Na początku nie było ani chaosu, ani słowa, tylko podział ludzi na tych, których ,,dusze odstają od życia” (s. 5), i tych, których dusze są skrojone na jego miarę. Przedziwnego wyróżnienia nie można poddać korekcji, mimo że wraz z nim wzrasta prawdopodobieństwo urazu. Urazu, dodajmy, nieprzewidzianego przez ubezpieczyciela, bo sczepionego z przestrzenią sięgającą w człowieku najgłębiej. Z taką przypadłością boryka się tytułowa bohaterka ,,Luny” Karoliny Jaklewicz – malarka, dla której lekarze nie znajdują już ratunku – ,,Przecież pani jest artystką, pani musi być chora” (s. 52). Ta arbitralna konieczność łączy się z poczuciem wewnętrznego osaczenia, rozdarcia między niemożnością wyboru drogi a chęcią podążania właśnie nią. Luna wybiera błądzenie – w malarskim krzątactwie, plamach farb nie do zmycia mylonych z siniakami, a także w misji, która nadaje kierunek jej pracy i codzienności. Niezgodę na rzeczywistość wyraża poprzez wzbudzające niepokój obrazy, w których za pomocą subtelnie skomponowanych kształtów i barw sygnalizuje niedostrzeganą katastrofę.
Snucie narracji z perspektywy artystki zapewnia szczególny punkt obserwacyjny na współczesną Polskę. Ponadprzeciętna wrażliwość Luny, wręcz przeżywanie doświadczeń za innych, umożliwia wniknięcie w niedostępne szczeliny i wydobywanie z nich na światło dzienne mroku osobistych czy pokoleniowych historii. Kondycja bohaterki niesie za sobą pewne zagrożenia, zarówno dla niej samej, jak i konstruowanej w powieści sieci zależności – ale o tym później.
Szczególnym kolorem używanym przez Lunę jest błękit, uzależniający przez zdolność do ujawnienia prawdy o delikatnej naturze malującego. Metafizyczny wymiar koloru zostaje zderzony z jego materialnością – plastikową ikeowską torbą, w końcu czymś znajomym, dostępnym duszom zwykłym i odstającym. Napotkany przypadkiem przy śmietniku Rybak raczej niewiele wie o malarstwie, za to więcej o konieczności szybkich przenosin dobytku z kąta w kąt (w czym wiadoma torba pozostaje bezkonkurencyjna). Jako ofiara transformacji ustrojowej nie utrzymał się na powierzchni, zostając przygnieciony skutkami wschodzącego kapitalizmu. Kiedy się spotykają, mężczyzna mieszka w ,,szkicu domu”, prowizorycznej chatce nad rzeką, razem z Krówką, dorosłą kobietą ukrywającą się przed interwencją trudnego środowiska. Wykorzystanie peryferii jako azylu przed światem to strategia bohaterki, która doświadczyła przemocy i za wszelką cenę chce jej uniknąć: ,,ona tak bardzo chciała być schowana, być poza centrum, mieszkać na marginesie, bez danych wprowadzanych do systemu” (s. 81).
Ucieczka z systemu fascynuje Lunę, dlatego towarzyszy mieszkańcom chatki zarówno podczas przeglądania śmietników, jak i trwania w bierności nie do zniesienia. Ich specyficzny sposób na osiągnięcie małej stabilizacji zaskakuje protagonistkę, odgrywającą tradycyjne role społeczne – jest matką i pracownicą. Trudno uwierzyć w istnienie zwyczajnej strony życia malarki, bezinteresownej z punktu widzenia sztuki i działania. W powieści pozostaje ona prawie niewidzialna – gdyż w czasie lektury na pierwszy plan wysuwa się tożsamość artystki – ledwie pociągnięta bielą. Luna postrzega ten kolor jako obszar graniczny, który ,,rządzi się swoimi prawami, jest przestrzenią niekontrolowaną i w pewnym sensie wolną. Wymyka się jurysdykcji tych, którzy mają władzę po obu stronach. Może z podobnych przyczyn białe obrazy wzbudzają poruszenie i krytykę” (s. 33). Pozostawienie w powieści białych plam budzi niedosyt związany z postacią, wyjątkowo podobną do autorki, więc skrytą za jasnymi smugami, zza których widać tylko kontury tego, co miało pozostać prywatne.
Gdyby namalować ,,Lunę”, na tle delikatnych przejść błękitu w biel widać by było w pewnych miejscach obrazu ostro zarysowane kształty – między innymi refleksje bohaterki o zastanawiającej relacji Rybaka i Krówki, wobec której trudno pozostać obojętnym. Jaklewicz momentami trochę zbyt mocno przyciska narzędzie do powierzchni, przez co czytamy przemyślenia na temat świata wystarczająco wyraźnego, skomentowanego już przez losy postaci na tyle dosadnie, by pozwolić Lunie na pauzę.
Malarką rządzi pęd wymuszany przez tempo przebywania w centrum, nie tyle miasta (Wrocław), co w centrum wydarzeń rozumianych jako globalne napięcia. Żyje protestami, napięciami politycznymi, kryzysem humanitarnym, a ucieczka od szumu informacyjnego odziera konstrukcję ontyczną bohaterki, opisaną za pomocą plastycznego zapożyczenia: ,,Rozmywał się jej ostry kontur, latami dopracowywany przez kompromisy z rzeczywistością, linie wyznaczające obszary działania, ton wypowiedzi, warunki bycia” (s. 110). Nie ma w sobie pokusy, żeby na zawsze połączyć się z osobami o podobnych duchowych właściwościach. Dostrzega ,,że cała Krówka jest duszą” (s. 101), a więc uosobieniem inności – z jednej strony powodu niedopasowania, z drugiej zapewnienia niepowtarzalności do pozazdroszczenia. Czyżby samotnicze życie w niedostępnej chatce nie było spełnieniem artystycznych aspiracji? Najwyraźniej nie. Luna jest po stronie dynamicznej rzeczywistości, więc wizja życia w lesie i spokojnego malowania pejzaży zamiast ekspresyjnych uchwyceń prawdy zostaje porzucona. Najpewniej i z lęku, i z poczucia obowiązku.
Centrum jest zmapowane, osadzone obecnością rodziny czekającej w domu, pracowni, odwiedzanych miejsc, które łatwo wyróżnić na wrocławskim planie. Ruch w stronę nieznanego, ,,z konkretnych kształtów i form w świat szkicu” (s. 54), początkowo Lunę fascynuje, ale stanowi tylko pauzę, punkt wyciszenia przed powrotem do zgiełku. Ciążenie ku peryferyjności u Luny to punkt zasadniczego złamania powieści. Bohaterka z dumą deklaruje, że jest z tych, którzy ,,zawsze chodzą poboczem” (s. 111), żeby później zdystansować się od osób z przeciwległego skraju drogi, bo ,,nie byli ze znanego jej świata” (s. 111). A świat malarki obejmuje reminiscencje podróży po Europie, pogrzeb Marii Janion, oglądanie dramatów, czytanie biografii Brunona Schulza czy eseju Petera Handkego. To bańka, która pęka po zderzeniu z dramatyczniej rozumianym marginesem. Ofiarami, których wolą nie jest wcale pójście pod prąd, bo dawno zostały przez niego wyrzucone na brzeg i nie mają siły wrócić.
Rybak wraz z pieniędzmi traci reputację i pozostaje mu zamieszkać z dala od świata, który już go nie pociąga, bo wiadomo, że rani. Krówka z powodu nietypowego wyglądu całe życie jest stygmatyzowana. W środowisku rówieśniczym nie może znaleźć wytchnienia przed biedą i depresją dotykającymi najpierw ojca, a potem i ją. Gruby, odwiedzany przez mieszkańców szkicu domu, jest odcięty od zewnętrza, ukryty w gąszczu kabli i komputerów z powodu traumatycznego doświadczenia molestowania. A wśród nich jest Luna, która te losy zbiera, przeżywa i nie daje rady udźwignąć ich ciężaru. Powieść Jaklewicz stawia kolejny raz pytania o miejsce artysty w świecie – zarówno o styczność lub wręcz zdolność fuzji z przeżyciami innych, jak i o usytuowanie, z którego się je widzi i opisuje.
Śledząc życiorysy postaci, wyraźnie widać, że nawet w obrębie własnej historii opisani mają pozycję co najwyżej sublokatorów, zawsze zależnych od czegoś/kogoś większego. Kim w tym przypadku jest gospodarz, który dysponuje przestrzenią? Odpowiedzi może być wiele. Luna nie okaże się popleczniczką żadnej z sił odpowiedzialnych za sytuację bohaterów, a jednak to wokół tej postaci rozmieszczone są wszystkie inne. Kobieta w pewnych miejscach albo niebezpiecznie włącza się do grona pokrzywdzonych, z powodu silnego empatyzowania z nimi, albo stawia ich w kontrze, tworząc opozycję do swojego świata jako arbitralnego punktu odniesienia. Na jej korzyść przemawia jednak to, że wymyka się, skąd może. Z domu, pracowni, wzdłuż rzeki, do tych, którzy nie zapraszali, ale chętnie podzielą się tym, czego mają niewiele. Przez całą powieść lawiruje między osadzonymi w systemie a wygnanymi z niego, pokazując, że niemożliwe jest wyznaczenie prostych podziałów na podstawie kryterium socjalnego. Że podobieństw należy szukać w jakichś głębszych warstwach człowieka. Na szczęście artystkę łączy z pozostałymi ,,odstająca od życia dusza”, dzięki czemu relacje mają charakter wzajemny, a nie ograniczają się do pomocowego schematu.
Przytoczone już, wyprowadzone z autobiograficznej prozy Hanny Krall, zagadnienie sublokatorstwa wiąże się także z równoległością możliwych scenariuszy tego samego życia – jasnego i ciemnego. Podobnie rzecz się ma w świecie przedstawionym ,,Luny”, gdzie tytułowa bohaterka jest przykładem jasnego scenariusza, ale przez wniknięcie w jego odwrotność uświadamia sobie potencjalny charakter własnego życiorysu. Przebywanie z osobami podobnymi do siebie w duchowym porządku, ale z zupełnie innym bagażem doświadczeń umożliwia dostrzeżenie tego, co jest, lecz przede wszystkim tego, co by było, gdyby… Gdyby urodziła się w innej rodzinie, dorastała w innym mieście, wpadła w długi, straciła pracę, gdyby to ją spotkali oprawcy. Mieszkańcy szkicu domu cierpią nie ze swojej winy, i to Lunę przeraża najbardziej. Niesprawiedliwość okazuje się podstawową metodą organizacji ludzkości, a jej główne założenie to nie logika, lecz przypadek.
Mimo że wydarzenia nie dotykają Luny bezpośrednio, czuje, że jest w nie uwikłana i miota się, usiłując uwolnić z rzeczywistości, na którą nie ma zgody. Najtrafniej rozdarcie bohaterki charakteryzuje jej imię. Relacja malarki z mieszkańcami szkicu domu jest podobna usytuowaniu Księżyca względem Ziemi – krąży wokół nich i wokół wspólnego środka układu, ale nigdy po tej samej orbicie. Ale metaforyczne znaczenie imienia bohaterki można odczytywać poza kluczem astronomicznym, w popularnych quasi-romantycznych obrazach Księżyca. Nic, tylko pisać przy jego blasku ckliwe wiersze, licząc na poprawę własnego losu, którego alternatywę – niekoniecznie szczęśliwszą – przeżywa właśnie ktoś inny.