Nr 25/2024 Na teraz

Zaiste, wielki to powrót. Eleanor Catton, pochodząca z Kanady nowozelandzka pisarka, okrzyknięta „jednym z największych objawień literackich ostatnich lat”, najmłodsza laureatka nagrody Bookera, przedstawiana jest jako autorka „najdłuższego nagrodzonego dzieła w historii tego wyróżnienia”. Nimb marketingowej megalomanii wokół jej drugiej powieści wzmacniają blurby Stephena Kinga, deklaracje „ściskania za gardło” i „mrożenia krwi w żyłach” oraz przewidywania, że tę historię zekranizować mogą w przyszłości najgorętsze nazwiska showbiznesu: Greta Gerwig lub Quentin Tarantino.

„Wszystko, co lśni” – wydaną przed jedenastoma laty, barokową powieść historyczno-sensacyjno-kryminalną, która przyniosła Catton jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień literackich – porównywano między innymi do legendarnego „Imienia róży” czy cieszącej się ogromną popularnością twórczości Donny Tartt. W przypadku „Lasu Birnamskiego” zdekodowanie intertekstualnych (nie tylko szekspirowskich) nawiązań nie wymaga wnikliwej lektury – ba, lektury w ogóle – bo autorka podsuwa nam je na tacy: nie tylko w tytule czy motcie, ale także w licznych wywiadach towarzyszących zagranicznejpolskiej premierze książki. Ten manewr jest potrzebny pisarce, by stworzyć, jak sama przekonuje, mocno osadzoną we współczesności, a zarazem niezwykle uniwersalną opowieść o ludzkiej pysze oraz jej konsekwencjach.

Krucjata milenialsów?

Akcja powieści rozgrywa się w roku 2017, w Nowej Zelandii. A raczej w jej fikcyjnych regionach: miasteczku Thorndike, okolicach przełęczy Korowai i Parku Narodowego Korowai. Choć więc zmienia się scenografia, w pewnym sensie pozostajemy w orbicie „Wszystkiego, co lśni” – świata, który znamy (czy raczej znaliśmy, wszak to przedpandemiczna, przedwojenna era), zagraża nowoczesna odmiana gorączki złota. Postaci podlegają tu nieustannej inwigilacji, a źródło przemocy stanowią nie tylko najnowsze technologie (Google, GPS, smartfony, drony czy media społecznościowe), ale też tradycyjne instytucje społeczne (małżeństwo, przyjaźń, rodzina). W efekcie bez względu na płeć, wiek czy status, nikt nie może dostąpić, jak pisze o tym B.D. McClay – „luksusu w pełni prywatnych działań czy uniknięcia odgórnie przypisanych ról”.

Konstatacja ta dotyczy także (a może zwłaszcza) osób członkowskich tytułowego Lasu Birnamskiego – grupy aktywistycznej realizującej projekty ogrodnicze na partyzanckich zasadach, odzyskującej wszelkiego rodzaju odpady w myśl zasady zero waste, hodującej warzywa i owoce na opuszczonych (pod)miejskich terenach oraz prywatnych posesjach (nierzadko bez świadomości ich właścicieli). Kolektywowi – który od momentu powstania „stał się start-upem, pop-upem, dzieckiem «ludzi kreatywnych»; był organiczny i lokalny, przypominał trochę Ubera, a trochę Airbnb” – nieformalnie przewodzi charyzmatyczna, dwudziestodziewięcioletnia i oddana „sprawie” Mira Bunting. Jej prawą ręką jest Shelley Noakes, adeptka literatury angielskiej, która porzuciła studia na rzecz działań aktywistycznych. W miarę rozwoju fabuły wzajemna lojalność przyjaciółek/współpracowniczek nieraz zostanie wystawiona na próbę.

Na blisko pięciuset stronach toczyć się będzie bowiem niekiedy otwarta, innym razem zakulisowa wojna światów, postaw i wartości. Gdyby hasło „hippisi kontra milionerzy” potraktować dosłownie, w jednym narożniku stanąłby Tony Gallo: były/obecny członek Lasu, bloger marzący o karierze dziennikarza śledczego, określony w powieści deprecjonująco-kpiącym mianem „Bernie-bro”, czyli młodego, białego reprezentanta klasy średniej, który w amerykańskich wyborach prezydenckich z roku 2016 popierał Berniego Sandersa i tyleż progresywne, co nierealizowalne postulaty polityczne. Jego przeciwnikiem byłby Robert Lemoine: archetypiczny amerykański gigant branży high-tech, właściciel produkującej drony firmy Autonomo, swoje niecne zamiary z powodzeniem ukrywający pod maską preppersa.

Z kolei reprezentowanie konformistycznego skrzydła przypadłoby w udziale postaciom z pozoru drugoplanowym: statecznemu małżeństwu Jill i Owena Darvishów, prócz nowozelandzkiego tytułu szlacheckiego posiadającemu również sto pięćdziesiąt trzy hektary ziemi na bezcennym – nie tylko ze względów przyrodniczych – terenie Parku Narodowego Korowai. Owszem, to za sprawą działalności Sir Darvisha aktywistka Mira wpada na pomysł partyzanckiego przejęcia tych obszarów i dowiaduje się o istnieniu konury pomarańczowoczelnej, ale ochrona przyrody i zagrożonych wyginięciem gatunków jest dla mężczyzny niczym więcej, aniżeli opłacalną strategią wizerunkową.

Choć (ruchome) linie podziałów pomiędzy postaciami przebiegają według różnych kluczy – światopoglądowego, klasowego czy pokoleniowego – istotną rolę odgrywa z pewnością wątek generacyjny. Prowadzone podczas partyzanckich nasadzeń dysputy Miry i Shelley o moralności i naturze ludzkiej lub publiczne oprotestowanie przez Tony’ego wizji dofinansowywania działań kolektywu przez Lemoine’a niejednokrotnie i nieprzypadkowo przywodzą na myśl sposób, w jaki komunikują się postaci tworzone przez Sally Rooney. Milenialsi i milenialki, którzy u Catton tworzą tytułowy kolektyw, także w rzeczywistości najaktywniej angażują się – wraz z „zetkami” – w sprawy klimatycznego aktywizmu.

Twórcze aspiracje Catton nie ograniczają się jednak – przekonuje McClay – do „eksplorowania młodego, białego, lewicowego radykalizmu i towarzyszącego mu poczucia winy”. Autorka rzekomo oferuje nam coś więcej, niż tylko wiwisekcję „lęku wynikającego z bycia dobrym człowiekiem w warunkach kapitalizmu i/lub zmian klimatycznych”. Największy zwrot akcji stanowić ma bowiem uświadomienie sobie w miarę lektury, że „wszystkie podejmowane [przez postaci] decyzje mają znaczenie, choć ich konsekwencje pozostają trudne do przewidzenia”.

Podobne wrażenie odnosi Kevin Power, według którego Catton „tka sieć nieporozumień i przypadków składających się na thrillerową drugą połowę powieści”. Choć on również chwali literacki kunszt autorki, punkt dojścia krytyk ocenia jako rozczarowujący. Wszystko z powodu ogrywania „starej śpiewki: milionerzy – źli! Lewicowi radykałowie – dobrzy, tylko czasem pogubieni i nieszczęśliwi”. Podzielam to rozczarowanie, ale z resztą przywołanych opinii o wiele trudniej mi się zgodzić.

Nic bowiem w „Lesie Birnamskim” nie jest trudne do przewidzenia. Wręcz przeciwnie: stopień podporządkowania fabuły, rozwoju akcji i typologii postaci określonej ramie gatunkowej właściwie uniemożliwia jakikolwiek suspens. Niewykluczone, że doświadczenie pracy nad scenariuszem filmowej adaptacji „Emmy” Jane Austen z 2020 roku znalazło swoje odzwierciedlenie w sposobie pisania Catton, której lepiej niż literaturą myśli się chyba ekranizacją. Za sprawą regularnych zmian perspektyw i punktów ciężkości oraz finałowych cliffhangerów jej najnowsza powieść zdaje się wprost skrojona pod format odcinkowy (nawet pomimo kształtu książki, która formalnie podzielona jest na trzy obszerne części i pozbawiona pomniejszych całości). Niejedna platforma streamingowa zapewne ostrzy sobie już zęby na ten tytuł. I nawet jeśli fajnie się go będzie kiedyś oglądało, o czytaniu nie mogę powiedzieć tego samego.

Ekofikcje

Moja niechęć może być kwestią indywidualnego czytelniczego gustu, w który Catton po prostu nie trafia. Może też wynikać ze stosunkowo znikomej znajomości obszaru pola literackiego, w który wpisuje się ona znakomicie – gatunku zwanego „eko-fikcją”, który w ostatnich latach z literackich nisz przemieścił się w stronę mainstreamu. Tendencji tej dowodzi nie tylko przyznanie Nagrody Pulitzera „Listowieści” Richarda Powersa czy poświęcanie „fikcjom klimatycznym” numerów specjalnych popularnych internetowych magazynów. Świadczy o niej także sytuacja na rynku literackim: zestawienia książek o eko-aktywizmie tworzą zarówno osoby czytające, jak i czołowe dzienniki opinii. Znalazło się w nich miejsce dla klasycznych pozycji (twórczość Johna Steinbecka, „Droga” Cormaca McCarthy’ego czy „Zbieranie kości” uwielbianej przeze mnie Jesmyn Ward), zdecydowany prym wiodą jednak nowości: „The Ministry for the Future” Kima Stanleya Robinsona (2020), reprezentująca nurt climate fiction („cli-fi”), „Hummingbird Salamander” Jeffa VanderMeera (2021), „Eleutheria” Allegry Hyde (2022) czy „The Deluge” Stephena Markleya (2023).

Znaczący dla rozwoju tego nurtu wydaje się rok 1975 i wydana wówczas powieść Edwarda Abbeya „The Monkey Wrench Gang”, poświęcona „eko-wojownikom” niszczącym własność prywatną, aby ocalić przyrodę południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych. To właśnie wtedy, z inspiracji tytułem książki, w językowym obiegu zaczyna funkcjonować cieszący się rosnącą popularnością termin monkeywretching, czyli ekosabotażu. Wciela go w życie choćby Julia Butterfly Hill, gdy w grudniu 1997 roku mości się na szczycie tysiącletniej, północno kalifornijskiej sekwoi i spędzając tam ponad siedemset dni, ratuje drzewo przed zaplanowaną wycinką.

Zdaniem Kate Yoder w kolejnych dekadach – a zwłaszcza w ostatnich kilku latach – rośnie „frustracja wywołana nieudolnością rządzących w redukowaniu emisji dwutlenku węgla oraz poczuciem, że pokojowe protesty na nic się zdały, a dla świata nie ma już ratunku”. Tak sformatowane nastroje społeczne znacząco wzmacniają nośność dystopijnych przekazów – również literackich – o przyszłości planety i zamieszkujących ją gatunków.

Nowy feudalizm

„Las Birnamski” płynie z prądem tych właśnie narracji – oferuje fabułę skrojoną na miarę eko-thrillera naszej ery i nie proponuje właściwie niczego, co wymykałoby się gatunkowej sztancy. Mamy tu więc piętrzące się konflikty, romanse, światopoglądowe spory, inwigilacje i spiski, mężczyzn z bronią i bezcenne klisze do aparatu, a wreszcie: spektakularną zbrodnię. Mamy postaci reprezentujące konkretne postawy i zestawy przekonań, przechodzące wewnętrzne przemiany, wpadające w pułapki zastawione przez innych lub – à propos Makbeta – w sidła przekonań o własnej nieomylności.

Sceptyczki takie jak ja, odporne na uroki tego rodzaju literatury, ze strefy komfortu wytrąca dopiero pozalekturowa aktywność, czyli tropienie rzeczywistych inspiracji stojących za konkretnymi elementami fabuły. I tak na przykład: wątek budowy sekretnego bunkra przez Lemoine’a – zasłony dymnej jego faktycznych planów – nawiązuje do afery z 2010 roku, kiedy wyciek dokumentów rządowych ujawnił plany górniczej eksploatacji terenów nowozelandzkich parków narodowych. Skala społecznego oburzenia i masowe protesty w Auckland, Nelson czy stolicy kraju, Wellignton, zmusiły władze do porzucenia kontrowersyjnego projektu, którego ślady odnajdujemy w fabule Catton.

Co więcej: w przeciągu ponad dekady powstawania książki, rzeczywistość dalece przerosła pod tym względem fikcję. W grudniu ubiegłego roku zagraniczne media rozpisywały się o Marku Zuckerbergu budującym podziemny kompleks na hawajskiej wyspie Kauai. Zaledwie kilkuminutowy research wystarczy, bym dowiedziała się, że od południa posiadłość sąsiaduje z ziemią wykupioną w 2022 roku przez Franka VanderSloota, amerykańskiego przedsiębiorcę, właściciela sieci radiowej i rancza Riverbend. I że od ponad dwudziestu lat hektary hawajskiej ziemi sukcesywnie wykupuje również Oprah Winfrey, a w roku 2012 Larry Ellison, współzałożyciel Oracle Corporation, nabył niemal całą wyspę Lānaʻi. Ze względu na oczywiste różnice w finansowym i symbolicznym kapitale oraz hawajski system prawa własności, rdzenne społeczności zamieszkujące te tereny znajdują się na z góry przegranych pozycjach.

Na pytanie, czy milionerzy przygotowują się w ten sposób do nadchodzącej katastrofy – klimatycznej, nuklearnej, jakiejkolwiek innej – Laura Hood udziela odmownej odpowiedzi. Jej zdaniem gra toczy się nie tyle o przetrwanie, ile o „stworzenie całkowicie samowystarczalnych ekosystemów, w ramach których ziemią, agrokulturą, środowiskiem i pracą zarządza jednostka mająca więcej wspólnego ze średniowiecznym panem, niż dwudziestopierwszowiecznym kapitalistą”. „Witajcie z powrotem w feudalizmie”, podsumowuje gorzko.

Zamykająca „Las Birnamski” erupcja przemocy – faktycznie, iście tarantinowska i wpisująca się poetykę gatunkową eko-fikcji – z całą pewnością nie jest najwłaściwszą metodą rozwiązywania problemów, z którymi w bliżej nieokreślonej przyszłości będziemy się musieli zmierzyć jako społeczeństwo. Niewykluczone, że moje rozczarowanie lekturą wynika z fundamentalnego niezrozumienia roli literatury gatunkowej; może sprowadza się ona wyłącznie do identyfikowania coraz rozliczniejszych zagrożeń cywilizacyjnych, mapowania i mnożenia potencjalnych scenariuszy końca. Może rozwiązań trawiących nas już dziś bolączek należy szukać zupełnie gdzie indziej – w ekosabotażach spoza literackiej rzeczywistości, w indywidualnych i kolektywnych gestach politycznego oporu.

Eleanor Catton, „Las Birnamski”
tłumaczenie: Maciej Świerkocki
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2024