Fuck for Forest to międzynarodowy proekologiczny porno kolektyw dążący do wyzwolenia ciał, dusz i południowoamerykańskich Indian. Kręcą filmy pornograficzne i zamieszczają je na swojej stronie internetowej – w ten nietypowy sposób zbierają pieniądze na szczytny cel ratowania amazońskich lasów. Mieszkają w komunie, są freeganami – żywią się tym, co znajdą w śmietnikach, zdobywając w podobny sposób ubrania – nie przywiązują wagi do monogamicznych kulturowych nakazów. Ich slogany przepojone są antysystemowymi hasłami, w których słychać pogardę dla zachodniego stylu życia, przeciwstawionego witalizmowi kultur tradycyjnych. Michał Marczak – młody polski dokumentalista – przygląda się ich charytatywnym akcjom, których kulminacją jest trudna konfrontacja z mieszkańcami Amazonki.
Połączenie swobodnego seksu z kolorową młodzieżą to mieszanka wybuchowa, która może rozsadzić filmowe kadry – obryzgać nas twardą pornografią i entuzjazmem idealistycznych wystąpień, wycelowanych w mieszczańskie przyzwyczajenia. Wystarczyłoby pokazać kilka scen seksu, więcej czasu poświęcić swingerskim imprezom i poprzyglądać się codzienności komuny, a skandalizujący obraz współczesnej kulturowej alternatywy ukazałby się sam. Byłaby to jednak droga na skróty, pociągająca swoją zuchwałością i kusząca zmysłowością – spełniłaby nasze voyerystyczne potrzeby, zupełnie jednak pomijając intelekt.
Marczak zdecydował się podążyć pod prąd narzucającym się konwencjom. Ani nie epatuje nagością i skandalem, ani nie tworzy ze swojego filmu propagandowej tuby dla haseł grupy. Unika interwencji i polityki oraz naruszenia dobrego smaku. Wbrew tematowi wysubtelnia kadr, dodając do niego łagodną, nostalgiczną momentami muzykę. Dzięki estetyzacji wydobywa zupełnie odmienne tony z kontrkulturowego życia cywilizacyjnych outsiderów – zamiast szokować stawia na socjologiczno-antropologiczne rozważania nad kondycją zachodniej kultury.
Empatia kamery Marczaka sprawia, że obraz komuny nie zamienia się w karykaturę, którą łatwo mógłby się stać – reżyser robi wszystko, żeby nie skompromitować swoich bohaterów. Marczak rzetelnie śledzi działalność grupy: od momentu zaangażowania się w jej działalność Danny’ego – młodego Norwega, któremu imponuje swoboda i antysystemowy charakter kolektywu – czyniąc go głównym bohaterem, aż do momentu długo oczekiwanego wyjazdu do Ameryki Południowej na spotkanie z przedstawicielami mieszkańców tropikalnych lasów, którym chcą przekazać zebrane pieniądze. Dzięki neutralnemu stosunkowi względem ekscentrycznych bohaterów Marczak ominął kilka czyhających na niego zagrożeń. Mógł przecież uderzyć w moralizatorski ton, wyśmiewając naiwne postulaty grupy, bądź popaść w śmieszność razem z nimi. Zamiast tego, kontynuując polską tradycję cierpliwej, dokumentalnej obserwacji, wydobył niuanse, które mogłyby przepaść w zbyt rozkrzyczanej rzeczywistości porno komuny.
Marczak rozpoczyna wykładnią haseł grupy i postulowanego stylu życia – afirmatywnej i pozytywnej ucieczki w alternatywę przed stagnacją i hipokryzją mieszczaństwa. Działalność FFF nie ogranicza się jedynie do ratowania lasów, starają się oni również walczyć z seksualnymi zahamowaniami, wyzwolić ciała i umysły z represyjnych kulturowych ram. Źródeł swojego liberalnego programu doszukują się w kulturach tradycyjnych, które lokują w dziewiczych lasach deszczowych. Film przepełniony jest wzniosłymi hasłami, bojówkową energią i wiarą w sprawę – jednak wymowa całości jest niezmiernie smutna. Pokazuje porażkę nie tylko grupy, ale całej zachodniej kultury ufundowanej na naiwnym antyetnocentryzmie.
Kontrkulturowość grupy okazuje się pozorna, gdyż bunt i antysystemowość od zawsze są wpisane w naturę zachodniej kultury. Od lat 60. XX wieku – czasów obyczajowej rewolucji – przestały kogokolwiek szokować. Członkowie FFF to spóźnione dzieci-kwiaty, których najbardziej wkurza to, że coraz mniej rzeczy mogą kontestować. Podobnie jak ich rodzice podróżujący po nowe, duchowe doświadczenia do Indii, oni zwracają się ku Ameryce Południowej, która jest raczej produkcją ich wyobraźni niż rzeczywistą przestrzenią zaludnioną przez prawdziwych ludzi. Obiekt ich kultu jest sztucznym konstruktem – wyidealizowanym przeciwieństwem tego wszystkiego, co utożsamiają ze zgnilizną własnej kultury. Sprawy, z którymi jadą do wyimaginowanej Mekki, okazują się dla tubylców problemami zupełnie egzotycznymi – problemami pierwszego świata, do którego mają dopiero ambicje należeć.
Dla Marczaka ideowe niespełnienie członków kolektywu odzwierciedla szersze zjawisko. Syty Zachód, przeciwstawiający się sam sobie i mający poczucie winy z powodu swojego uprzywilejowanego miejsca w globalnym układzie sił, tworzy na własne potrzeby nieprawdziwy obraz Innego, którego może obdarzyć miłosnym uczuciem. Obce kultury są ekranem, na który projektujemy własne problemy, uprzedzenia i społeczne fantazje. Otwartość i tolerancja okazują się pogardą i zaślepieniem – inni są potrzebni nam, a nie my im. Wizja i rzeczywistość rozjeżdżają się – są niekompatybilnymi światami, które zwyczajnie do siebie nie pasują i nigdy pasować nie będą.
Marczak nie ocenia członków grupy, nie wystawia ich pod czyjkolwiek osąd – razem z nimi kuli się ze wstydu za zachodnią kulturę, która nawet chcąc pomóc, szkodzi. Obrazuje międzykulturowy pat, który przekłada się również na wewnątrzkulturowe konflikty. Radykalizm porno kolektywu okazuje się powierzchowny – nie szokuje tak, jakby chcieli jego członkowie – a ich ideologia jest jak najbardziej zachodnioeuropejska. Odpowiedzi na swoje pytania szukają pod złym adresem – u źródeł swojej skonstruowanej fascynacji odnajdują jedynie niezrozumienie. Partnerów do dyskusji mogą odnaleźć tylko na gruncie własnej kultury – wszędzie indziej zostaną uznani za zupełnych nieobyczajnych dziwaków, dla których ważniejsze będzie „fuck” niż „forest”.
Rzadko możemy na kinowych ekranach oglądać polskie filmy dokumentalne. W ostatnich latach przewinęło się ich dosłownie kilka. Znakomicie, że to właśnie reprezentujące światowy poziom „Fuck for Forest” jest dystrybuowane na tak dużą skalę – jest szansa, że zachęci widownię do chodzenia na filmy dokumentalne, a producentów do inwestowanie w ich produkcje. Nie ucieka się do prostych rozwiązań, w nieoczywisty sposób operuje formą filmową, a przede wszystkim bije w nim puls współczesności. Uwiera i niepokoi – daje do myślenia i konfuduje. Stojąc z boku, trafia w sedno.
„Fuck for Forest”
reż. Michał Marczak
premiera: 23.11.2012