Spektakl „Ciało dziewczyny” miał premierę na Festiwalu Teatru Niezbędnego – i to właśnie „niezbędność” trafnie określa temat podjęty w Teatrze Nowym w Łodzi przez dramatopisarkę Darię Sobik i reżyserkę Pamelę Leończyk. Przedstawienie daje widzom szansę na lepsze zrozumienie meandrów seksualności i mądrze oswaja wchodzenie w dojrzałość – autorki sugerują, że nie musi to być proces traumatyczny. I choć sporo w „Ciele dziewczyny” uproszczeń, jest ono ciekawą, nie popadającą w nudziarstwo edukacyjną propozycją teatralną dla młodzieży, która zręcznie łączy elementy zaczerpnięte z popkultury i feminizmu.
Po zakończeniu spektaklu usłyszałam opinię jednego z dwudziestokilkuletnich widzów: „Ale to było przewidywalne!”. Długo zastanawiałam się, do czego odnosiło się jego stwierdzenie: do sytuacji dramaturgicznej, podjętego tematu, zastosowanych środków wyrazu, a może terapeutycznego oswajania seksualności? Doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej chodzi o język, jakim w spektaklu mówi się o seksualności i edukacji seksualnej. To język zaczerpnięty z gabinetów psychoterapeutycznych i od coacherek seksualnych. Cechują go akceptacja i zrozumienie, dążenie do jasnego komunikowania potrzeb i czytelnego stawiania granic oraz troska o dobrostan psychiczny każdej ze stron dialogu. „Ciało dziewczyny” na równi z myślami bell hooks i Adrienne Rich inspirują także dialogi z amerykańskich seriali adresowanych do młodzieży. Młodemu chłopakowi, prawdopodobnie studentowi mieszkającemu w dużym mieście, taki styl może wydawać się oczywisty. Jednak nawet on musiał się go kiedyś nauczyć, a wcześniej trzeba było stworzyć pojęcia, które dziś wydają się edukacyjnym ABC. Co warte zaznaczenia, język ten, podobnie jak zręby polskiej narracji akademickiej odnoszącej się do tematyki gender, tworzyło pokolenie współczesnych czterdziestolatków i czterdziestolatek, z których wielu doświadczyło traum tożsamościowych i seksualnych w trakcie dorastania. Żeby doświadczone przez nich (nas?) problemy nie replikowały się w nieskończoność, ważne jest edukowanie dotyczące cielesnych potrzeb nastolatków, konieczności wyznaczania i respektowania granic oraz oswajania seksualnych tabu. Spektakl Leończyk i Sobik realizuje te zadania bardzo dobrze. Jego przewidywalność może być sporą zaletą dla tych, którzy wspomnianego języka dopiero się uczą. Kiedy masz szesnaście lat, takie przedstawienie może zmienić twoje myślenie. To nie przesada.
Sceniczna historia Daisy (Rozalia Rusak) – tej, która „nosi lakierki, warkocz, […] ma najwyższą średnią w liceum” i Judy (Halszka Lehman), która śpiewa o sobie „taka trochę kurwa, wcale niepotulna”, jest jak opowieść o Thelmie i Louise w wersji young adult. Bohaterki są wprawdzie o dwadzieści lat młodsze od postaci filmowych i nie doświadczyły skrajnej męskiej przemocy, ale w ich relację wpisane jest siostrzeństwo, a działania motywuje dążenie do stworzenia siebie od podstaw. Kto pamięta swoją nastoletniość, wie, jak ciężką pracą jest taka autokreacja. Jedna z dziewczyn jest świetną uczennicą, ale ma problemy w kontaktach z płcią przeciwną. Druga jest wyluzowana i potrafi brylować w towarzystwie, jej problemem staje się nieplanowana ciąża i związany z nią ostracyzm społeczny. Daisy i Judy będą się wspierać i pomagać sobie nawzajem.
Praca nad „Ciałem dziewczyny” początkowo inspirowana była zbiorem opowiadań Annie Ernaux „Ciała” (na ułożony przez polskiego wydawcę tom składają się: „Zdarzenie”, „Pamięć dziewczyn”, „Młody mężczyzna”) – ostatecznie w spektaklu pozostał z nich wyłącznie motyw nieplanowanej i usuniętej ciąży, który i tak przedstawiony został w innym kontekście niż u francuskiej noblistki. Sobik umieściła opowieść o nastolatkach w Stanach Zjednoczonych, unikając sugestii odnośnie do czasu akcji. Dziewczyny dorastają w miasteczku Sane, gdzie „domy nie mają ścian”, a wszyscy mieszkańcy są równie rozsądni jak nazwa ich miasteczka (sane znaczy rozsądny). Ucieczka od polskich realiów pozwala pominąć tematy związane z polskim prawodawstwem dotyczącym aborcji i skupić uwagę publiczności na istocie samego procesu dojrzewania, inicjacji seksualnej czy budowaniu relacji niezależnie od uwarunkowań społecznych oraz geopolitycznych.
Sobik rozbija postać Daisy na dwie aktorki, reprezentujące dwa plany czasowe: Daisy Then („wtedy” naiwną, najlepiej uczącą się nastolatkę w liceum) i Daisy Now („teraz” około pięćdziesięcioletnią, rozczarowaną życiem kobietę). Daisy Now (intrygująca Jolanta Jackowska) nie ingeruje – niemal, bo poza końcowym fragmentem – w słowa i działania swojego nastoletniego wcielenia. Patrzy na własne życie jak na retroperspektywę emocji: siedzi w fotelu i ogląda sytuacje sprzed lat, uśmiechając się albo załamując, i tylko niekiedy opowiada o sobie. Obie wersje Daisy czynią ją protagonistką spektaklu. To jej oczami widzimy Judy i otaczających ją mężczyzn. Jej perspektywa decyduje także o przebiegu prezentowanych zdarzeń w czasie.
Łatwo uznać „Ciało dziewczyny” za edukacyjny dramat inicjacyjny, bo rzeczywiście wszystko wydarza się tu po raz pierwszy, a kolejne doświadczenia postaci prowadzą je do samopoznania. Daisy przeżywa niezbyt udaną inicjację seksualną z przewodniczącym kółka matematycznego (po której wyszukuje w internecie frazę: „Nasienie w oku a krótkowzroczność”), kradnie czekoladowe wafle ryżowe, po czym demonstracyjnie zjada je przed sklepem (z nastoletnią przesadą nazywając to „ciemną grą”), a po jednej wspólnej nocy zostaje porzucona przez Andiego – chłopaka, który doskonale opanował równościowe slogany, wykorzystując je do manipulacji. Jednak równie ważnymi i celnie wykorzystanymi tematami „Ciała dziewczyny” są niepewność, zagubienie i ogromna, często niewypowiedziana potrzeba wsparcia wyrażana przez nastolatki.
Reżyserka kreśli te wątki, używając bardzo delikatnych środków: wystarczy zgarbienie się postaci, zatrzymanie się w trakcie ruchu, kilka wypowiedzianych słów czy dotknięcie ramienia. Judy, pozornie pewna siebie i nic nierobiąca sobie z opinii innych kuzynka Daisy, śpiewa w swoim hip-hopowym credo: „wam wszystkim się wydaje, że nie czuję wcale”, choć głęboko przeżywa złe traktowanie przez mieszkanki i mieszkańców miasteczka. Siedząc w fotelu ginekologicznym po zażyciu mizoprostolu, pyta lekarza (a może wszystkich, którzy ją oceniają): „Czy jestem ładna tam?”. Nie jest to głupie pytanie nastolatki, ale dylemat dojrzewającej kobiety, która chce doskoczyć do nieistniejącego ideału. Także ideału waginy. Fakt, że teatr zajmuje się kobiecą fizycznością i fizjologią tak otwarcie, nietraumatyzująco i momentami lekko, jest znakiem zmiany języka scenicznego. W Łodzi zainicjowali ją dwa lata temu, również w Teatrze Nowym, Agnieszka Jakimiak i Mateusz Atman w spektaklu „Miła robótka”, dotyczącym życia seksualnego Polaków w latach 90. Swobodne mówienie o seksualności pozwala traktować ją jak normalność, a nie zestaw zakazów i zawstydzeń.
Judy usuwa nieplanowaną ciążę zażywając mizoprostol w komfortowych warunkach gabinetu ginekologicznego, co ma tyle wspólnego z polskimi realiami, ile tak zwany kompromis aborcyjny z prawami kobiet. W spektaklu Leończyk tabletka mizoprostolu (Maciej Kobiela) śpiewa, a właściwie rapuje, mówiąc o sobie, „że jest bezpieczniejsza niż Viagra”, i wita się ze wszystkimi, którzy „pierwszy raz widzą tabletkę poronną na scenie”. Mimo stylistycznej lekkości tej prezentacji, decyzja, którą Judy rozważa przez większość spektaklu, jest świadoma i przemyślana. Daisy słucha zwierzeń przyjaciółki: „Wszyscy w miasteczku wiedzą, że mój brzuch nie jest pusty […]. [Boję się], że jeśli się tego pozbędę, to pozbędę się też kawałka siebie”. Niezależnie od tego, jaka będzie decyzja Judy, pozostawi ona ślad w życiu bohaterki. Dziewczyny jadą razem do ginekologa, a potem Daisy prosi przyjaciółkę, jakby dopełniając jej słowa, żeby obcięła jej włosy, ponieważ również chce się „czegoś pozbyć”. Ścięty warkocz wyzwala wściekłość matki, w którą na kilka chwil przeistacza się Jackowska, dotychczas grająca rolę starszej Daisy. Matka jest osobą chorą na raka, ścięcie włosów wydaje jej się utratą kobiecości. Na „przepraszam” wypowiedziane przez Judy, reaguje nerwowo: „Przepraszam nie przywróci twoich włosów”. „Twoich czy moich włosów, mamo?” – odpowiada pytaniem Daisy.
Leończyk w pełni świadomie pracuje na tego typu psychologicznych skryptach. Zdaje sobie sprawę, że konkretne zachowania mogą wywoływać odmienne reakcje różnych osób, a matki i córki połączone są siecią półprawd i ćwierćprawd. Czasem najwięcej na swój temat wiedzą najlepsze przyjaciółki. Tak jest w tej relacji: Judy daje Daisy symboliczną wolność, a Daisy wspiera Judy w czasie dokonywanej przez nią aborcji. W jednej z najbardziej znaczących scen spektaklu dziewczęta obejmują się i przytulają. Chcą wybudować dla siebie symboliczny schron: metaforyczną, choć także realną przestrzeń, w której będą dzielić się uczuciami, problemami, radościami. Pragnienie to możemy nazywać siostrzeństwem albo przyjaźnią, a patriarchalne społeczeństwo powinno wreszcie przestać wmawiać dziewczynom, że ich relacje muszą opierać się na rywalizacji. Sobik i Leończyk jasno pokazują, że współzawodnictwo, porównywanie się czy zazdrość to droga do koszmaru.
W „Ciele dziewczyny” pojawia się oczywiście uprzedmiotawiające męskie spojrzenie (nauczyciel WF-u, który całuje się z małoletnią Judy, czy ojciec zafiksowany na sukcesach córki w tenisie podobnie jak ojciec sióstr Williams), jednak nastoletni męscy bohaterowie tej historii są równie pogubieni jak postaci kobiece. Umawiając się z dziewczynami, starają się sprostać wymaganiom, jakie stawia przed nimi tak zwana męskość, choć nikt nie umie określić, co dokładnie mieści się w tym stereotypowym worku, podobnie jak w torebce z napisem kobiecość. Być może najwyższy czas napisać te definicje od nowa.
Różowo-biała scenografia Magdaleny Muchy, która jest też autorką kostiumów, tworzy niezwykle intymną, niemal „miękką” przestrzeń. Jednak wrażenie bezpieczeństwa czasem okazuje się pozorne. Różowe łóżko zmienia się w fotel ginekologiczny. Z sufitu zwieszają się grube liny i siatki, na których można się huśtać i bawić, ale można także zaplątać się w nich, jak w międzyludzkich relacjach. Umieszczone nad łóżkiem kokony wydają się miękkie, ale także spetryfikowane niczym kołtuny.
Judy obcina jeden ze zmierzwionych kołtunów, kiedy Daisy domaga się ucięcia swoich włosów. Znajduje go pod łóżkiem dorosła już Daisy, komentując to słowami: „Zaglądasz pod łóżko. Tam leży […] kołtun. Myślisz, że to warkocz, ale to nitki, które trzymały cię z innym ciałem. Twojego ciała już nic nie trzyma. Może robić, co chce. […] Takie właśnie masz teraz ciało”. Bo kołtun symbolizuje tu stereotypy, wymagania, konieczności, wpasowywanie się w normę za wszelką cenę, nawet jeśli to boli. Co prawda spektakl rozgrywa się w wyimaginowanym amerykańskim miasteczku Sane, ale skoro napisała go polska autorka, to warto dodać, że łacińska nazwa kołtuna to plica polonica (kołtun polski) – co można postrzegać jako ironiczne odniesienie do hipokryzji w polskim podejściu do seksualności. Viagra jest w Polsce sprzedawana bez recepty, a tabletka poronna – zakazana.
W końcowej scenie starsza wersja Daisy przytula młodszą. Rozmawiają o własnym ciele, o starzeniu się i o innych ciałach, które spotkała. Choć to ładna scena, niepokoi mnie wpisany w nią stereotyp. Pięćdziesięcioletnią Daisy świetnie – subtelnie, operując półtonami – gra Jackowska. Nie mając podanego przez reżyserkę i dramaturżkę materiału, na którym mogłaby się oprzeć, kreuje postać kobiety zmęczonej, rozczarowanej, bardzo boleśnie przekwitającej, może chorej. Jeśli tak pokazuje się pięćdziesięciolatkę w teatrze, nie dziwi mnie, że kultura ageizmu ma się świetnie, a pokolenie „zetek” uważa czterdziestkę za dobry wiek do mumifikacji. Chciałabym poznać historię dojrzałej Daisy. Jednak wówczas to ona musiałaby zyskać przestrzeń do opowiedzenia o sobie i swoim rozczarowaniu, a to, co mogłaby powiedzieć, może – choć nie musi – leżeć bardzo daleko od obrazu umęczonej życiem Matki Polki/Matki Amerykanki/Kobiety Samotnej. Jeśli dramaturżka i reżyserka zdecydowały się na pokazanie na scenie dwóch – młodszego i starszego – wcieleń tej samej kobiety, nie rozumiem, dlaczego pozbawiły starsze z nich życiowych doświadczeń zdobytych po trzydziestym piątym roku życia. To także czas na relacje z mężczyznami lub kobietami, dzieci lub ich brak, namiętności czy porażki, łóżko i stół. Powstałby wtedy inny, ale chyba pełniejszy spektakl.