Smarzowski dwoma ostatnimi filmami udowadniał, że w naszej historii roi się od domów złych i szczególnie kolczastych róż. Najnowszą „Drogówką” powraca do współczesności, lecz nie po to, by brodzić ze swoimi bohaterami w gnojówce wiejskiego domu weselnego, jak było w pełnometrażowym, kinowym debiucie, lecz zajrzeć na tylne siedzenie policyjnego wozu. Dotychczas miejscem akcji filmów Smarzowskiego była prowincja, która jawiła się jako przestrzeń patologiczna, pełna wynaturzeń, bezinteresownego zła i ludzkiej pogardy. Teraz reżyser ukazał naszą metropolię, w której także panuje niezły chlew, a ludzie tarzają się w takim samym szambie.
Dosadność tych słów najlepiej oddaje moralną kondycję pracowników stołecznej drogówki, której środowisko posłużyło Smarzowskiemu do przeprowadzenia narodowego rachunku sumienia. Warszawa w jego filmie to prawdziwe miasto grzechu, a każdy z bohaterów uosabia jeden z siedmiu głównych. Jest policjant zazdrosny i pyszny, gniewny i leniwy, pożądliwy, chciwy i nieumiarkowany w jedzeniu i piciu… szczególnie w piciu. Siódemka niesprawiedliwych i grzesznych – na dodatek skłonnych rzucać kamieniami jako pierwsi. Nawet w swojego kolegę, który został oskarżony o zabójstwo jednego z nich.
Po suto zakrapianej nocy sierżant Król budzi się w samochodzie nad Wisłą. Tego samego dnia wyławiają z niej ciało zabitego policjanta, a w bagażniku auta sierżanta kryminalni znajdują ślady krwi zamordowanego Lisowskiego. Wszystkie poszlaki jasno wskazują na winę Króla, który z trudem może przypomnieć sobie przebieg kilku ostatnich godzin. Gdy udaje mu się zbiec z komendy, zaczyna prywatne śledztwo, prowadzące go od niewinnie wyglądającej łapówki, przez światek lokalnego biznesu, aż na sam szczyt politycznych układów.
Smarzowski pierwszy raz tak jednoznacznie sięgnął po rozwiązania rodem z kina gatunków. Opowiadana historia została wpisana w znany motyw kina akcji, oparty na pościgu za zbiegłym więźniem, starającym się tymczasową wolność wykorzystać do udowodnienia swojej niewinności. Czuć jednak, że sposób snucia opowieści rodem z Hollywood nie jest Smarzowskiego ulubionym. Wykorzystuje on konwencję gatunkową jedynie jako strukturę, na którą nanizał charakterystyczne dla swojego stylu miniscenki, skrzące się wulgaryzmami i kloacznymi dowcipami. Niewybredny język bohaterów autora „Wesela” zawsze był prawdziwym skarbcem cytatów, trafnych socjologicznych obserwacji i obnażonych narodowych przywar. Podobnie jest w „Drogówce”, to właśnie dialogi inkrustowane niepoprawnym politycznie humorem i gra aktorska balansująca na granicy zgrywy ponownie okazały się największą zaletą kolejnego dzieła Smarzowskiego. Reżyser w każdym następnym swoim filmie radykalizuje język bohaterów: w najnowszym nad żartami i groteską znacznie przeważają wulgaryzmy i dosadność. Podobnie jest z obrazem: strona wizualna bardziej przypomina sceny z mrocznego „Domu złego” niż kolorowego „Wesela” – operator Piotr Sobociński Jr postawił na monochromatyzm utrzymany w tonie policyjnego zimnego błękitu, ochładzającego również międzyludzkie relacje. Pesymizm Smarzowskiego tężeje – z filmu na film wpycha swoje postacie do coraz niższych kręgów polskiego piekła.
Tym razem przygląda się im, naginając schematy gatunku do własnego języka filmowego. Właściwa akcja filmu, rozpoczynająca się zatrzymaniem sierżanta Króla, zaczyna się dopiero po 45 minutach, które zapełnia epizodyczna narracja, mająca na celu scharakteryzowanie podpatrywanej społeczności i każdego z siedmiu głównych bohaterów. To nietypowa zbieranina – dzięki rezerwuarowi fotogenicznych cech każdy z nich mógłby się stać bohaterem osobnego, równie ciekawego filmu. Wszyscy jednak wepchnięci do jednego komisariatu stali się szczególnie wdzięcznym materiałem socjologicznych obserwacji. W „Weselu” wiejska remiza stała się prześmiewczą metaforą Polski, w „Drogówce” stołeczny oddział policji również możemy traktować jak reprezentantów narodu. Konstatacja to jednak, jak zwykle u Smarzowskiego, niezwykle smutna: Polacy to zawistne, zapite szumowiny lubujące się w zdradach, bójkach i donosach. Reprezentują nas między innymi: zdeklarowany narodowiec wożący śmieci na dzikie, leśne wysypisko, ojciec dwójki dzieci i mąż kochającej żony nieprzepuszczający żadnej napotkanej kobiecie i wiecznie pijany stróż prawa wlewający w siebie coraz bardziej toksyczne płyny. Dostaje się jednak nie tylko policjantom – ekran zaludniają również skorumpowani politycy, nieuczciwi biznesmeni i kierowcy jeżdżący przeważnie „na chuchu”. Z przewijającej się przez film menażerii na najwięcej sympatii zasługują prostytutki, które swoją niezaszczytną, lecz uczciwą pracą niejednokrotnie starają się zapewnić byt najbliższym.
Smarzowski budując akcję, nie dbał o jej płynność. Postawił na fragmentaryczność i niejednoznaczność, odrzucając klarowność i potoczystość gatunkowych rozwiązań. Narracja momentami łamie się i grzęźnie w scenariuszowych mieliznach niejasności – to jednak nie konsekwencja niedopatrzenia, lecz zabieg celowy. Reżyser starał się zaburzyć naszą percepcję, byśmy wraz z zaszczutym bohaterem zanurzyli się w świat tajemniczych intryg i brudnych interesów, w których niezwykle trudno się połapać. „Drogówka” odsłania skorumpowany świat, który nie dzieli się na dających i biorących – przypomina raczej niemożliwe do rozplecenia kłącze, stanowiące jedną, spójną całość, w której wszystko się ze sobą łączy i trudno odnaleźć pojedynczą wiązkę.
Scenariuszowemu labiryntowi towarzyszy niezwykle złożona warstwa wizualna: obraz z kamery filmowej przepleciony został wstawkami z filmików nakręconych telefonami komórkowymi i monitoringu. Wizualny patchwork, któremu towarzyszy niezwykle agresywny montaż, bezwzględnie siekający wypowiedzi bohaterów, oddaje informacyjny chaos, która stara się ogarnąć ścigany sierżant Król. W „Drogówce” obraz odgrywa szczególnie istotną rolę. Komórkowe filmiki włączone w strukturę filmu na równych prawach z resztą wizualnego materiału stają się ersatzem pamięci. Dane zapisane na cyfrowych nośnikach są dla bohaterów cyborgicznym przedłużeniem wspomnień. Stanowią istotną wartość, mogącą wpływać na ich losy. Jednak mimo technologicznego rozwoju, człowiek nadal stoi bezsilny wobec ludzkiej niegodziwości i tajemnic rzeczywistości – nie da się dojść do jej sedna, odkryć i ukazać prawdy. Sierżant Król znajduje się w tak samo beznadziejnej sytuacji jak Środoń z „Domu złego”, a widzowie ponownie muszą przełknąć gorzką pigułkę niewiedzy. W „Drogówce” nadal aktualne jest stwierdzenie przytaczane przez bohaterów wcześniejszego filmu Smarzowskiego: „Prawda? Nie ma takiej”.
„Drogówka” udowodniła, że stylistyczna wolta wykonana przy produkcji „Róży” była jedynie odstępstwem od wypracowanego we wcześniejszych dwóch filmach stylu, a nie wejściem na nowe, autorskie tory. Choć film o wojennej gehennie Mazurów jest dziełem arcywybitnym i z pewnością na długie lata wpisze się w pejzaż polskiego kina nie tylko historycznego, to jednak prawdziwą „smarzowszczyznę” reprezentują „Wesele” i „Dom zły”, a teraz również „Drogówka”. Fani zaskoczeni odmiennością „Róży” powinni poczuć się uspokojeni. Jednak widzowie, oczekujący od najciekawszego obecnie polskiego reżysera artystycznego rozwoju, mogą być lekko rozczarowani. „Drogówka” wprawdzie nie ustępuje wcześniejszym realizacjom, ale również nie stanowi milowego kroku w pracy twórczej Smarzowskiego. Być może nie jest sprawiedliwym, aby oczekiwać od niego samych arcydzieł, jednak to on sam postawił sobie na tyle wysoką poprzeczkę, że coraz trudniej będzie mu ją przeskakiwać.
„Drogówka”
reż. Wojciech Smarzowski
premiera: 1.02.2013