Warszawska Zachęta od dłuższego czasu próbuje zapoznać swoich bywalców z twórczością światowej sławy artystów. Na przestrzeni kilku lat mieliśmy okazję zobaczyć twórczość Billa Violli, Paula McCarthiego, Benjamina Weissmana, Jana Lebensteina, Evy Weinmayr, Anette Messager, Neo Raucha czy Wolfganga Tillmansa. Do tego zróżnicowanego grona właśnie dołączyła Marlene Dumas, holenderska artystka pochodząca z RPA.
Wystawa, zręcznie zmieszczona w dwóch niewielkich pomieszczeniach galerii, nie pretenduje do miana retrospektywy – ma jednak przekrojowy charakter. Pierwotne założenie, którym była prezentacja pierwszych lat twórczości Dumas, akcentuje sam tytuł, będący zapożyczeniem nazwy jednego z wczesnych rysunków artystki („Miłość nie ma z tym nic wspólnego”, 1977). Abstrakcyjna forma, chaotyczna plątanina kresek wykonana na papierze dużego formatu, określona znaczącym i dość wymownym tytułem (obraz powstał pod wpływem nieudanego związku), nie tylko rozkłada akcenty prezentacji, ale także spaja zróżnicowaną całość.
Rozkład eksponowanych prac ucieka od chronologii. Każda ściana jest zarezerwowana dla innego wątku, inaczej przedstawionego tematu. Obrazy jednak łączą się w wyraźne pary, wchodzą w wewnętrzne dialogi. „Pasolini” (2011) i „Matka Pasoliniego” (2012) to dyptyk, w którym sednem nie jest portret, ale relacja, która się wytwarza między dwoma osobnymi płótnami. „Prace zaczynają mówić do siebie, gdy znajdują się w jednym pokoju, niektóre nie lubią siebie nawzajem i wydaje się, że nie grają ze sobą, podczas gdy inne tworzą ciekawe związki, kiedy się (przypadkiem) spotkają” – zaznacza artystka w jednym z wywiadów.
Przekrojowość i rozbieżność czasowa ujawniają mnogość odniesień i wątków utrudniających kategoryzację i proste zaszufladkowanie. Jak zaznacza kuratorka Hanna Wróblewska, twórczość Dumas sprzyja powielaniu słów-kluczy tak rozpowszechnionych we współczesnej krytyce artystycznej. „Miłość i nienawiść, czułość i okrucieństwo, nienawiść i wina, świętość i bluźnierstwo, śmierć i życie – ambiwalencja nastrojów, pojęć i stanów zdaje się dominować w opisach tych dzieł”.
Mało jednak mówi się o samej formie tych prac, tym samym odbierając jej doniosłe znaczenie. W tym niewielkim, ale przekrojowym zestawie udało się uchwycić jej różnorodność, która prowadzi nas przez kolejne etapy wizualnych poszukiwań.
To, co najbardziej ujmujące w malarstwie Dumas, to przestrzeń pomiędzy realizmem a ekspresyjną deformacją, rozmyta granica dwóch wizualnych światów, które łączą się w jeden obraz. Tematem głównym jest przecież miłość, zło, seksualność, nienawiść, które w ludzkiej formie odnajdują swoje niejednoznaczne personifikacje. W roku 1975 Dumas portretuje wrażliwego studenta „Shelley”. Ciemna, statyczna, nic niewyrażająca twarz, pozbawiona rysu charakterologicznego została wtopiona w prawie czarne tło. To podrapana i porysowana powierzchnia płótna nadaje właściwy sens, oddaje cały wachlarz tłumionych emocji wywołanych sytuacją jednostki konfrontującej się z sytuacją w RPA w latach 70. To ekspresyjna abstrakcja nałożona na figurę pozwala odnaleźć znaczenie, utrwala niewidzialne emocje, tym sam portret staje się jedynie pretekstem, figurą do poszukiwań wizualnych. Płótna, które na pierwszy rzut oka wydają się monochromatyczne, nie mają z jednobarwnością nic wspólnego. To nie człowieka widzę najpierw, nie jego zawsze zdeformowane ciało, ale dyskretną, hipnotyzującą grę kolorów, która jest zauważalna tylko przy bliższym poznaniu („Śmierć autora”, 2003).
Pojęcia nie klarują się, nie nabierają jasności, ponieważ są naznaczone permanentną zmianą. Doświadczenia nakładają się i kumulują, każde z nich jest przeżywane na nowo, każde zasługuje na swój obraz, swój prywatny, wizualny komentarz. Poszukiwanie formy dla abstrakcyjnych i uniwersalnych treści, do których należy miłość, nienawiść czy śmierć musi zawsze zaczynać się od nowa, by oddać prawdę o ich różnorodności i sile.
Forma jednak zawodzi, bo zawodzi właściwie każde medium, które próbuje opisać lub zilustrować niewyrażalne. Czasem potrzebne jest słowo („Nie będę miała rośliny doniczkowej”, 1977, „Nie rozmawiaj z nieznajomymi”, 1977) wtopione w przestrzeń obrazu, rozszerzające jej właściwe znaczenie, kierujące widza w stronę autobiograficznych wątków, personalnych przeżyć, którymi przesiąknięta jest twórczość artystki.
Prezentację świetnie uzupełnia pełnometrażowy, artystyczny dokument o życiu i twórczości Dumas, wyreżyserowany przez Rudolfa Evenhuisa i Joosta Verheya. Już sam jego tytuł ujawnia dwa podstawowe i pozornie wykluczające się spojrzenia na twórczość artystki. „Miss Interpreter” to kobieta zinterpretowana, obrośnięta dyskursem, który wytwarza wokół własnej twórczości, często nie pozostawiając miejsca na konfrontację odbiorca–obraz. W momencie, gdy połączymy oba wyrazy tytułu, powstanie MissInterpreted – źle zinterpretowane, bo wieloznaczna, wielowątkowa. Kładzie nacisk na nieuchwytność tematów, z którymi się mierzy, oraz na różnorodność nastrojów, jakie wywołuje.
Ta mnogość tematyczna i wizualna nie wyczerpuje widza, nie ma nic wspólnego z nadmiarem. Jest rodzajem skrótu zachęcającego, by pójść dalej. Wystawę czytam jako emocjonujący trailer zachęcający do głębszego poznania ogromnego dorobku artystycznego Dumas.
Marlene Dumas, „Miłość nie ma z tym nic wspólnego”
kuratorka: Hanna Wróblewska
Warszawa, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki
6.10. – 14.11.2012
Na zdjęciu: Marlene Dumas, „Shelly”, 1975, własność artystki, dzięki uprzejmości artystki, fot. Peter Cox