Pogrzeb sardynki oficjalnie zakończył okres karnawałowy. Tak przynajmniej dzieje się w Santa Cruz de Tenerife, stolicy autonomicznego regionu Wysp Kanaryjskich. Pięciometrowa podobizna sardynki o karminowych ustach, przewieziona na gigantycznym katafalku przez centrum miasta, oddana została płomieniom i wrzucona do Atlantyku. Towarzyszyły jej tłumy ubranych na czarno płaczek, często zawoalowanych, niosących w dłoniach zapalone świece. Katafalk dodatkowo otaczało kilkunastu funkcjonariuszy pogrzebowych w szkarłatno-czarnych uniformach oraz orkiestra dęta, grająca na przemian marsz pogrzebowy i znane popowe szlagiery.
Ten opis dotyczy jednak tylko trzonu karnawałowej parady. Zdecydowana większość uczestników odbiegała od tego schematu. Pochód poprzedzały grupy fantazyjnie poprzebieranych mężczyzn, imitujących siostry zakonne, diwy operowe, XIX-wieczne mieszczanki, paryskie prostytutki. Na czele konduktu szło dwóch facetów w sile wieku, pchających przed sobą sztuczne pudelki na kółkach i epatujących całym splendorem kobiecości spod znaku koronek, długich rzęs i rękawiczek do łokci. W roztańczonej ciżbie pełno było sztucznych penisów i piersi, różańców i krzyży, koturnów i koloratek. Obok demonicznego Freddiego Kruegera tańczył purpurowy biskup, maska Anonymusa tworzyła zgodną parę z zakonnicą. Nie wywoływało to agresji widzów, za to często ich perlisty śmiech. Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić podobną zabawę w naszym kraju?
Pisanie o karnawale w Polsce napotyka na jedną – za to fundamentalną – trudność: karnawał występuje u nas jedynie jako fantazmat, opowieść z odległych krain albo telewizyjna migawka z Rio, rok po roku multiplikująca identycznie półnagie boginie samby. Nie mamy niestety tradycji zabaw karnawałowych, nigdy nie udało się w tym względzie połączyć obyczajów szlacheckich z mieszczańskimi ani chłopskimi. Porządku postu pilnował Kościół, pozostawiony sam sobie karnawał szczezł gdzieś na marginesach kultury. Dlatego trudno nam pojąć karnawału szaleństwo i moc, jego subwersywną energię i społeczną wywrotowość.
Kanaryjskie Santa Cruz daje tego wymowny dowód. Nie idzie przy tym o kolejny, tym razem związany z karnawałem, argument o tym, że ultrakatolickość Hiszpanii jest już wybrzmiałą pieśnią przeszłości. O tym wiemy dobrze z rozpoznań statystycznych. Myślę o czymś innym. Oto wyspiarski karnawał, będący pochwałą różnorodności, pozwalający na swobodną ekspresję lesbijkom, gejom, biseksualistom i transseksualistom nie jest bynajmniej areną gościnnych występów aktywistów spod znaku LGBT z całej Europy. Dostojny pan w pończochach serdecznie pozdrawiał swoje sąsiadki, wujek w habicie fotografował się z ciociami. Wśród karnawałowiczów dominował język kastylijski i kanaryjski, jak mówi się o miejscowej odmianie hiszpańszczyzny. Karnawał w Santa Cruz to impreza lokalna. Odbywa się na peryferyjnej wyspie, w społeczeństwie o ustroju i korzeniach zdecydowanie chłopskich!
Tradycyjne sporty Teneryfy to, przypominające sumo i standard grecki, męskie zapasy (lucha canaria), pojedynki na dwumetrowej długości kije (juego del palo) i walki kogutów. Doprawdy, trudno o zajęcia bardziej skoncentrowane na patriarchalnym ego. Miejscowi chłopi – po gwałtownie zakończonej epoce autochtonicznych Guanczów – uprawiali ziemniaki i zboża, wydzierając pola wulkanicznej bazie. Mimo krajobrazowych cudów, wiedli życie ciężkie, blisko ziemi. I to właśnie ich bezpośredni potomkowie urządzają dzisiaj spektakl wykpiwający wszystkie zakony dawnego męskocentrycznego świata. Uderzające jest, że oddają się temu osoby w każdym wieku: pięcioletnie dziewczęta malują na twarzach brody, młodzieńcy zakładają kobiece zapaski i dzierżą nastroszone miotły, a seniorzy ukrywają pod falbanami spódnic fluorescencyjne sardynki. Karnawał bezboleśnie unieważnia konflikt pokoleń.
Jedna z ulic Santa Cruz ogłoszona została na czas karnawału strefą LGBT, o czym dumnie donosił rozwieszony nad wejściem do niej ogromny baner. Po mieście – na wiele dni przed symbolicznym pogrzebem sardynki – chodziły grupy poprzebieranych mężczyzn, tańcząc i śpiewając. Oficjalny plakat reklamujący karnawał od razu doczekał się swojej queerowej wersji, w której twarz kobiety zastąpiona została przez twarz mężczyzny. Wybory „reininy”, czyli królowej drag, zgromadziły 4 tysiące mężczyzn, a ich przebieg relacjonował na cały kraj kanał La 2 de Television Espaniola. O wszystkich tych wydarzeniach informowały także – bez tonu oburzenia czy skandalu – miejscowe dzienniki opinii, takie jak: „Canarias7”, „Diario de Avisos” czy „La Opinion de Tenerife”.
Rozwodzę się nad tym bez nadziei na odrodzenie się kultury karnawału w Polsce. Inna prześladuje mnie myśl: jak to możliwe, że chłopskie źródła kultury mogą dawać tak różne owoce?
{gallery}queer{/gallery}
Fot. Waldemar Kuligowski