Z profesorem Wojciechem J. Bursztą rozmawiają Ewelina Kasperek i Sandra Wojciechowska
Sandra Wojciechowska: Dlaczego serial jest dziś tak popularny?
Powodów jest kilka i większość nie jest związana w ogóle z fenomenem seriali. Seriale są efektem tego, co się dzieje w kulturze, a zwłaszcza w mediach. Po pierwsze, mówi się o końcu telewizji, właściwie już jest to teza przywoływana powszechnie, że w takim znanym nam kształcie telewizja masowa już nie istnieje. Mówi się o tak zwanej telewizji jakościowej, czyli wielokanałowej, skierowanej do różnych nisz widzów. Z masowością nie ma to nic wspólnego. Seriale, które były pierwszymi flagowymi okrętami telewizji jakościowej, jak na przykład ABC i HBO, przede wszystkim mówią nam, w jakim kierunku telewizja zmierza jako medium technologiczne. Druga sprawa jest taka, że powszechnie mówi się przecież o końcu książki, o końcu czytelnictwa w tradycyjnym sensie. I w tym rozumieniu seriale przejmują dzisiaj rolę spoiw społecznych. Seriale i ich znajomość to jest jedyne spoiwo ludzi, którzy są na równi kompetentni w treściach. O żadnych książkach nie powiemy dziś, że można znaleźć szersze grono ludzi, które „żyje nią”. To samo dotyczy muzyki ze względu na zmianę nośników, nie dyskutuje się o żadnych konkretnych płytach, tylko co najwyżej o playlistach. Seriale natomiast tworzą swoiste całości, które są powodem rozmaitego rodzaju aktywności. A po trzecie, jest to, już z punktu widzenia samych twórców tych seriali, świadomy zabieg, który wiąże się z telewizją jakościową, ale który tak naprawdę jest zupełnie nową jakością w obliczu końca telewizji. To są seriale robione z pełną świadomością dla publiczności, która tę tezę o końcu telewizji zna i korzysta w inny sposób niż, powiedzmy, tradycyjny. Jest to, najkrócej mówiąc, cały zestaw propozycji kierowanych do bardzo konkretnych widzów. To nie są przecież seriale wyświetlane w Stanach Zjednoczonych, w publicznej i łatwo dostępnej telewizji, ale właśnie barierą jest to, że są to płatne kanały, są to filmy, których nie da się pokazach w prime time ze względu na treści i zabawę konwencjami. Różnie wskazuje się na początek telewizji jakościowej. Niektórzy wskazują na „Twin Peaks”, niektórzy „Z Archiwum X”. W każdym razie od końca lat 80. istnieje świadomość, że widz będzie właśnie gustował w takich serialach. I to jest zupełnie inna koncepcja serialu związana ze sposobem odbioru telewizji. Tak naprawdę to są seriale robione z myślą, że ogląda się je non stop przez kilka godzin, czyli „chapie” się ileś tam odcinków, a nie co tydzień czeka się o określonej godzinie. Pojęcie sezonu – też nie istniało coś takiego.
S.W.: Seriale zyskały status kolekcjonerski, można kupić sobie całe sezony, a później postawić na półce…
No właśnie, pojawia się to zjawisko boxów. Jest to niewątpliwie nowa jakość w tym sensie, że to są jedyne produkcje, które znowu ogląda się zbiorowo, najczęściej w gronie rodziny, w każdym razie nie w samotności. Z socjologicznego punktu widzenia jest to niezwykle istotne, że jednoczy widzów przed telewizorem. To są takie wspólnoty kompetencji, które powstają w obrębie rodziny i, szerzej, także w obrębie rozmaitych grup towarzyskich, które są oznajmione właśnie w tych kodach związanych z poszczególnymi filmami, tak jak kiedyś były wspólnoty, które potrafiły te kody czerpać na przykład z literatury.
Ewelina Kasperek: Jeszcze niedawno mówiło się, że za sprawą internetowych mediów społecznościowych dojdzie do rozproszenia społeczeństwa.
Tak, i nic się z tego nie sprawdziło, jak widać.
E.K.: Czy można potraktować seriale jako pewien mit?
Tego się nie da czytać właśnie w tradycyjny, Barthesowski sposób. Seriale są metaserialami w tym sensie, że są kierowane do widzów, którzy mają jednak sporą kompetencję i w odbiorze telewizji, i w kodach kulturowych kultury amerykańskiej czy w ogóle popkultury. Głowę daję, że my nawet nie jesteśmy w stanie wychwycić jednej trzeciej tych smaczków, które (nawet jeśli oglądamy to w oryginalnej wersji językowej) są istotne dla Amerykanów. Sporo już przecież napisano na ten temat, dlaczego na przykład piosenka Boba Segera, zresztą barda kontrkultury, leci na początku „Trawki”. To są ponowoczesne filmy, które biorą w cudzysłów samą konwencję serialu tradycyjnego.
S.W.: Im bardziej wieloznaczna fabuła serialu, tym chętniej widzowie poszukują odpowiedzi.
Naturalnie.
S.W.: Zbierają się zbiorowości fanowskie…
Tak. I to, co widzimy na YouTube czy na innych portalach społecznościowych, nazywamy kulturą konwergencji – tworzy się alternatywne wersje, kręci się własne amatorskie – to się wzięło z „Gwiezdnych wojen”, ale dziś to powszechne. Jest to bardzo aktywny odbiór. To jest też coś nowego.
S.W.: Ogląda Pan jakieś seriale?
Oczywiście, że oglądam. Nie mogę wszystkiego, bo nie miałbym czasu na pracę naukową, ale oglądam, z każdego gatunku staram się jeden, oczywiście od dechy do dechy. W rodzinie oglądamy po 10, 12 odcinków, to są takie sesje. Te seriale – poza tym, że są metaserialami, że są bardzo ponowoczesne – oczywiście mają osobne kategorie w ich obrębie. Tu należy wspomnieć jednak o serialach historycznych, to też jest zupełnie nowa jakość w porównaniu z tradycyjnymi historycznymi. Mam na myśli „Rzym”, „Zakazane Imperium” o historii Ameryki – sporo moglibyśmy wymieniać.
S.W.: „Mad Men”…
„Mad Men” oczywiście, teraz „Rodzina Borgiów”. Dlaczego to są filmy inne od tradycyjnych, historycznych seriali? Dlatego, że są kręcone tylko po to, by realia na przykład Rzymu były pretekstem do dyskusji o współczesnej polityce, o współczesnej Ameryce przede wszystkim. Zresztą trudno się dziwić, wiedza historyczna Amerykanów i ich kompetencje historyczne są znikome. Ale w tych dekoracjach jakby widać te odwieczne problemy.
S.W.: „Mad Men” na przykład pokazuje lata 60. z perspektywy działalności agencji reklamowej. Mam wrażenie, że to zostało po prostu zdekonstruowane.
Właśnie, bo możemy użyć też tego słowa, już takiego trochę zbanalizowanego. Ale tam poszczególne rzeczy dekonstruuje się w tradycyjnym, Derridiańskim sensie, jak prowincja amerykańska, jak model rodziny przecież, a jednocześnie walczy się czy ujawnia odwieczne amerykańskie tabu, czyli – jak w „Trawce” – stosunki seksualne między Afroamerykaninem a białą kobietą i tym podobne. Do niedawna tego w ogóle nie oglądało się w telewizji oficjalnej, nazwijmy to: ogólnodostępnej.
S.W.: W „Mad Menie” papieros i szklanka z drinkiem są atrybutami. Wydaje nam się jednak, że ten serial, wbrew pozorom, dotyczy bardziej kobiet niż mężczyzn.
To jest właśnie jeden z tych bezpośrednich przekazów. Ta emancypacja jest pokazana albo jawnie, albo poprzez intrygę, jak w „Trawce” czy innych serialach, bo i w „Chirurgach”, „Gotowych na wszystko” – żeby sięgnąć do wcześniejszych.
Zapraszamy na konferencję Drugi Czas Seriali
Rys. Ola Szmida