„Wszystko, co na kalce, to gówno”, mawiał pewien profesor architektury École de Beaux Arts w Paryżu, przekazując swoje credo studentom i wierząc głęboko, że dzieło architektury musi zaistnieć fizycznie, by zyskać jakiegokolwiek znaczenie dla odbiorcy. „Gówno prawda” – odpowiadają zza grobu Claude Nicolas Ledoux, Antonio Sant’Elia i reszta klasycznych już architektów, których niezrealizowane nigdy projekty przeszły do historii kultury i są świadectwem, że sam zapis koncepcji dzieła architektonicznego jest „sztuką przez duże S”. W końcu idea ma przewagę nad materią, bo jest nieśmiertelna. A przynajmniej bywa.
Tak czy inaczej, by powstało dzieło architektury, i w dzisiejszych realiach potrzebny jest jakiś skrawek papieru. Lub komputer. Żeby zapisać pomysł. Ideę. Temat tego zapisu sam w sobie jest fascynujący. Trochę magiczny, trochę tajemniczy. Stawiający nas przed zagadnieniem wyobraźni architekta i jego techniki rozwiązywania konkretnych problemów przestrzennych. Myśl krystalizuje się i z mniej lub bardziej konkretnych obrazów wyłania się wizja, koncepcja, z której wykuje się później projekt.
Różne sposoby uchwycenia pierwotnej wizji budynku stara się przybliżyć wystawa w Muzeum Narodowym w Poznaniu, zorganizowana przy wsparciu tutejszego oddziału SARP, pod tytułem „Architektura. Zapis idei”. Na bazie materiałów, otrzymanych od kilkunastu poznańskich projektantów, spróbowano pokazać od „podszewki” ideowej wybrane projekty i realizacje.
Nie ma tu więc nudnych rysunków technicznych, ale syntetyczne szkice, studia rysunkowe i malarskie, makiety, wielkie i niewielkie plany oraz zdjęcia zrealizowanych obiektów do porównania wstępnej idei i jej efektu końcowego.
Niestety po chwili odbiór dobrze rozplanowanej wystawy znika w chaosie detalu: błędnie ponumerowanych rysunkach i lakonicznych szkicach, które ciężko rozszyfrować – o ile ktoś choć trochę nie zna zasady kształtowania przestrzeni – a gdzieniegdzie i charakteru pisma autorów. Można pochwalić ten realizm, miejscami to niemal wizyta w pracowni architektonicznej. Tyle że na czytelnie wydzielonych „stanowiskach pracy” leży kupa papieru, w której tylko jej autorzy są w stanie się odnaleźć. Realistyczne to na pewno, kto był w jakieś pracowni, ten wie. Ciężko byłoby więc tej wystawie coś zarzucić, gdyby miała tytuł na przykład „Z szuflady architekta. Remanent”. Tyle że nie ma. A największa bolączką jest niemal całkowity brak komentarza odautorskiego, który w większości przypadków, jeśli już się pojawia, też jest tak oszczędny, że wiele nie mówi.
Ironiczny staje się w tym momencie jeden z cytatów Daniela Libeskinda na wstępie wystawy mówiący o konieczności i chęci uczestnictwa społeczeństwa w decyzjach dotyczących przestrzeni. Bo jeśli rolą architekta jest dziś nie tylko autorytatywne narzucanie swej wizji, ale także dialog z przyszłym użytkownikiem/widzem, to mamy tu przykład zaniedbania tego założenia.
Wchodzą więc różni obywatele na tę niby-społecznie-przyjazną wystawę i patrzą. Ciekawi. O co w tej architekturze chodzi. Jak to się robi. I dlaczego tak. I po chwili karty są już rozdane.
Obywatel inżynier – wkurza się, bo stracił nadzieję na lepszą współpracę z tymi cholernymi architektami, patrząc na ten burdel. Klnie pod nosem i wychodzi.
Obywatel artysta – kiwa głową ze zrozumieniem, bo swój swego pozna zawsze.
A szary obywatel idzie z uwagą i nadzieją przez to wszystko i myśli: „Hm, ciekawe. Ale dlaczego tak?”.
I już się raczej nie dowie, niestety.
Czeka go za to moc wrażeń i szereg interesujących informacji, które mogą wywrócić jego światopogląd na drugą stronę, na przykład:
I jeśli jest świadomym odbiorcą, zdziwi się. Ale nie bardzo. W końcu świat to tajemnica.
Tak sobie żartuję, miejscami trochę niesprawiedliwie. Bo zamysł szlachetny i prace autentycznie ciekawe, serio. Problem polega jednak na hermetyczności całej ekspozycji, która może prowadzić do takich osądów, jakie przytoczyłem wyżej. I tu zasadniczo jest pies pogrzebany.
To w końcu wystawa POPULARYZUJĄCA architekturę. Znajdą Państwo na niej: kilka mądrych cytatów dwóch sław architektury (Daniel Libeskind i Frank Lloyd Wright), w tym kilka nie na temat. Znajdą na niej Państwo prace, które są wartościowe, albo były. Albo będą. Nie znajdą na niej Państwo zbędnych nudnych objaśnień.
Zasadniczo brak komentarza, który pokazałby, co się dzieje w głowie architekta pomiędzy pustą kartką a wykonanym szkicem. Może prócz naprawdę ciekawego wywiadu z ULTRA Architects – oczywiście projektują nie tylko domki dla małych dzieci i tak naprawdę nie bawią się LEGO. Przynajmniej nie w filmie.
Tytułowy „zapis idei” jest w końcu skutkiem myślenia koncepcyjnego, a jego przebieg zostawiono głównie domysłom widza. Niestety same szkice, nawet najlepsze, tego nie wyjaśnią. Bo miło popatrzeć na dobrą robotę – ona tu jest, to nie wystawa prac studentów pierwszego roku, ale znane poznańskie pracownie z niejednym sukcesem na koncie.
Co z tego, kiedy pozostaje nieodparte wrażenie, że przy tworzeniu wystawy zamiast na dokładniejszej prezentacji koncepcji zawartych w „zapisach”, skupiono się po prostu na idei „zróbmy wystawę o Architekturze”. Nie da się ukryć: wystawa została zrobiona. To też jest jakaś idea. Szkoda tylko, że jej sens gdzieś się ukrył.
„Architektura – Zapis idei”
Kurator wystawy: dr Krzysztof Kalitko
Muzeum Narodowe w Poznaniu
11.08.–27.10.2013
fot. „SINGELHAUZ”, FRONT Architects