„Chcę sprawdzić, czy istnieje nasz mobbing narodowy i zrozumieć o co w nim chodzi” – odważnie deklaruje na początku książki „Masz się łasić. Mobbing w Polsce” autorka, a zarazem długoletnia dziennikarka „Gazety Wyborczej”, Katarzyna Bednarczykówna. Wyraźnie wskazuje tym zadaniem badawczym na stawkę tej narracji – jest nią „narodowość”, co z grubsza oznacza specyficzną odmianę szerszego zjawiska, jego cechy charakterystyczne dla danego społeczeństwa. „Cecha narodowa” oznacza, że coś wyróżnia nas na tle innych.
Ale epitet ten konotuje także inne znaczenia: „narodowy” to powszechny.
Określenie „nasz mobbing narodowy” jest kalką utworzoną na wzór frazy „nasz sport narodowy” oznaczającej dyscyplinę, w której jesteśmy wyspecjalizowani (i z tego powodu znani w świecie) albo do której jesteśmy wyjątkowo przywiązani. W Polsce zwyczajowo uznaje się za nią skoki narciarskie i piłkę nożną – ta rozpiętość wskazuje, że faktyczne wyniki są tu mniej ważne niż sama siła oddziaływania. „Sport narodowy” znaczy więcej niż same zawody: wskazuje dyscyplinę uważaną za nieodłączną część kultury danego kraju. Jej immanentne wpisanie w społeczną tkankę powoduje, że dotyka nawet osoby niezaangażowane (niebędące kibicami czy zawodnikami), przesiąka bowiem społeczeństwo, wpływając na jego sposób zorganizowania (podporządkowanie dyscyplinie sportu przestrzeni publicznej czy medialnej) i determinując jakąś część międzyludzkich relacji.
Jeśli mobbing miałby być uznany za „nasz narodowy”, nie mielibyśmy się z czego cieszyć. Dlatego lektura reportaży Bednarczykówny powinna nas boleć; a tym bardziej dlatego nie powinniśmy ulec łatwej pokusie uznania, że jeśli nie jesteśmy w zjawisko bezpośrednio zaangażowani (jako sprawcy, ofiary, świadkowie), to nas ono nie dotyczy. Mobbing, niczym narodowy sport, jest immanentnie wpisany w kulturę (pracy) i odciska piętno na jakiejś części społecznych relacji, które nawiązaliśmy bądź nawiążemy.
Ta gra językowa wskazuje wspólną płaszczyznę, na której zebrać można wszystkie kwestie i różnorodne przypadki opisywane w „Masz się łasić”. Omawiane zjawisko jest skomplikowane i niedookreślone – jeśli więc po lekturze mamy poczucie niespełnienia wyjściowej obietnicy zebrania wszystkich reguł dotyczących mobbingu w Polsce, jest to efekt nieuchwytności samego pojęcia/zjawiska, a nie niewystarczającego zaangażowania autorki czy zbyt małej rozpiętości poruszonych tematów i kontekstów.
Przykładowo: czy krzyk w pracy jest mobbingiem? Tak i nie, zależnie od sytuacji. Czy pensja wypłacana z opóźnieniem lub zwlekanie z podpisaniem umowy o pracę można uznać za mobbing? Ponownie: tak i nie, zależnie od sytuacji. W celu kwalifikacji istotna jest powtarzalność przemocowych zachowań. Jeśli coś zdarzy się raz, a działanie podejmowane jest w emocjach, można to zrozumieć – choć nie trzeba. Autorka przytacza opinię szwedzkiego psychologa i psychiatry, profesora Heinza Leymanna, pioniera badań nad mobbingiem, który proponował definiować zjawisko poprzez ustalenie ram czasowych: przemoc zachodzić ma co najmniej raz w tygodniu, przez minimum pół roku. Zdaniem niektórych badaczy ta poczyniona w latach 80. XX wieku obserwacja zdewaluowała się, o czym z resztą pisze Bednarczykówna, ale wciąż utrzymywana jest reguła, że zjawisko musi się powtarzać, byśmy w sensie prawnym mogli je uznać za mobbing.
Jak zauważa autorka, według polskich sądów „nie ma tematu” – trafia do nich jedynie kilkaset pozwów rocznie. Wyjaśnieniem tego stanu rzeczy nie jest brak mobbingu, tylko strach wywołany przez wspomniane niedoprecyzowanie zjawiska. Choć naturalną tendencją człowieka jest – a przynajmniej powinno być – stawanie po stronie słabszych i dlatego powinno się wierzyć osobom określanym jako ofiary, to reguła państwa prawa głosi domniemanie niewinności, czyli bez twardych dowodów trudno udowodnić komuś winę. A przejawy mobbingu są nad wyraz efemeryczne, by móc je uchwycić wyraziście. Sprzyja to nie tylko niepodejmowaniu kroków prawnych, ale i eskalacji zjawiska – zgodnie z zasadą przesuwania granicy raz po raz, o milimetr, aż w końcu nie pozostanie nic innego jak przekroczenie jej. W relacjach opublikowanych w „Masz się łasić” początki mobbingu są niewinne (zachowania mogą sugerować jedynie pewne nadużycia ze strony nękających), ale im dalej zagłębiamy się w historie, tym działania mobberów stają się brutalniejsze, a konsekwencje coraz poważniejsze. Te ostatnie prowadzą do coraz większej nieufności wobec osób na kierowniczych stanowiskach, zepsutych namiastką władzy, jaka na nich spada.
Nieodzownym elementem mobbingu są bowiem władza i zależność. Jeśli mamy w pamięci studia Michela Foucaulta nad władzą – z których wiemy, że stosunki władzy są wszechobecne, nie musi być ona hierarchiczna i ściśle negatywna – to szybko zauważymy, że w opisywanych przez autorkę przypadkach próżno szukać podobnego wyrafinowania i niuansów: chodzi o przemoc (psychiczną) w najczystszej postaci, prostacką, często chamską, niemal zawsze obrzydliwą. W niektórych relacjach szczególnie rzucają się w oczy społeczne implikacje mobbingu – to, jak wszyscy na nim tracą. Widać to w historiach o młodym lekarzu i uwielbianej nauczycielce, którzy przez toksyczne środowiska rezygnują ze swoich powołań. Współczuć należy wszystkim ofiarom, ale te dwa przypadki są szczególnie poruszające, bo mobberzy nie wyrządzają krzywdy pojedynczym ludziom – krzywdzą, odpowiednio, przyszłe pacjentki i przyszłych uczniów ofiar, przyczyniając się do potencjalnego pogorszenia sytuacji życiowej setek, a może tysięcy osób. Dlaczego? Co nimi kieruje? To kolejne pytanie, z którym zostawia nas reportaż.
Książka zostawiła mnie nie tylko z pytaniami, ale również z wątpliwościami odnośnie do selekcji niektórych historii – chodzi mi o przypadki Ewy Wanat i Malki Kafki. To jedyne osoby, którym autorka pozwala się zmierzyć z oskarżeniami o mobbing. Częściowo to rozumiem: raz, że przypadki mobbingu (lub „mobbingu”) ze strony obydwu kobiet były dość głośne, a dwa, że każda osoba ma prawo przedstawienia swojej wersji wydarzeń. Ale zarazem gest ten budzi wątpliwości, jako że pozostaje incydentalny – praktyka oddawania głosu stronie oskarżonej o mobbingowe zachowania nie cechuje całej książki i większości przypadków. Owszem, rekonstrukcja postawy strony odpowiedzialnej za mobbing jest istotna (szczególnie biorąc pod uwagę jeden z „problemów badawczych” z początku książki i tego tekstu), ale w tej kwestii o wiele bardziej interesujące wydają się motywacje mobberów bez nazwiska, nieoczywistych, z małych miejscowości.
Na marginesie trzeba dodać, że stanowisko Wanat uwiarygadnia nie tylko jej pozycja, ale także sama obecność w książce (wobec nieobecności innych oskarżonych) – i nie wiem, czy zmarła w zeszłym roku dziennikarka tego rodzaju obecności potrzebowała. Trzeba dużo złej woli, by po przeczytaniu wywiadu z Wanat uznać ją za aktywną mobberkę – tym bardziej, że nie boi się przyznać do wątpliwych praktyk i użyć słowa „przepraszam”. Nie wiem jednak, co jej relacja miałaby wnosić do obrazu mobbingu w Polsce (szczególnie biorąc pod uwagę umiejscowienie jej opowieści poza rozdziałem o dziennikarzach-ofiarach).
W reportażu najbardziej poraża to, co wcześniej opisywałem jako konsekwencję uznania mobbingu za „narodowy”: przyzwolenie na niego. Grupa wybiera raczej bycie postronnymi niż świadkami: spuszcza głowy i udaje, że nic się nie dzieje; wybiera niezaangażowanie zamiast mówienia głośno (czyli: dawania świadectwa). Zarazem trzeba mieć w świadomości, że ludzie ci są skłonni do dawania przyzwolenia na mobbing, bo sami mają coś do stracenia. Internet nie będzie żyć ich dramatami, współpracownicy nie staną po ich stronie, sądy nie przyznają im racji. Post na Facebooku spotka się z niewielką reakcją, najprawdopodobniej wywoła krótkotrwałą burzę (obciążając autorkę czy autora kolejnymi emocjami), po czym zostanie zapomniany lub usunięty. Zostanie za to brzemię donosiciela, osoby trudnej we współpracy, której lepiej unikać w kontaktach zawodowych, a nawet poza nimi.
Stąd w „Masz się łasić” istotna jest kwestia skali i zasięgu: to przede wszystkim opowieść o opresji małych miasteczek i o osobach chcących podnieść własny status kosztem innych (sprawcy) bądź mających zbyt mały kapitał – przede wszystkim społeczny – by przeciwstawić się mobberom (ofiary). Ci ostatni są faktycznymi bohaterami tej książki – używam tego słowa nie tylko jako pojęcia z poetyki, ale także jako terminu aksjologicznego, dowartościowującego akt odwagi tych osób. Przerwały one milczenie, przerywając zaklęty krąg milczenia – należą się temu wyrazy najwyższego uznania. Bednarczykówna opowiada ich historie, udziela im głosu. Przejmując narrację, przejmują kontrolę nad swoim życiem i stają się sprawczy wobec swojego środowiska. Dobrze, że dostali taką możliwość i zdecydowali się z niej skorzystać.