Archiwum
03.10.2013

Raj bez nadziei

Anna Granatowska
Film

„Raj: nadzieja” to harmonijne dopełnienie trylogii Ulricha Seidla. Obraz ugruntowuje także status filmów tego reżysera, które wydają się tworzyć oddzielny gatunek filmowy – unieważniający granicę między dokumentem a fabułą, obsesyjnie drążący te same tematy, przez znawców twórczości Austriaka nazywane „szaleństwami normalności”.

Galeria osobliwości Ulricha Seidla jest niezwykle bogata. W „Raju: nadziei” do grona portretowanych przez reżysera freaków dołączyła trzynastoletnia Melanie. Dziewczynka ma sporą nadwagę, co skłoniło jej matkę, dobrą znajomą miłośników twórczości Austriaka, seksturystkę Teresę z pierwszej części trylogii, do wysłania córki na wakacyjny obóz odchudzający. Misję odtransportowania dziecka na miejsce kaźni wypełnia ciotka Melanie, Anna Maria. Po obowiązkowym błogosławieństwie starsza z kobiet może się oddać ewangelizacyjnemu szałowi, który mogliśmy oglądać w „Raju: wierze”, młodsza zaś poddać się niemalże koszarowemu rygorowi codziennego życia na obozie. Ton nadają mu przede wszystkim dwie osoby – apodyktyczny trener, kojarzący się trochę z bezwzględnym bohaterem dokumentalnej etiudy Tomasza Jeziorskiego, „Obóz”, oraz dietetyczka, którą zagrała znana z „Modelek” Viviane Bartsch.

Wydaje się, że żaden z pulchnych obozowiczów nie jest tak naprawdę zainteresowany pozbyciem się kilogramów. Dzieci podjadają nocami, ćwiczą niechętnie, przeklinają poranne wstawanie. Cały swój zapał wykorzystują na nielegalne imprezy, gdy opiekunowie już śpią, grę w butelkę i wymykanie się do najbliższego prowincjonalnego klubu. We wszystkich podejmowanych działaniach młodzi bohaterowie wydają się jednak zupełnie pozbawieni autentyzmu. Jawią się jako bezwolne istoty, które otoczenie stara się urobić do przewidzianych dla nich ról. O ile sama ich obecność na obozie jest refleksem pewnego rodzaju napiętnowania ze strony najbliższych, pragnących dopasować powierzchowność swoich pociech do uznanych w społeczeństwie kanonów piękna, o tyle ich nieporadny „bunt” zdaje się również nie wykraczać poza pewne, z góry wyznaczone granice. Podziały są proste, jedyna trudność polega na wyuczeniu się roli swojego życia. Technika pracy Seidla z aktorami, odgrywającymi często przed kamerą samych siebie, zostaje tu przeniesiona na wyższy poziom – młodzi bohaterowie „Raju: nadziei” uczą się dopiero odgrywać zachowania, których się od nich oczekuje i wpisywać w przewidziane dla nich schematy. Robią to jednak automatycznie i bez przekonania.

Melanie cierpi na specyficzną, stricte „seidlowską” przypadłość – chorobę milczącego telefonu, odrzucenia, osamotnienia i niedopasowania. Identyfikacja z nią, w porównaniu z innymi bohaterkami trylogii, przychodzi jednak widzowi najłatwiej. Doświadczenia dziewczyny odwołują się przecież do etapu w życiu, który każdy kiedyś przechodził. Buduje to szczególną płaszczyznę porozumienia. Dojrzewanie Melanie, ten szczególny okres, gdy czuje się najwięcej i najintensywniej, stopniowo przybiera jednak coraz bardziej absurdalny obrót, a to, co dla nastolatki jest dramatem, na ekranie coraz bardziej zaczyna przypominać groteskę.

Wątek pierwszej miłości trzynastolatki to swego rodzaju karykaturalny wariant historii znanej z „Lolity”. Zawstydzona bogactwem erotycznych doświadczeń współlokatorki dziewczyna obiektem swojej, początkowo nieukierunkowanej, potrzeby miłości i rodzącego się dopiero pożądania czyni obozowego lekarza. Melanie, najpierw onieśmielona wizytami w gabinecie, zaczyna niezdarnie odgrywać rolę uwodzicielki, na co mężczyzna reaguje tłumionym entuzjazmem. W ten sposób historia zakazanej miłości starszego mężczyzny do dziewczynki, przepełnionej mrocznym, erotycznym magnetyzmem, w ujęciu Seidla przeradza się w opowieść o nieudolnych zalotach zagubionej, otyłej dziewczyny do walczącego z pedofilskimi skłonnościami i równie bezradnego jak ona podstarzałego playboya.

Ostatnia część seidlowskiej trylogii o cnotach bynajmniej nie jest jej dysonansowym dopełnieniem. Wybranie dziecka na bohaterkę części zatytułowanej „Nadzieja” może się wydawać trywialne. W filmie austriackiego reżysera zabieg ten zyskuje jednak ironiczny i przewrotny wymiar. Na co właściwie nadzieję może mieć Melanie? Jej historię oglądamy jako trzecią, jako widzowie jesteśmy bogatsi o doświadczenia matki dziewczyny w Kenii i ciotki w uniwersum jej małego, paranoicznego świata. Zawód, którego doświadcza nastolatka, wydaje się niczym w porównaniu z tym, co, jak przypuszczamy, czeka ją w dalszym życiu. Zamknięta w schludnym, uporządkowanym świecie współczesnej Austrii i w równie schludnym, symetrycznie skomponowanym kadrze Seidla dziewczyna nie ma żadnych szans na ucieczkę.

„Raj: nadzieja”
reż. Ulrich Seidl
premiera: 20.09.2013

Zobacz także recenzje pozostałych części trylogii Ulricha Seidla:

alt