Archiwum
28.06.2013

Jego synowska wina

Joanna Ostrowska
Film

Złote dziecko współczesnego kina dostało prztyczka w nos! Na ostatnim festiwalu w Cannes publiczność wygwizdała i wybuczała najnowszy film Nicolasa Windinga Refna, „Tylko Bóg wybacza”. Ekscesy publiczności nie są w sumie niczym nadzwyczajnym. Podobnie jak kiepskie recenzje, zarówno po premierze festiwalowej, jak i po wprowadzeniu filmu do kin.

W przypadku Refna poprzeczka była ustawiona za wysoko. „Chłopak” błądził, poszukiwał, eksperymentował z gatunkami, formą i narracją filmową. Sprawdzał aktorów – zakochiwał się w jednych na zabój, potem ich zdradzał dla kolejnych (Mads Mikkelsen, Tom Hardy). Tak naprawdę osiągnął pełnię, kiedy na ekranach kin pojawiło się „Drive”. Świat oszalał. Na dokładkę Ryan Gosling w kwiecie wieku, w pełni sił, aby nadal grywać „współczesnych rycerzy” – wymarzony towarzysz wielu pań i panów, na dokładkę feminista, birbant, macho i opiekun domowego ogniska. Owoc projekcji społeczeństw na całym globie. Bohater doskonały.

„Tylko Bóg wybacza” nie spełnia oczekiwań „marzących”. Mówiąc kolokwialnie: miało być kolejne „Drive”, a wyszło coś nierozpoznawalnego i do tego podszyte autorską megalomanią. Niby bardzo podobne tropy gatunkowe, niby formalne szaleństwo i kilka łatwo rozpoznawalnych toposów, ale jakoś nic z tego nie wynika.

Punkt wyjścia: „egzotyczna” Tajlandia, a dokładnie Bangkok. Raczej życie nocne, bo wtedy prawdziwi kryminaliści opuszczają swoje kryjówki i zaczynają zagrażać bezpieczeństwu zwykłych obywateli. Dwóch braci: Julian (Ryan Gosling) i Billy (Tom Burke) – amerykańscy dezerterzy, którzy prowadzą klub tajskiego boksu, w rzeczywistości piorą brudne pieniądze i handlują narkotykami. Swoich tajskich bokserów poklepują czule przed walką i raczej mało się odzywają.

Pierworodny Billy lubi ostre zabawy z lokalnymi prostytutkami w wieku czternastu, piętnastu lat. W trakcie jednego ze swoich ekscesów tłucze na śmierć młodą kobietę. Karę wymierza mu ojciec dziewczynki, który zostaje do tego zmuszony przez tajemniczego policjanta Changa (Vithaya Pansringarm). Egzekucja jest równie bolesna jak sama zbrodnia.

Po śmierci Billy’ego Julian musi się honorowo zemścić. Waha się, ale ostatecznie decyduje się na zabawę w polowanie na złego. Nie za bardzo ma wyjście, szczególnie że w drzwiach jego psychodelicznych apartamentów pojawia się zrozpaczona matka Crystal (Kristin Scott Thomas), która będąc w żałobie, kąsa wszystkich dookoła.

„Tylko Bóg wybacza” kończy się dedykacją na Alejandro Jodorowsky’ego. Refn przyznaje się w wywiadach, że z chilijskim reżyserem łączy go głęboka przyjaźń. Rzeczywiście, w swoim najnowszym filmie próbuje na wszelkie możliwe sposoby nawiązać do twórczości tego reżysera. Ewidentnie składa mu hołd. Przede wszystkim wykorzystuje motywy z filmu „Święta krew” (1989). Główna bohaterka to kapłanka, liderka heretyckiej sekty, która wcześniej pracowała w cyrku. Jej mąż pozbawił ją rąk na

Refn obsesyjnie wykorzystuje obrazy dłoni i rąk swoich bohaterów, w szczególności Juliana. Odcinanie, okaleczanie członków staje się również głównym sposobem wymierzania sprawiedliwości. Dodatkowo postać radykalnej matki-fanatyczki religijnej zastępuje figurą „współczesnej kobiety sukcesu”, która wręcz obsesyjnie dba o swoje ciało i wygląd. Jej postać przypomina tandetną, nadmiernie wystylizowaną kukłę w zbyt obcisłych, pstrokatych sukienkach, na nazbyt wysokich obcasach, z mocno utlenionymi, długimi, kręconymi włosami (bardzo operowa fantazja). Naprawdę trudno oglądać taką „wersję” Kristin Scott Thomas i nie widzieć w niej Donatelli Versace. Podobieństwo jest wręcz uderzające.

Crystal dba o dobra doczesne, kocha pieniądze i wychowuje swoich synów w zgodzie z „pierwotnymi zasadami”. Dostrzega ich atrybuty męskości, gani za tchórzostwo, wymaga poświęcenia za wszelką cenę, a tak naprawdę w razie niebezpieczeństwa poświęca „chore jednostki”. Typowa samica z chłopięcych fantazji, u której zawsze szuka się poklasku i akceptacji. Zresztą relacja syn–matka w filmie Refna oprócz nawiązań do Jodorowsky’ego „trąci” tanią psychoanalizą – tak naprawdę chodzi o powrót do łona, o falliczne narzędzie, którym wywalczasz sobie drogę do pierwotnej macierzy. A kiedy mamma jest już przeszłością, nareszcie jest czas na to, żeby stanąć do walki z męskim przeciwnikiem.

Równie naskórkowo wykorzystuje Refn motyw postkolonialny. Zestawia ze sobą „białego” kryminalistę i „kolorowego” policjanta, próbując równiutko podzielić ich winy i zasługi. Wszyscy są bezwzględni, brutalni, ale także honorowi i uczciwi. „Białych” cechuje jednak brak pokory i tradycji. Julian jest gdzieś pomiędzy. Męczą go tajemnicze sny i wizje. Ma świadomość swojej „bezdomności”, odcięcia od korzeni i rozkładu relacji rodzinnych.

„Egzotyka” to droga do spokoju i spełnienia, ale ta „prawdziwa Tajlandia” w filmie Refna nie znajduje się w cukierkowych burdelach na numerek, w krzykliwych klubach tajskiego boksu, ale w spokojnym domku na przedmieściach, gdzie dominują pastelowe barwy, a buty zostawia się za drzwiami. Daleki Wschód to ład i porządek, nad którym panuje milczący Sensei niejako „pożyczony” z niezliczonej ilości filmów karate i kung-fu, taki tajlandzki Bill z „Kill Billa” albo Pan Miyagi z młodzieżowego „Karate Kid”. Wszystko tak, jak na dobrą „egzotyczną” fantazję przystało.

Wracając do postaci Juliana i chaotycznego światka mścicieli, którzy gdzieś w Bangkoku mają swój „czas honoru”, trudno oprzeć się wrażeniu, że Refn w taki sposób projektuje świat „Tylko Bóg wybacza”, jakby chciał się zbliżyć, choć odrobinę do świata opery. Oczywiście bynajmniej nie ma to nic wspólnego na przykład z zachowaniem skostniałej formy przedstawienia. Wręcz przeciwnie, w „Tylko Bóg wybacza” liczy się dynamika, ruch, coś w rodzaju montażu polifonicznego, w którym nad wszystkim dominuje nie tylko muzyka, ale także na pozór nieskoordynowane dźwięki i dziwaczne odgłosy. Jednocześnie, ten pożal się Boże, prościutki, naiwny scenariusz o nieprzyjemnościach rodzinnych, kryzysie męskości i orientalnych fantazjach ma być uniwersalny. Refnowi marzyła się najwyraźniej narracja na zasadzie przypowieści o wybawicielu, który musi przejść różne próby, aby nastąpiła rewolucja.

Próbując dla zabawy przyporządkować narrację Refna do operowych wyzwolicieli, można zaryzykować nawiązanie do „Czarodziejskiego fletu” Mozarta (ewentualnie do „Parsifala” Wagnera). Zagubiony, niedoświadczony Tamino próbuje uratować ukochaną, a później cały świat. Na drodze do szczęścia staje mu najpierw Sarastro, kapłan Świątyni Mądrości, a potem Królowa Nocy, matka Paminy. Obie figury w połowie opery dosłownie zamieniają się miejscami – przechodzą całkowitą przemianę: tyran staje się przyjacielem, a matka – największym wrogiem. Wraz z wygraną Tamina nastaje nowa era.

Mladen Dolar w książce „Druga śmierć opery” pisze o zmaganiach Tamina w następujący sposób: „W tym momencie [drugi akt opery – J.O.] powierzone mu zostaje inne zadanie: przechodząc rozmaite próby, musi dowieść swej wartości, zaświadczyć o tym, że zasługuje na swój status. Tego zaś można dokonać jedynie dzięki samodyscyplinie, poznaniu samego siebie, panowaniu nad skłonnościami i namiętnościami oraz wyzwoleniu się z pęt własnej natury, zmaganiom mającym doprowadzić do osiągnięcia pełnej autonomii. Pokonać musi nie tyrana, ale siebie samego”. Dokładnie tak jak Refnowski Julian.

„Tylko Bóg wybacza”
reż. Nicolas Winding Refn
premiera: 14.06.2013.

alt