Nr 24/2024 Na teraz

Nikiszowiec magiczny

Dominika Gracz-Moskwa
Komiks

Katarzyna Witerscheim napisała list miłosny do ceglanych domów Nikiszowca z ich przytulnymi mieszkaniami pełnymi drewnianych mebli, pieców kaflowych i porcelany (tej lepszej, niedzielnej, i tej, którą tłukło się przy okazji ślubów). Do pachnącego mydlinami magla, do misternych koronek i wstążek tradycyjnego stroju śląskiego. Do sklepów kolonialnych pełnych aromatów i regałów uginających się pod ciężarem dóbr z całego świata. Do kobiet, do artystów. Do czasów, które już dawno minione – do Śląska, takiego, jakim niegdyś był; a może trochę też do tego zmyślonego.

„Heksa” to pierwszy komiks wydany przez Centrum Komiksu i Narracji Interaktywnej. Na realizację w pełnej odsłonie projektu, który zdobył Grand Prix w konkursie 33. Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi w 2022 roku, czekać musieliśmy dwa lata. Za komiksem stoją dwie osoby: Katarzyna Witerscheim, odpowiedzialna za scenariusz i rysunek, oraz Marcin Surma (XULM), odpowiedzialny za kolor i portrety tytułowej bohaterki. Wspólnie przygotowali okładkę – wyróżniającą się wyrazistymi, nasyconymi kolorami, co zaskakuje, biorąc pod uwagę nie tylko paletę barwną wnętrza komiksu, ale przede wszystkim stonowane wizualnie obrazy Nikiszowca, który od kilku lat lansowany jest jako atrakcja turystyczna Śląska. Współcześnie Nikisz z miejsca osobliwego przekształcono bowiem w przestrzeń hipsterską, co paradoksalnie naraz wydobyło oryginalność zabytkowego osiedla górniczego i ją z niego wyssało. Tym ciekawiej jest poznać Nikiszowiec wyobrażony Witerscheim.

Lata 20. XX wieku. Pelagia właśnie wprowadziła się do mieszkania na Nikiszowcu. Wyróżniają ją piękna twarz, modna, krótka fryzura i stylowe ubrania. W sklepie kolonialnym kupuje kawę, czekoladę i chilli – obsługuje ją młody subiekt Alojzy. Błysk w oku obojga sugeruje nam, że to nie jest ich ostatnie spotkanie. Związek bohaterów będzie źródłem szczęścia, plotek, artystycznych inspiracji i prób osobistej emancypacji.

Dla Alojzego Pelagia jest łączniczką z formującą się właśnie grupą artystyczną, którą autorka komiksu wzoruje na Grupie Janowskiej. Choć oficjalnie ta grupa malarzy amatorów z Janowa Śląskiego powstała po II wojnie światowej, to jej zalążki sięgają właśnie lat 20. XX wieku i postaci Teofila Ociepki, zafascynowanego ideami okultystycznymi. Jego inspiracje mistycyzmem znajdowały swe odbicie w malarstwie. Także komiksowy Alojzy pod wpływem nowopoznanych kompanów zaczyna szkicować i malować – z obyczajową swobodą, o czym świadczą wykonywane przez niego akty. Nowa pasja syna nie odpowiada jednak ojcu Alojzego, zasadniczemu właścicielowi sklepu kolonialnego. Nie tylko on ma obiekcje wobec nowości, które pojawiły się na Nikiszowcu wraz z Pelagią – kolejną postacią o takim nastawieniu jest ksiądz. Mniej przeszkadza mu jednak sama działalność artystyczna, a bardziej – społeczno-obyczajowa swoboda, którą Heksa dzieli się z sąsiadkami. Miejscowe kobiety ochoczo zaglądają do mieszkania bohaterki: te młodsze szukają u niej porady, zabawy i wróżb, te zamężne – lekarstw na kurzajki, na bolesne ząbkowanie u dziecka, na bolesny okres lub jego brak. Heksa staje się dla nich katalizatorem zmian. Im więc głośniej ksiądz grzmi z ambony o kobiecych powinnościach, tym bardziej harde stają się posyłane mu spojrzenia wiernych. Kolejne sytuacje dolewają oliwy do ognia, atmosfera w dzielnicy staje się napięta.

„Heksa”, jak na list miłosny przystało, zawiera wiele czułości i słodyczy. Dotyczy to zarówno relacji emocjonalnych – zaróżowione policzki, miłosne uniesienia, ciepło dwóch leżących ze sobą ciał – jak i materialności świata przedstawionego: drobiazgowo oddane wnętrza mieszkań, stroje ludowe i bogactwo tradycji oraz zwyczajów. Ale gdy „Heksa” przestaje być listem miłosnym, a staje się melodramatem, na kartach komiksu pojawia się gorycz. Ostatecznie więc, dość realistycznie, rodzinne szczęście i ciepło przeplatają się z kryzysami relacji małżeńskich. Wynikają one głównie ze zderzenia tradycyjnych wyobrażeń i patriarchalnych wzorców ze wzrastającą świadomością ludzkiej cielesności, z prozą życia i z pewną dozą pragmatyzmu w podejściu do spraw codziennych.

Gdy owe konflikty się zaostrzają, łatwo uznać – co część bohaterów czyni – że to Pelagia, przybyszka z zewnątrz, jest przyczyną i powodem kryzysu. Że Heksa pojawiła się, aby rozsadzić od środka stare, zardzewiałe reguły. Ale to nieprawda. Jak już wspomniałam, bohaterka fabularnie jest jedynie katalizatorem: umożliwia zajścia pewnych wypadków, przyspiesza procesy, naświetla zmiany, które następują w ludziach samoistnie. I bez niej bohaterki rozumieją przecież znaczenie edukacji, czują potrzebę samodzielności i samostanowienia, także w obszarze własnego ciała. Nie potrzeba też Heksy, aby zawiązała się komiksowa wersja Grupy Janowskiej. Jeśli Pelagia jest postacią formującą i sprawczą wobec innego, to wyłącznie wobec Alojzego, który dopiero zaczyna stawiać pierwsze kroki na ścieżce dorosłości. Heksa jest więc raczej potrzebna w komiksie jako fabularny konglomerat i wiązka rozmaitych sił, emanacja interesującego Witerscheim nurtu dawnej fascynacji tematyką okultystyczną czy mistyczną.

Ale w „Heksie” znalazło się miejsce także dla innych niż historyczne fascynacji. To bowiem list miłosny także do innych niż Śląsk miejsc i zjawisk bliskich autorce. Stąd w wyobrażeniach Nikiszowca lat 20. XX wieku pojawiają się elementy kultury Japonii – na przykład gdy obok śląskich strojów ludowych widzimy kimono gejszy. Kimono samo w sobie wskazuje na kolejne zamiłowanie: do mody. Odnajdujemy jego świadectwo w strojach – czy to „z epoki”, czy też ludowych. Autorka przebiera swoich bohaterów nieustannie, serwując nam nawet swoisty stylizacyjny montaż z parą głównych bohaterów. Witerscheim oddaje się więc kolejnym swoim namiętnościom, przeplatając na kartach komiksu prawdziwą historię ukochanego miejsca z wątkami fantastycznymi i współczesnymi pasjami. Nie jest to chaotyczne – raczej swobodne.

Bo „Heksa” to projekt ze wszech miar przemyślany. Pomimo początkowego wrażenia epizodyczności kolejnych historii, wraz z rozwojem komiksowej fabuły zarysowują się główne motywy, pojawiają się nici splatające kolejne wątki i wypełniające dotychczasowe luki postaci. Autorka dokonuje tej sztuki niewymuszenie, bez formowania karkołomnych formalnie konstrukcji, jakby narracja „Heksy” płynęła sama. Aż ma się wrażenie, że to Pelagia sączy opowieść do ucha autorki, a ta jedynie przenosi ją na papier, nie musząc angażować narracyjnego warsztatu.

Fakt, że na kartach pojawiły się elementy kultury japońskiej zwraca naszą uwagę ku całości: w warstwie graficznej te inspiracje są bardzo wyraźne, gdyż styl Witerscheim wyrasta z mang. Ale „Heksa” to znacznie więcej: amalgamat, połączenie japońszczyzny i Disneya – nieco jak w przypadku Alessandro Barbucciego i serii W.I.T.C.H. (choć kreska Witerscheim jest bardziej miękka, zwłaszcza w przypadku rysunku twarzy i ciała). W warstwie graficznej zachwyca zamiłowanie autorki do detalu: do kwiatów na głowach bohaterek, wzorów na tkaninach, fasad budynków, etykiet produktów; do wnętrz mieszkań, z ich drobiazgowo zaplanowanym i oddanym wyposażeniem, od szaf i stołów po zasłony, wazony czy garnki oraz codzienny rozgardiasz – rozrzucone na stole papiery, pozostawiony talerz, walizkę stojącą przy drzwiach. Kompozycje poświadczają ogromny warsztat rysowniczki, która w pełni panuje nad opowiadaną historią i potrafi snuć ją na poszczególnych planszach na rozmaite sposoby – także bez słów. Mamy więc w „Heksie” zarówno gęste od dialogów, dynamiczne scenki, jak i powolne, ogólne sekwencje oddające atmosferę. Zarówno uporządkowane sekwencyjnie kadry, jak i całostronicowe rysunki. Zarówno gęsto zarysowane strony, pękające od detali, jak i oszczędne w środkach wyrazu ujęcia, w których autorka zręcznie gra pustką. Całość dopełnia wpisujący się w miłosny nastrój kolor różowy. Ten monochromatyzm w przypadku „Heksy” świetnie sprawdza się tam, gdzie kadry kipią od detali – gdyż pozwala cieszyć oko wprawnie rysowanymi szczegółami – a także tam, gdzie ze strony dźwięczeć ma cisza, pomaga ją bowiem budować.

Nie będę wracać do fabuły i jej rozstrzygnięć, nie będę interpretować znaczeń i dokładać dyskursów. Nie o analizy przecież chodzi w liście miłosnym, a o emocje. Te ostatnie „Heksa” wprowadza na początku, jeszcze przed rozpoczęciem narracji, podwójną dedykacją: „Kasia Marcinowi, Marcin Kasi”. Ową wzajemną czułość czuć dalej, na wszystkich kartach komiksu.

Katarzyna Witerscheim, Marcin Surma, „Heksa”
Centrum Komiksu i Narracji Interaktywnej
Łódź 2024