Archiwum
07.11.2012

Siódmy tomik poetycki Andrzeja Niewiadomskiego, „Dzikie lilie”, jest bardziej różnorodny niż poprzednie, jest też znacznie obszerniejszy. Wszystko to sprawia, że trudno go wtłoczyć między ograniczające go tematycznie nawiasy; znajdziemy tutaj tyrady na temat spadku euro, dywagacje dotyczące tożsamości i wartości pamięci oraz przetworzone motywy religijne. Może właśnie o to chodziło: wszak tytułowe kwiaty to nazwa zapachu, wszelka dyfuzja jest więc sprawa naturalną. Przecież można poczuć to, że, jak mówi reklamowy slogan:

[…] Perfumy Dzikie Lilie
są tak dobre, jak żadne inne w Polsce

(„Dzikie lilie”, s. 31).

Mamy zatem do czynienia z przedziwną sytuacją: tomik wchłonął nawiasy, które miały go ograniczać. Wykorzystane zostały do udoskonalenia konstrukcji samych wierszy, jak i budowanej przez nie przestrzeni. Większość utworów Niewiadomskiego cechuje właśnie taka „domknięta” (chociaż pozbawiona kropki na końcu ostatniego wersu) konstrukcja: motywy rozpoczynające utwór powracają w jego zakończeniu, często w zupełnie innym kontekście. Nawiasy wykorzystywane są tutaj niekiedy także do zapisu fragmentów funkcjonujących jako glosy, komentarze, uściślenia: „Prawie wszystko (na boku) wiesz” („W obliczu”, s. 27). Równolegle, choć znacznie częściej, spotyka się tutaj jednak poetyckie didaskalia będące ścisłą częścią tekstu, nieoddzieloną od reszty – niczym wygłaszana właśnie uwaga twórcy:

Dajmy tu więcej światła i zróbmy nieco więcej
zamieszania. Nie ma rękojmi, ale obejmuje
to jeszcze serwis. Wybaczcie, miałem na myśli bełkot

(„W obliczu”, s. 27).

Z materii tekstu wyłania się zatem głos, próbujący kształtować – jeśli można tak powiedzieć – świat przedstawiony wierszy.

Więc pora błędnie zacząć zdanie. Więc pora jakoś
to uporządkować. Tyle sprzeczności, tyle różnic,
tyle mylnych zeznań […]
Zaczyna opis, ale na przeszkodzie
staje nierozpoznany stopień pokrewieństwa z samym
sobą, bogiem mniejszego formatu, z literą i
z ciałem.

(„Och, nie ja, nie «ja»”, s. 23)

Przytoczony fragment dotyka dwóch znamiennych dla całego tomiku kwestii. Po pierwsze,  konstytuuje kogoś (głos, byt), kto decyduje o kształcie obrazu w każdym szczególe, ustala prawa, które będą nim rządziły. Określa czas i miejsce, w których sam ma swój udział.

[…] Tu jest jak
poza ścianą burzy, świat spóźnił się na
te przestrzenie, a wydawało się nam,
że je wyprzedził, obrósł w gwar, w muzyczne
brednie tyle daje on i we śnie […]

(„Parafka”, s. 9)

Niekiedy obrazy te wsparte są na projektach innych utworów, istniejących już w kulturze. O czasie traktują chociażby wiersze „Czarodziejska góra” oraz „Nowe i dawne wcielenia” (mające punkty wspólne z utworem Czesława Miłosza pod tytułem „Wcielenie”). Ponadto w eksperymentach z czasem pomaga podmiotowi figura snu, której efektem ubocznym jest jednak unieważnienie wysiłków które mają doprecyzować przestrzeń „akcji”. Cóż, nikt nie obiecywał, że proces tworzenia będzie przebiegał bezproblemowo.

We śnie i na jawie wędrują nagie
formy, szklane trumienki, pylące lessem
wyżyny, lata naładowane ozonem,
klimontowy, józefowy, zarzecza,
leniwe paryże, nagie nazwy […]

(„Z pieśni wędrowca. Formy”, s. 7).

Być może dlatego w wierszach Niewiadomskiego znajdujemy nieustannie plany, mapy i rozkłady, jak gdyby poeta za pomocą powtarzającego się motywu – będącego przecież synonimem uporządkowanej, zmierzonej i poznanej przestrzeni – próbował usystematyzować twórczy chaos. Co ciekawe, „Dzikie lilie” otrzymały niejako te rekwizyty w spadku po dwu poprzednich tomach: „Tremo” i „Locji”.

Po drugie, przytoczony fragment „Och nie ja, nie «ja»”, zdradza ważność innego znaku interpunkcyjnego – cudzysłowu – sygnalizując jednocześnie problem tożsamościowy podmiotu. Zupełnie tak jakby on sam zastanawiał się nad swoją kondycją: czy „ja” jest tylko przydzielonym mu tytułem, rolą („ja”), czy też w pełni weryfikowalnym, o ile można tak powiedzieć, bytem (ja)?

Jeśli składa się to na całość, to składa się
samo, można już usunąć cudzysłów, można już
uznać się za część i całość […]

(„Nowe terapie”, s. 24);

Ja też wiele razy
pomyliłem siebie z inną osobą, nie mówiąc
o natchnionych kamieniach i drzewach.

(„Sztuka korespondencji”, s. 54).

Wygląda na to, że i w tym poetyckim świecie nie ma nic pewnego; brak punktu odniesienia, redukcja lub dopowiadanie – do snu, do wspomnienia – sprawiają, że umiłowanie fragmentu, szczegółu staje się drogą ucieczki przed nieogarnialnością, brakiem punktu odniesienia. Jak bowiem czytamy w wierszu „Nawias” (s. 51): „pamięć stracona nie szuka analogii”. To przekonanie ma też odzwierciedlenie w budowie tomu: nierówne – pod względem formalnym, objętościowym i tematycznym – siedem części budujące książkę tworzą przedziwną strukturę, której równowaga jest chyba kwestią cudu. Jednocześnie czasami czytelnik ma wrażenie, że podmiot bagatelizuje wszystkie te nieścisłości. Posługuje się zaimkami wskazującymi i określeniami, takimi jak „wszystko” i „nic”, które zyskują wiarygodność tylko w określonym kontekście. Dajemy się jednak prowadzić tym opisom, pomimo tego że już na początku tomu czytamy:

[…] Czy
istnieje wzorzec ruiny? Zostałem
jej właścicielem, tak mówi pismo,
z aktów własności nie można się wycofać,
jeśli nawet nie ja to pisałem, mówią,
że podpis jest mój, nie mówią, że pismo
jest moje.

(„Czerwiec. Czerw”, s. 8)

Czy jako czytelnicy naprawdę chcemy znać wszystkie te niuanse umowy, którą nieświadomie zawarliśmy, zagłębiając się w „Dzikie lilie”? Oczywiście, że chcemy, bo nie mamy wyjścia: Niewiadomski poprzez swoje wiersze zaraża didaskaliozą – chorobą opisu, natręctwem chęci poznania i uzależnieniem od nadawania nazw, czego niniejsza notatka jest najlepszym dowodem.

Andrzej Niewiadomski, „Dzikie lilie”
Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu
Poznań 2012

alt