Archiwum
13.02.2013

Syzyfowe „Pracując”

Karolina Miszczak
Sztuka

Wystawę „Pracując” w Zamku Ujazdowskim rozświetla fama ulicznego przechery Artura Żmijewskiego i jego pokornego powrotu do wnętrza white cube. Wystawę rozświetla, lecz z idei artysty niewiele rozjaśnia. Prowokuje natomiast do sprawdzenia, jak – od czasu publikacji „Stosowanych sztuk społecznych”,  manifestu stwierdzającego, że sztuka nie ma wpływu na demokrację i że należy to zmienić –dyrektor artystyczny Krytyki Politycznej wywiązywał się z narzuconych sobie i innym twórcom obowiązków. „Moja krytyka jest bardzo prosta i streszcza się w jednym zdaniu”: na wystawie „Pracując” sztuka wciąż nie działa. A przecież miała zacząć.

Manifestować, upolityczniać

„Stosowane sztuki społeczne” zmieniły oczekiwania wobec artystów w Polsce znacząco. W obrębie historii sztuki samozadowolenie z niedookreślenia przedmiotu badań i w konsekwencji brak sprecyzowanych wymagań względem autorów prac występuje w stężeniu znacznie przekraczającym normy innych dziedzin, jak choćby historia literatury. Nie jest to bynajmniej jej wada – wręcz przeciwnie – jednak od dobrych 20 lat helisa złożona z mdło proklamowanych  zwrotów (piktorialny, performatywny, sprawczy, multisensoryczny) oraz konfundującej bełkotliwością estetyki relacyjnej wyznaczała dość nieprzyjemny fenotyp modelowego twórcy sztuki współczesnej. Nie sposób było nie czuć podskórnie, że potrzebuje on solidnego przetrzepania w postaci mniej lub bardziej normatywnego manifestu artystycznego. Takim tekstem z ambicjami nakreślenia kierunków dyskursu, postulującym poważne traktowanie sztuki jako narzędzia uprawiania polityki, był właśnie tekst Żmijewskiego. Wspomagany autorytetem uchodzącej wówczas za wiarygodną Krytyki Politycznej, wybił się ponad inne radykalne propozycje redefinicji sztuki, jakie wysuwali w ostatnich latach m.in. Norman Leto czy Michał Brzeziński, powracający do tematyki egzystencjalnej i łączący ją z koncepcjami posthumanizmu i zdobyczami nowych technologii.

Powątpiewanie i oczekiwanie

Od początku jednak manifest kuratora ostatniego Berlin Biennale budził, obok przychylnego zainteresowania, liczne wątpliwości. O możliwość postulowanego w tekście Żmijewskiego działania politycznego poprzez sztukę zapytywał Jan Sowa, niezastąpiony jeśli chodzi o błyskotliwą krytykę, by po dwu-trzyletnim okresie obserwacji nazwać artystę na łamach „Kresów” „cynikiem numer jeden polskiego świata sztuki”. Na ustanowioną wraz z opublikowaniem „Stosowanych sztuk społecznych” dominację idiomu politycznego uskarżała się Marta Tarabuła, a i Mirosław Bałka prychał: „Ludzie będą ginęli, on będzie kręcił kamerką, a potem sprzeda to do Museum of Modern Art w Nowym Jorku”. Niemniej, co do jednego panowała zgoda, której pogodnym admiratorem był z kolei Piotr Kosiewski: dzięki Żmijewskiemu o sztuce znów poważnie się rozmawia. Można zżymać się na fakt, iż dyskusja nad sztuką współczesną oscyluje wokół jej politycznego aspektu, gdyż pod pewnymi względami jest to najbardziej trywialny i najłatwiejszy do zrozumienia wymiar sztuki. Na nowy początek lepsze jednak to niż chaos wokół trawestowanych egzystencjaliów.

Demokracje radykalne 

Wystawa w CSW, zbierająca prace z lat 2007–2012, w pełni uprawnia próbę rozliczenia Żmijewskiego ze stawianych przed sześcioma laty diagnoz i deklaracji. Czy za pierwszym ożywieniem dyskursu poszły realne działania? Czy i w jaki sposób prace Żmijewskiego zmieniły rzeczywistość społeczną? Czy, działając, pozostały pracami stricte artystycznymi? Odpowiedź rozciąga się na przestrzeni kilku sal ekspozycyjnych Zamku Ujazdowskiego.

Najważniejszą z prezentowanych w CSW prac są „Demokracje” (2009) – wielokanałowa instalacja wideozapisów społecznych demonstracji, takich jak marsze Oburzonych, pogrzeb Jörga Haidera, zamieszki uliczne podczas Euro 2008 czy protesty Solidarności. Kilkadziesiąt ekranów zapełnionych tłumami rozjuszonych obywateli, a na każdym z nich inna sprawa, o którą warto zawalczyć, odmienne ideały, różne stopnie ekspresji. Całość zrównana tak sposobem ekspozycji, jak i niezaangażowanym spojrzeniem obserwatora.

Artysta dąży do redukcji własnej interwencji do poziomu możliwie najbardziej obiektywnej organizacji materiału filmowego. Próbuje w jak najmniej inwazyjny sposób przeszczepić fragment żywej tkanki społecznej do bezwładnego organizmu instytucji sztuki, sprawiając tym samym, że pokazywana w salonach galerii twórczość będzie traktowana równie serio, jak tzw. prawdziwe życie, stanie się tematem dyskusji i zacznie mieć realny wpływ na ludzkie działania. Neutralność widzenia musi zatem pozostać ułudą. Mimo iż sugeruje się w „Demokracjach” obiektywizm patrzącego, tak w samym tytule (odsyłającego do bliskiego niekiedy ideom Żmijewskiego projektu wystawy „Demokracje, demokracje” Piotra Piotrowskiego), jak w sposobie ekspozycji – zrównującym różnorodne głosy oraz bardziej podtrzymującym antagonizmy niż proponującym consensus – nietrudno jest odczytać autorskie sympatie, leżące po stronie koncepcji demokracji radykalnej. Sympatie te wyraził zresztą Żmijewski bezpośrednio, komentując rozwijający „Demokracje” pomysł zaproszenia przedstawicieli różnych organizacji politycznych na Berlin Biennale: „Moim zdaniem cel został osiągnięty: akt radykalnej demokracji miał miejsce.”.

Ani sztuka –

Dziwi jednak pominięcie refleksji nad wpływem translacji na osi przestrzeń publiczna – przestrzeń galeryjna. Ze „Stosowanych sztuk społecznych” wiemy, że Żmijewski pragnie zanegować nieuchronność wypaczenia rewolucyjnego zrywu w przestrzeni instytucji; niemniej, podobna negacja nie ma szans na uwiarygodnienie poprzez czyste zignorowanie obezwładniającego wpływu instytucji sztuki na ludzkie działanie. To tak, jakby – nie znając kontekstu – udawać, że „Berek” pozostaje bez związku z Holocaustem. To redukcja w swoim radykalizmie utopijna, niemądra i zwyczajnie nieskuteczna. Więcej – na mocy dialektycznej syntezy daje ona efekt przeciwny do zamierzonego, kierując uwagę nie ku kwestiom politycznej sprawczości, lecz ku będącemu sednem sztuki pojęciu zapośredniczenia.

Zapośredniczenie artysty zaś ma być w „Demokracjach” zredukowane do minimum. Jeśli bowiem tłum demonstruje, Żmijewski kręci, stojąc z boku, a całość aranżują w przestrzeni Zamku Marcin Kwietowicz i Zuzanna Gąsior, kąśliwa uwaga Mirosława Bałki na temat obecnego tu artyzmu nie jest bezzasadna.

– Ani działa

Sztuka ma działać. Skoro jednak „Demokracje” sztuką – rozumianą jako efekt twórczego zapośredniczenia rzeczywistości przez artystę – są w niewielkim stopniu, to może przynajmniej skutecznie działają? Z pewnością trudno tu o porównanie z efektywnością walk ulicznych. Tłumaczenie Żmijewskiego, że jest artystą i korzysta ze środków ekspresji, jakie są mu jako artyście dostępne, jest zrozumiałe. Jego filmy mogą zatem wykazywać sprawczość innego rodzaju. Problemy ze skutecznością działania prac takich jak „Demokracje” wypunktował jednak już we wspomnianym artykule z „Kresów” Sowa: po pierwsze, by mówić o realnym zaangażowaniu w rzeczywistość społeczną, działanie artysty musiałoby zakładać współuczestnictwo i interakcję z publicznością, których w „Demokracjach” nie uświadczymy; a po drugie, obiegi instytucjonalne, w jakich funkcjonuje sztuka Żmijewskiego, włączają jedynie niewielką część społeczeństwa, i to bynajmniej nie tę marginalizowaną, pozbawioną głosu, lecz zadowoloną z kokieteryjnego pseudoaktywizmu i nie dążącą do zmiany politycznego status quo. Nie ma mowy o rzeczywistym działaniu.

Beneficjent Dyskurs

Ani sztuka, ani działa. Nie na potwierdzenie intuicji, że rozkrok między jednym a drugim jest niemożliwy do utrzymania, czekaliśmy przez te lata. Niestety, podobnie wątpliwymi próbami przeniesienia fragmentów rzeczywistości społecznej do przestrzeni galerii są ukazujące trud codziennej pracy rolników czy ekspedientek filmy z grupy „Wybrane prace” oraz „Moi sąsiedzi”, instalacja składająca się z filmu i rysunków wykonanych podczas pobytu absolwenta Kowalni w przeprowadzającym operację Płynny Ołów Izraelu. Każda z prac z pewnością zasługuje na postawienie ważkich pytań, czy to o głos niezaangażowanej społecznie „szarej strefy”, czy to o życie ludzi w ramach przerażającego konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Bez względu jednak na to, jak wiele lat trwałby ów konflikt, jak wielu rodziców straciłoby w wyniku zamieszek swoich synów, ile domów zostałoby zniszczonych w wyniku powietrznych nalotów – beneficjentem dyskusji nad postawionymi za sprawą „Moich sąsiadów” problemami pozostanie jedynie dyskurs. Piotr Kosiewski ostrożnie to pochwali, Jan Sowa nazwie cynizmem. A Artur Żmijewski? Nie wierzę, by przez tych kilka lat nie zorientował się, że, mimo szlachetnych intencji, projekt działania poprzez sztukę nie wypalił. Póki jednak jego metoda pozostaje akceptowalnym dla instytucji sztuki wentylem i niezbędnym dla ich funkcjonowania pozorem wywrotowości, jego prace będą wystawiane. Póki rozbudzony dyskurs nie zawróci z drogi politycznej lub póki postulat działania poprzez sztukę nie zostanie spełniony – będzie to twórczość dyskutowana. Póki wśród niedziałających prac autorstwa Żmijewskiego znajdą się rzeczy tak przejmujące, jak wykonana de facto przez grupę niewidomych instalacja „Na ślepo” – nie bez powodu pominięta w powyższym tekście i nieprzypadkowo zajmująca największą, najbardziej reprezentacyjną przestrzeń zamkowego hallu, i rzeczywiście oddziałująca na widza – być może mimo wszystko warto, by nadal pracował.

Artur Żmijewski „Pracując”
Warszawa, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski
8.12.2012 – 3.03.2013

Na zdjęciu: Artur Żmijewski, „Na ślepo”, 2010, fot. Rafał Żurek.
Dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

alt