Ignacy: wiek 37 lat, oczy głębokie, orientacja seksualna: karkołomna, orientacja światopoglądowa: wolę psy, narodowość: współczesna, stosunek do własnych bohaterów: empatyczny, metoda: realizm z elementami szaleństwa (nie mylić z magicznym), status: po „Paszporcie”, ale przed Nike, poprawność polityczna: w zaniku.
Ignacy Karpowicz ma niezwykły słuch literacki, czułe poczucie humoru i godną pozazdroszczenia orientację w popkulturze. Kiedy przedstawia nam postacie ze swojej nowej książki, jak zwykle nie bierze jeńców, jednocześnie mrużąc do czytelnika oko i drwiąc sobie z niego. A jak wiadomo po „Balladynach i romansach”, bohaterowie są najważniejszym i zarazem najmocniejszym elementem powieści tego autora. Ma on bowiem nieprawdopodobny wręcz talent do kreślenia postaci z krwi i kości, niepozbawionych słabości, wad czy śmiesznostek – ale robi to w sposób tak empatyczny, że czytelnik niemal bezwiednie zaczyna jego tworom na przemian współczuć i kibicować. W poprzedniej powieści laureata zeszłorocznego „Paszportu Polityki” świat ludzkich bohaterów nakreślony był tak starannie, z taką czułością i humorem, że przy lekturze „Ości” (o dobrych 100 stron krótszych) możemy poczuć się lekko rozczarowani. Owszem, bohaterowie są z pewnością wyraziści, a ich działania odpowiednio umotywowane, ale jednocześnie wszystko to, łącznie z akcją samej powieści, ujęte jest w podwójny (jeśli nie potrójny czy wręcz poczwórny) nawias. Jest to oczywiście zabieg celowy i niepozbawiony uroku, w ogólnym rozrachunku jednak trochę rozczarowujący. Autor w jakimś sensie, pisząc powieść, ucieka od powieści, toczy grę z konwencją, traktując ją dosyć swobodnie, ale równocześnie wpadając w jej sidła.
Obserwujemy prawdziwe splątanie wątków dotyczących różnych postaci, stopniowo odkrywamy powiązania między nimi, szkoda jednak, że właściwie wszystkie figury rekrutują się z jednego środowiska – warszawskiej upper middle class (średnią wykształcenia stanowiłby tu doktorat, gdyby nie obecność jednego licealisty, który nieco zaniża wyniki). Osobiście uważam za ciekawszy przekrój przez niemal wszystkie warstwy społeczne (z bogami włącznie) w „Balladynach…”. Tymczasem w przypadku „Ości” zarzut środowiskowości jest zasadny także w tym sensie, że niektóre z postaci podejrzanie przypominają rzeczywiste osoby (czy Ninel Czeczot, pokręcona socjolożka, która mimo skończenia pięćdziesięciu lat pozwala swojej matce mówić do siebie „Kuba”, nie ma czegoś wspólnego z Kingą Dunin, a Krzyś – powieściowy partner pedantycznego Andrzeja, autor książki poświęconej biografiom znanych polskich pisarzy-homoseksualistów – z Krzysztofem Tomasikiem, członkiem zespołu „Krytyki Politycznej”, który kilka lat temu wydał „Homobiografie”?). W ogóle cały czas jesteśmy niebezpiecznie blisko „Krytyki Politycznej” – pewnie i inne postacie „Ości” mają coś wspólnego z przedstawicielami tego środowiska, a zważywszy, że sam autor czasem wypowiada się w serwisie „Krytyki…”, z pewnością nie brak mu okazji do ciekawych obserwacji.
Wróćmy jednak do fabuły. Gdyby chcieć ją streścić w dwóch zdaniach, okazałaby się dosyć banalna – oto kilku bohaterów, kobiet i mężczyzn, wchodzi ze sobą w relacje, tworząc nierzadko skomplikowane i dziwne konfiguracje. A więc: Szymon jest zauroczony Ninel, ale to jego żona Maja ma romans z synem tejże Ninel, przypadkowo poznanym w autobusie. Norbert jednocześnie opiekuje się rodziną Kuana, Wietnamczyka, który po godzinach staje się czołową warszawską drag queen i romansuje z Ninel. Krzyś odchodzi od Andrzeja… Chyba tyle spoilerów wystarczy, chociaż fabuła naprawdę ma tutaj drugorzędne znaczenie. W recenzji poprzedniej powieści Karpowicza Kinga Dunin pisała, że: „jej podstawowym atutem jest żywioł literacki, w którym to wszystko jest osadzone”. Zdanie to wydaje się aktualne także przy okazji „Ości”. Niezwykle istotne są tu odwołania do rozmaitych zjawisk popkulturowych i intertekstualne gry, w które z lubością bawi się Karpowicz. I tak na przykład Maja, pracująca w laboratorium doktor biologii, prowadzi bloga, na którym opisuje swoich współpracowników w konwencji zapożyczonej z „Władcy pierścieni”. Do tego każdy rozdział zaczyna się od cytatu luźno związanego z akcją powieści, podobne wtręty znajdziemy także bezpośrednio w tekście. Są wyróżnione i podpisane, jakby autor „Ości” chciał podkreślić fakt cytowania cudzych słów, jednocześnie tworząc coś na kształt swojego osobistego dziennika lektur, które towarzyszyły mu podczas pisania. Mamy więc porządek czytania zestawiony z porządkiem pisania – i dalej już musimy sobie z tym radzić sami, zastanawiając się, co jest skąd pożyczone, co własne, co inspirowane, a co przekorne.
Jest jednak coś jeszcze. Po „Balladynach…” wydawało się, że w swoich następnych powieściach Karpowicz będzie się starał trochę okiełznać ów „żywioł literacki”, próbując uniknąć sytuacji, kiedy akcja powieści niepostrzeżenie flaczeje i ulega rozmyciu, pozbawiając złudzeń czytelników oczekujących spektakularnej kulminacji wydarzeń. Tymczasem kierunek jest w zasadzie odwrotny – mam wrażenie, że w „Ościach” autorowi jeszcze mniej zależy na fabularnej zwartości, a oczekiwania czytelnika ma głęboko w nosie. Do tego mniej więcej w trzech czwartych książki zaczyna się trochę spieszyć i stara się szybko domknąć mocno rozbudowane wcześniej wątki. Oczywiście, to wszystko mogą być celowe działania, bo przecież – jaki sens ma dzisiaj pisanie klasycznej powieści? Daje się tu dostrzec niepewność Karpowicza co do przyjętej przez niego formuły. Mimo to „Ości” przeczytać trzeba, a Karpowicz w całym swoim fabularnym rozchwianiu pozostaje jednym z najciekawszych i najzdolniejszych współczesnych pisarzy.
Ignacy Karpowicz, „Ości”
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2013