Niedawno od premiery „Mass Effect 2” minęły 2 lata, obfitujące w spekulacje i będące czasem gorączkowego pochłaniania wszelkich nowych wieści. W końcu mamy przed sobą „Mass Effect 3” i możemy sprawdzić, dokąd zawędrowaliśmy przez te 5 lat.
Dla przypomnienia: ME3 to space opera w klimatach hard SF. Kościec fabuły opiera się na popkulturowym wzorcu złych maszyn, tu zwanych Żniwiarzami, które próbują zniszczyć wszelkie życie organiczne.
Gra zaczyna się niezwykle efektownym ujęciem atakowanej przez Żniwiarzy Ziemi. Już w tej scenie pokazano, z jak ogromnym zagrożeniem mamy do czynienia – wojska Ziemi nie mogą stawić żadnego oporu, ludzie są zmuszeni do ucieczki jak najdalej to możliwe.
Shepard, główny bohater serii, wyrusza z okupowanej Ziemi, aby przekonać poróżnione rasy Galaktyki, że tylko zjednoczeni mamy szansę na zwycięstwo. Jest to zadanie trudne, bowiem podziały między rasami są ogromne i trzeba wyjątkowych zdolności, aby je znieść. Sytuacja komplikuje się przez to, że Komandor w końcu staje w obliczu sytuacji, których nie można rozwiązać dzięki wyszkoleniu wojskowemu, lecz poprzez głęboko etyczną próbę rozumienia innych.Wynikiem tego wszystkiego jest odosobnienie Sheparda, który nie może się podzielić – i wie, że również nie powinien – swoim brzemieniem, ponieważ w obliczu takiej wojny każdy dźwiga już własne. Zwieńczenie trylogii oddaje sprawiedliwość swemu bohaterowi, który wydaje mi się bezsprzecznie najciekawszą postacią ME3.
Kosmiczny konflikt rozgrywa się na dwóch planach: politycznym i osobistym. W ich ramach zostaje podjętych wiele wątków z ME1 i ME2: genofagium, gethy, raknii, Cerberus i wiele innych. Każdy zostaje zreinterpretowany w świetle ataku Żniwiarzy. Rozwinięcie tych wątków oraz następujące zwroty akcji zmuszają Sheparda do ciągłego rozumienia na nowo sytuacji osobistej i globalnej. Polityka to pole ciągłych porażek, urazy są głębokie, nikt nie chce pomóc. Najpierw więc trzeba coś dać, aby coś otrzymać. Ten aspekt został w grze zrealizowany wyśmienicie.
Wątki prywatne zostały napisane znakomicie – mamy mnóstwo mikronarracji, które tworzą coś w rodzaju mgławicy wokół głównego bohatera. Do tego dochodzą relacje z drużyną, które w ostatniej części są już na bardzo osobistym poziomie – jako gracz bardzo się zżyłem z Garrusem, jedną z najciekawszych postaci w całej serii. W sposobie kreowania towarzyszy widać powrót do koncepcji z ME1 – twórcy o wiele oszczędniej podeszli do dołączania nowych członków, nie mamy już Drużyny Pierścienia w kosmosie, co można było czasem odczuć w ME2.
Gra ma do zaoferowania bardzo wiele również pod względem audiowizualnym. Co prawda technologia jest już niemłoda, lecz praca grafików oraz projektantów poziomów sprawiła, że poziom artystyczny, na który wzbiło się ME3, nadrabia braki technologiczne. Lokacje ME3 są często budowane poprzez łączenie dwu planów: przestrzeni walki oraz panoramy, prawie zawsze bardzo efektownej. Nie walczymy już „nigdzie”. Ścieżka audio, zarówno muzyka, jak i dialogi oraz dźwięki otoczenia zostały nagrane perfekcyjnie. Muzyka zdaje się czasami trochę zbyt „przezroczysta”, ale zdarzały się bardzo znaczące momenty, w których synergia obrazu, muzyki oraz akcji zachwyciły mnie i zostawiły w oszołomieniu.
Mechanizmy walki w ME3 zostały bardzo dobrze wyważone, jest trochę trudniej niż w ME2, szczególnie jednostki lądowe Żniwiarzy dają do wiwatu – Banshee oraz Brutal to najbardziej wymagający przeciwnicy, walki z nimi potrafią być długie i skończyć się wczytaniem zapisu gry. Jest to jednak walka bardzo satysfakcjonująca. Warto tu dodać, że nowość w serii, multiplayer w postaci coopa, bardzo dobrze operuje systemem klas i umiejętności z kampanii, dostarczając wiele frajdy z potyczek.
Niestety gra zawiera jeszcze parę bugów, mimo patcha, z którymi można sobie poradzić poprzez wczytanie gry. Największą wadą jest jednak sposób przeglądania dziennika, poruszanie się po nim to prawdziwa udręka. Takoż skanowanie planet staje się czynnością nużącą, wykonywaną tylko niejako z obowiązku, choć widać postęp względem ME2. Ostatnią przewiną jest brak obsługi pada w wersji na PC, ta gra prosi się o to na każdym kroku.
W ME3 jak w soczewce skupiają się najważniejsze dyskursy zajmujące żywo nowoczesne granie. Dotykamy tu kwestii gatunków, którym seria się wymyka w ciekawy sposób; roli reżyserii; sposobu prowadzenia rozmowy oraz etyki, a także estetyki gier. Seria stała się w pewnym sensie elementem tradycji, wspólnym ze względu na doświadczenie nas jako graczy. ME3 jest nie tylko destylatem tego, co najlepsze w jego poprzednikach, lecz również ustanawia zupełnie nową jakość w zakresie tworzenia niesamowitego splotu różnych dyskursów.
Dla mnie ME3 jest przede wszystkim grą o człowieku w trudnej sytuacji, choć niechętnego czasami uczestnictwu, to jednak zmuszonego do ciągłej odpowiedzialności za swoje czyny i reinterpretacje swych pozycji, nie ma bowiem metody ratowania całej galaktyki. Shepard wydaje się swego rodzaju homo rhetoricus w najtrudniejszej z możliwych sytuacji. Dlatego obserwowanie go, uczestniczenie w jego decyzjach wydaje mi się w tej grze tak pociągające. Szczerze tę grę, i całą serię, Wam polecam.
„Mass Effect 3”,
Bioware, EA Polska,
2012