Nr 21/2024 Na teraz

Czego nie widać

Julian Makowski
Sztuka

Roman Ingarden, polski filozof związany z fenomenologią, zaproponował koncepcję dzieła sztuki jako struktury nie w pełni zdeterminowanej. Jednym z kluczowych elementów jego teorii jest niedookreślony charakter dzieła sztuki. Każda praca artystyczna pozostawia pewne luki, które musi wypełnić odbiorca – dopiero na przecięciu tych dwóch pojawia się właściwe dzieło. Pamięć o tej koncepcji towarzyszyła mi podczas wizyty na wystawie Małgorzaty Szymankiewicz „Na granicy widzialności” w poznańskiej galerii Fundacji Czas Kobiet. Zetknięcie z prezentowanymi tam obrazami i obiektami, które pozostawiają wiele interpretacyjnych luk, pozwala na lepsze zrozumienie istoty sztuki abstrakcyjnej.

Jeszcze parę lat temu podchodziłem do sztuki współczesnej naiwnie i, co tu kryć, wręcz arogancko. Urzekały mnie barokowe dzieła pełne przepychu i ekspresji, których znakiem rozpoznawczym były mocne kontrasty i dramatyzm. Choć wciąż z przyjemnością wracam do płócien Rembrandta, Carracciego czy Caravaggia, dziś większą satysfakcję czerpię z rozwiązywania zagadek malarstwa abstrakcyjnego. Interpretowanie go, biorąc pod uwagę pryzmat własnych doświadczeń i rozważania na temat percepcji wizualnej, pozwala mi na głębsze, bardziej osobiste zaangażowanie w sztukę oraz odkrywanie nowych znaczeń, które wykraczają poza bezpośrednio narzucane interpretacje czy sposoby patrzenia. Cały ten proces zaczyna przybierać wówczas formę intelektualnej rozrywki, która wymaga analizy, refleksji i wyobraźni. Każde dzieło staje się niewiadomą, którą mogę czytać i rozwiązać na swój sposób, odkrywając ukryte, a niekiedy niezamierzone warstwy znaczeniowe.

Szymankiewicz to jedna z najważniejszych osób zajmujących się abstrakcją na polskiej scenie artystycznej. Tym ważniejsza, że kobiet w tej dziedzinie jest niewiele – a już zwłaszcza takich, które osiągnęły wysoki poziom rozpoznawalności. Jej twórczość to subtelna gra z postrzeganiem rzeczywistości, prowokująca widza do aktywnej kontemplacji (jak powiedziałby Ingarden) oraz refleksji. Artystka w swojej twórczości z lekkością bawi się formą i podważa jej charakter. Płótno, będące zazwyczaj artefaktem – fizycznym nośnikiem dzieła sztuki, zaledwie podłożem tego, co powstaje na poziomie konceptualnym – staje się dla niej integralną, a czasem i kluczową częścią artystycznych instalacji.

Jest tak chociażby w przypadku kompozycji „Stretching of Concepts”, w której dwa płótna wchodzą w nienormatywną relację z przestrzenią. Jedno z nich wisi na ścianie, drugie zaś w pewnej odległości przed nim stoi na podłodze i wychyla się w stronę widza, jakby chciało uciec, uwolnić się od galeryjnej normy ekspozycyjnej. Obie płaszczyzny są połączone cienkim, czarnym pasem, który zdaje się utrzymywać kompozycję w równowadze, lecz jednocześnie sprawia wrażenie kruchości i niestabilności. „Uciekające płótno” jest więc wstrzymywane, a jego niesubordynacja może zostać ukarana upadkiem. Szymankiewicz wchodzi w dialog z rozumieniem płótna jako tradycyjnego nośnika dzieła sztuki, a jednocześnie podważa jego rolę. Zazwyczaj kryjące się w cieniu, umykające naszemu wzrokowi, służące jako podstawa malarskiego wyrazu, staje się kluczową częścią instalacji – nie jest już medium czy tłem, lecz pełnoprawnym obiektem artystycznym. Artystka pyta o granice między nośnikiem, tłem a dziełem. Relacja między płótnami, ich subtelna interakcja i minimalistyczna estetyka samej pracy wywołują wrażenie delikatnej równowagi, którą bardzo łatwo naruszyć. „Stretching of Concepts” (na wystawie znajdują się dwie instalacje z tej serii) wydają się balansować na granicy opresyjności instytucjonalnych ram. Z których łatwo wypaść, ale które warto przekraczać.

Tuż przy wejściu na wystawę natrafiamy natomiast na pracę „Untitled 241” z serii „Reflecting View”. Muszę przyznać, że sam złapałem się w pułapkę i byłem pewien, że patrzę na stały element ściany w siedzibie Fundacji Czas Kobiet. Z tego poczucia wytrąciła mnie dopiero plakietka z tytułem. Obraz został namalowany bezpośrednio na ścianie, zamknięty w ramę, przykryty karbowaną pleksi i oświetlony jarzeniówką. Ta minimalistyczna trójwymiarowa praca w subtelny sposób odnosi się nie tylko do binarnego podziału pomiędzy płciami, symbolizowanego przez ostre przejście kolorów. Szymankiewicz używa światła, by ujawnić to, co na pierwszy rzut oka jest mało widoczne – zwraca uwagę na bagatelizowaną systemowo pracę towarzyszącą przygotowaniom wystaw: od aspektów technicznych, przez promocję, aż po transport i kwestie logistyczne. Swoim „malarskim gestem” (jak czytamy w opisie kuratorskim) przejmuje powierzchnię ściany, oświetlając ją i podkreślając jej istotność. W ten sposób odzyskuje tę przestrzeń, ukazuje, że tło – ekonomiczne, społeczne, polityczne, kulturowe i tak dalej – nigdy nie jest obojętne. Ta skromna w formie praca prowokuje więc podstawowe pytania o istotę reprezentacji.

Małgorzata Szymankiewicz, Na granicy widzialności, widok wystawy (w tle praca "Untitled 330 (Common Points)") | fot. Tomasz Mikurda

Choć mamy do czynienia ze sztuką abstrakcyjną, artystka wraz z kuratorką (Aleksandra Pietrzak) zdecydowały się nadać tej ekspozycji bardzo konkretną treść. Wystawa stanowi nie tylko estetyczne doświadczenie, ale także subtelny głos w dyskusji o miejscu kobiet w sztuce. To spotkanie z malarstwem, które wymyka się jednoznaczności i wyzwala w widzu potrzebę refleksji nad kanonem oraz granicami jego ram. Artystka, znana z poszukiwań na pograniczu abstrakcji i figuracji, tym razem eksploruje relację między tym, co widzialne, a tym, co pozostaje ukryte. Świadomie balansując między tymi dwoma stanami, odnosi się do tematów i form, które przez wieki były niedostępne lub marginalizowane w twórczości kobiet. Prace Szymankiewicz są monumentalne, wielkoformatowe, a jednocześnie pełne delikatnych, choć kontrastujących form i ulotnych struktur. Operują subtelnymi przejściami tonalnymi, niemalże efemerycznymi plamami barwnymi, które na pierwszy rzut oka zdają się znikać z pola widzenia, aby następnie wyłonić się na nowo. W efekcie wystawa prowokuje do wnikliwej obserwacji i stawia pytania o to, jak postrzegamy świat, jakie elementy rzeczywistości mogą umknąć naszej uwadze. Jest to zatem nie tylko wizualny eksperyment – ekspozycja staje się również przestrzenią, w której obecność kobiet w sztuce zostaje na nowo przemyślana i uwypuklona.

W czytelny dialog z tą tematyką wchodzi instalacja „Memorized”. To prosty drewniany regał, na którego półkach nie widzimy tradycyjnych książek, ale prostopadłościenne marmurowe bloki, które na pierwszy rzut oka imitują opasłe tomy. Są one ustawione nonszalancko, zarówno w pionie, jak i w poziomie, na wzór książek odłożonych pospiesznie na bibliotecznych półkach. Mogą symbolizować trwałość i materialność, ale może bardziej odnoszą się do pewnej toporności wiedzy i skamienienia dominacji mężczyzn w historii sztuki? Nie da się ich jednak otworzyć – pokusiłbym się więc o stwierdzenie, iż są także symbolem tego, co w sztuce ukryte. Nie tylko treści, ale też głosów, które przez wieki pozostawały niewysłuchane i zepchnięte poza margines. Instalacja gra z naszymi wzrokowymi przyzwyczajeniami. Operując kształtami pozornie oczywistymi, podkreśla różnice między funkcją a formą, stawiając pytania o to, co umyka naszej uwadze przy pobieżnym poznaniu.

Podobnie wygląda sytuacja na obrazie „Untitled 330 (Common Points)”. Czarne, rozmyte plamy, które układają się w równomierny wzór na jasnym tle, zdają się zmieniać w zależności od miejsca, z którego na nie spojrzymy. Pomimo statyczności kompozycji wywołują wrażenie ruchu, co w doskonały sposób dialoguje z dwuznacznym tytułem wystawy. Pozornie symetryczny, choć tak naprawdę zdestabilizowany obraz (a może właśnie odwrotnie?), zmusza nas do zaakceptowania faktu, że wszystko jest umowne i niedookreślone. To my nadajemy poszczególnym obiektom konkretnego znaczenia. Gdy widz zmienia swoje położenie, plamy zdają się delikatnie przesuwać, tworząc iluzję dynamiki. Złudzenie to podkreśla niestabilność naszej percepcji, sugerując, że granice między statyką a dynamiką są płynne i zależne od indywidualnego doświadczenia odbiorcy.

Choć w różnych aspektach współczesnej kultury i humanistyki staramy się odchodzić od systemowych ram czy ograniczających założeń, to jednak żyjemy w rzeczywistości, która na każdym kroku ujawnia swoje ufundowanie na binarnych opozycjach: mężczyzna i kobieta, centrum i peryferia, dzieło sztuki i chłam, wysokie i niskie, ważne i pomijane. Gdy przyjrzymy się procesom ustalania kanonów, na przykład w historii sztuki, okazuje się to szczególnie widoczne. Przez wieki kobiety, choć aktywnie zaangażowane w tworzenie, rzadko były uznawane za znaczące artystki. Jak zauważa Pietrzak, nie znajdziemy ich w pierwszych wydaniach „Żywotów najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów” Giorgia Vasariego (1550 rok) czy nawet „O sztuce” E.H. Gombricha (1950). W swoim słynnym eseju „Dlaczego nie było wielkich artystek?” Linda Nochlin demaskowała mit o „naturalnej nieobecności” kobiet w historii sztuki, ukazując, że to nie brak talentu, lecz systemowe bariery uniemożliwiały im zdobycie uznania. Jej tekst stał się kluczowy dla feministycznej krytyki sztuki, otwierając drogę do ponownego przemyślenia kanonu i uwzględnienia artystek, które wcześniej były wymazywane z historii lub sprowadzane do ról muz, modelek czy amatorek.

Wystawa Małgorzaty Szymankiewicz również sięga po te narzędzia i otwiera nas na nowe perspektywy w postrzeganiu nie tylko sztuki, ale i samych siebie jako publiczności, która ma pewne upodobania i przyzwyczajenia. Wydaje się to o tyle istotne, że siedziba Fundacji Czas Kobiet to przecież przede wszystkim miejsce udzielania pomocy, a znajdująca się tam galeria jest „przestrzenią pomiędzy”, przez którą przewijają się rozmaite osoby w potrzebie, których często nie zauważamy. Ekspozycja pytająca o miejsce, ale również siłę oraz upór kobiet w walce o widoczność, daje możliwość spotkania z pracami, które zmuszają do myślenia, prowokują i inspirują, dzięki czemu opuszcza się tę przestrzeń z poczuciem, że doświadczyło się czegoś więcej niż tylko sztuki. Właśnie na tym polega jej prawdziwa siła – nie zadowala się tylko naszym estetycznym zachwytem, ale zmusza nas do krytycznego spojrzenia na samych siebie, rozbijając wygodne schematy, w których osiadła nasza percepcja. Dzieła sztuki nie dają nam spokoju, a jeśli tylko im na to pozwolimy, mogą przewrócić naszą wizję świata do góry nogami, wyciągając na wierzch wszystko, czego nie dostrzegaliśmy lub woleliśmy nie zauważać.

Małgorzata Szymankiewicz
„Na granicy widzialności”
kuratorka: Aleksandra Pietrzak
Galeria Fundacji Czas Kobiet w Poznaniu
17.09–11.10.2024