Nr 16/2024 Na teraz

GATUNKI TRANSKOBIECOŚCI: Wszystkie nasze dramy

J. Szpilka
Literatura Cykl

„The Call-Out” Cat Fitzpatrick to wspaniała plotkarska powieść poetycka. Od razu mamy tutaj pewien zgrzyt: „plotkarskość” i „literacka wspaniałość” to kategorie, które na pierwszy rzut oka zdają się od siebie raczej odległe, jeśli nie wręcz przeciwstawne. Zwykliśmy sądzić, że wielka literatura – a za taką uchodzi, także formalnie, powieść poetycka – powinna być w stanie wznieść się ponad małostkowość i lokalność plotki, gatunku kojarzonego z najbardziej podejrzanymi formami obiegu informacji oraz z niskimi pobudkami. Plotka, chociaż oczywiście potrafi być przyjemna, jest niezdrowa. Nie sprzyja klarowności oglądu, wnikliwości, nie jest dobrym narzędziem do uzyskania wglądu w naturę otaczającej nas rzeczywistości. Plotka to intelektualny fast food, czipsy dla duszy. No i oczywiście, nie można o tym zapomnieć, plotka jest „kobieca” – w najgorszym tego słowa znaczeniu.

Więc może powinnam spróbować przedstawić dzieło Fitzpatrick, nagrodzone w ubiegłym roku prestiżową Lambda Literary Award w kategorii transgender fiction, w nieco inny sposób? Zamiast mówić o plotkarskości, mogłabym powiedzieć, że „The Call-Out” to panoramiczny portret nowojorskich trans kobiet, których losy anonimowa narratorka (która ma w sobie dużo z samej autorki) śledzi przez rok. Fabuła luźno osnuta jest wokół oskarżeń o przemoc seksualną i wewnątrzspołecznościowych prób reakcji na nią, a Fitzpatrick nie jest szczególnie zainteresowana „opowiedzeniem historii”, lecz raczej przedstawieniem pewnej rzeczywistości społecznej. Stąd zresztą też porównania do „Eugeniusza Oniegina”, które znaleźć można w blurbie (powraca etykieta „wspaniałej literatury”). Jeśli chciałabym uderzyć w podobne tony, powiedziałabym, że „The Call-Out” to poruszający poemat o miejskiej transkobiecości. Problem w tym, że nie jestem przekonana, czy tego typu powaga jest najlepszą możliwą postawą – zarówno wobec tematu, jak i książki Fitzpatrick.

Sama Fitzpatrick na pewno nie uderza swoim tekstem w wysokie tony. „The Call-Out” jest stylizowany na literaturę internetu albo wręcz na powieść z Twittera, z obowiązkowymi tagami i CW. Te jednak nie służą swojej pierwotnej funkcji – częściej przechodzą w żart. I tak, chociażby rozdział siódmy opatrzony jest CW: wydawcy, składane krzesła. Podobnie zresztą (choć nie jest to tak wyraziście zaznaczone) dzieje się w samym tekście: chociaż perypetie bohaterek Fitzpatrick są przeżywane przez nie ze śmiertelną powagą, to sama narratorka opisuje je tak, jak opowiada się znajomym o ostatniej inbie w internecie czy o towarzyskiej dramie w kręgu queerowych przyjaciół. Nie jest to więc na pewno „The Subtweet” Vivek Shrayi, czyli opowieść o ponurych konsekwencjach internetowych walk. Ciężar gatunkowy „The Call-Out” jest dużo mniejszy.

Z powyższych względów mówię o plotkarskości. Sceny z życia wielkomiejskich transfemek u Fitzpatrick to ciąg gwałtownych (i nagle się kończących) romansów, nieznośnych swarów, obracania się wiecznie we własnym gronie. Mamy pracującą seksualnie Bette, tłumaczącą niedawno poderwanej Day (do której właśnie się wprowadza), że „dyskurs miłości jest bardzo opresywny”. Mamy Gaię, która po pijaku obcałowywała artystkę Keiko i niestety robi za dużo hałasu, żeby wymknąć się z mieszkania bez budzenia drugiej dziewczyny. I Kate, której udało się znaleźć bogatą, utalentowaną (do tego cis!) żonę, więc teraz ciągle rozpacza nad tym, że nie może poświęcić dość czasu swoim trans siostrom. Życie wielkomiejskich transfemek składa się z grania w „The Legend of Zelda” w zasyfionym mieszkaniu, które wygląda tak, jakby ktoś wysypał całą zawartość lumpa na podłogę; z trans pikników połączonych z nieustannym bólem dupy i serca; ze spotykania aroganckich trans chłopców, którzy wciąż rozczarowują, ale i tak nie da się przestać ich kochać. Wreszcie również z nieustannego przeżywania swoich lęków i traum. To walka o to, kto sprawia wrażenie najbardziej politycznie i etycznie czystej, to okładanie się teorią feministyczną niczym maczugą.

Można odnieść wrażenie, że odmalowywany przez Fizpatrick portret społeczności nie jest szczególnie schlebiający. Faktycznie, trans dziewczyny, o których pisze autorka, są często małostkowe – w życiu i miłości nieustannie potykają się o własne nogi, a drobne, społeczne nieporozumienia rozdmuchują w gigantyczne awantury, którymi łamią sobie nawzajem serca. Romanse w „The Call-Out” są krótkie, intensywne i prawie zawsze rozczarowujące. Dziewczyny, które obiecują się nawzajem wspierać, nie potrafią same sobie pomóc, a kiedy już próbują to robić, rezultaty okazują się często tragiczne. Co gorsza, nieustannie kiszą się we własnym gronie: wszystkie się znają, większość z nich kiedyś ze sobą spała albo kiedyś się ze sobą prześpi. Ich społeczność jest mała, zamknięta, wsobna. Pozostaje pytanie: czy taki niepochlebny obraz jest rzeczywiście fałszywy? I czy faktycznie jest on niepochlebny?

Czytając „The Call-Out”, co rusz wysyłałam wyrywki z tekstu swoim znajomym transkom. Śmiałyśmy się do łez – to, co pisze Fitzpatrick brzmiało dla nas znajomo. Świat, który przedstawia, to w końcu galeria typów: trudno więc być trans kobietą w wielkomiejskiej, bardzo online społeczności i nie znać jakiejś Kate, jakieś Bette, jakiejś Day, jakiejś Keiko. Przyjemność z czytania o nich – która jest też przyjemnością z czytania o nas samych – leży w tym, że przy całej swojej złośliwości, przy całej swojej tendencji do karykatury i do zwracania uwagi na najbardziej męczące elementy transkowego życia, Fitzpatrick doskonale wie o czym i o kim pisze. Lektura jej książki to jak wsłuchiwanie się w ploteczki o znajomych; w opowieści o świecie, który jest znajomy aż do bólu i który kochamy mimo wszystko, ale z którego jednak nie sposób się nie śmiać. To kawał naszego istnienia, przedstawionego tak, jak często, zbyt często o sobie mówimy: złośliwie, bezlitośnie, ale przecież nie bez miłości.

Miłość właśnie wydaje mi się tutaj kluczowa. Miłość nawet nie do samych bohaterek (chociaż literackie alter ego Fitzpatrick w jednej z nich się w pewnym momencie zakochuje), ale raczej do samej społeczności – do samej poetyki transkobiecego życia. Plotka, przy wszystkich swoich wadach, jest też gatunkiem niebywale intymnym. Rodzi ją bliskość, ten nieznośnie słodki fakt, że są pewne relacje i praktyki, które nas konstytuują jako społeczność. Czy nie jest zresztą tak, że za każdym razem, kiedy plotkujemy o innych, to gdzieś z tyłu głowy towarzyszy nam świadomość, że oni (one) plotkują właśnie o nas? I że jakkolwiek źle byśmy o sobie czasem nie mówiły, to pamiętamy o sobie, bo nam na sobie zależy?

Być może brzmię tutaj zbyt idealistycznie; być może przedstawiam jakiś utopijny obraz małych społeczności. Jednak bez względu na to, na ile obiektywnie trafny jest obraz przedstawiony przez Fitzpatrick, lektura „The Call-Out” przypomina o istotności reprezentacji – tylko nie tak, jak zazwyczaj się o tej kwestii mówi.

O nas, dla nas?

Kiedy w literaturze (w mediach i sztuce ogólnie) pojawia się wywołany wyżej temat, najczęściej podejmowany jest jako pytanie, czym jest „właściwa” reprezentacja mniejszości. Praktyka ta opiera się na liberalnym z ducha wyobrażeniu, że przedstawienie mniejszości w kulturze, jeśli tylko uniknie negatywnych stereotypów, jeśli tylko będzie autentyczne i przyjazne, doprowadzi do poprawy statusu owych mniejszości. Na wierze w to, że jeśli uda się zwalczyć transfobiczne reprezentacje, to zjawisko transfobii jako społecznej siły ulegnie osłabieniu. W tym sensie celem reprezentacji jest przemówić do większości: jest dać „przeciętnemu” odbiorcy szansę na zapoznanie się z różnicą bez jej stygmatyzowania.

Zbyt wiele powiedziano już na temat tego rodzaju podejścia, żebym zajmowała się jego krytyką. Dość powiedzieć, że wiara w zbawczą moc reprezentacji wydaje się być dzisiaj naiwna. To jednak nie zmienia faktu, że wciąż we własnym środowisku kłócimy się o to, czym „pozytywna” reprezentacja powinna być – jak przedstawić osoby trans cis odbiorcom, aby ci zrozumieli, że jesteśmy po prostu ludźmi, nie zaś egzotycznymi potworami albo ucieleśnieniem postmodernistycznych wizji płynności płci? Pytanie to wiedzie nas w stronę odpowiedzi, dzięki którym liberalne media zostają zapełnione obrazami cicho i dumnie cierpiących transek, które oczekują przyznania godności. Godność odmieniana jest w temacie reprezentacji przez wszystkie przypadki. I dobrze, tylko trochę nudno.

Pytanie o „dobrą reprezentację” odsłania, że przez troskę o to, „jak nas zobaczą”, brakuje już miejsca na nie mniej istotne pytanie o to, co my możemy zobaczyć. Inaczej mówiąc: co jako osoby trans możemy mieć z reprezentacji (poza niejasną obietnicą godności). Po co o sobie czytamy? Po co o sobie piszemy? Po co w ogóle chcemy siebie zobaczyć?

Po pierwsze, reprezentacja pozwala nam dostrzec, że nie jesteśmy same. Pozwala przekuć poczucie bycia mniejszością w poczucie bycia społecznością. Dostrzeganie siebie nawzajem w kulturze jest sposobem na wypracowanie poczucia, że świat zamieszkujemy razem; że kategorie takie jak „trans” mogą wybrzmiewać mocniej niż tylko jako desygnaty indywidualnych przeżyć. Sam fakt istnienia literatury transkobiecej, którą się zajmuję w niniejszym cyklu, stanowi dowód na kulturowość transkobiecości i na jej istotność.

Nie chcę jednak – zgodnie z nastrojem Fitzpatrick – za bardzo popadać w patos. Reprezentacja bowiem ma w sobie coś z plotkarstwa: pozwala nam rozpoznać siebie i środowisko. Stąd wrażenie, że galeria portretów Fitzpatrick to zdjęcia koleżanek, które mam telefonie. Chodzi o świadomość, że nasze wzajemne swary i utyskiwania są faktycznie wspólne i warte opisu. Dobrze jest wiedzieć, że ktoś nas zna, a nie tylko ma o nas wyobrażenie – nawet jeśli wymaga to poznania także gorszych stron.

Dlatego też nie jestem w stanie powiedzieć, że „The Call-Out” jest obrazem niepochlebnym. Owszem, skupia się na tym, co irytujące w społecznościach trans kobiet – ale w żaden sposób nie zbliża się do transfobicznych i krzywdzących wyobrażeń na nasz temat. Jeśli któraś z nas obraża się na to, co Fitzpatrick pisze, to raczej przez wrażenie nadmiaru niż na fałsz tego obrazu. W tym miejscu powraca problem plotkarstwa – nawiązuje do chwil, w których praktyka ta staje się wzajemnym praniem brudów, wytykaniem siebie palcem, wyzłośliwianiem się, co może mieć skutek oczyszczający. Dobra karykatura potrafi uchwycić coś prawdziwego na temat swojego przedmiotu, a nie tylko wykrzywić i spotwornić jego rysy. Fitzpatrick doskonale o tym wie i nie zapewnia nikomu taryfy ulgowej; nawet sobie.

Bolesna szczerość

Z plotką i literaturą jest jeszcze jeden drobny problem. Jak trafnie zwróciła mi uwagę Klara Cykorz, wszechwiedzący narrator dziewiętnastowiecznej prozy realistycznej jest także okropnym plotkarzem. Wie wszystko o wszystkich i uwielbia się tym dzielić – zdradzać pikantne i kompromitujące szczegóły na temat ludzkiego życia. Obserwacja, że znaczna część przyjemności z lektury literatury realistycznej jest w istocie wojerystyczna – pozwala zajrzeć do cudzego życia, a czasami i ducha – jest zresztą stara i znana. Plotka i wielka literatura są ze sobą blisko związane, nawet jeśli nie pozdrawiają się na ulicy.

Jeśli miałabym szukać jakiejś różnicy między tymi odmiennymi podejściami do plotki, to umiejscowiłabym ją w bezosobowości i bezcielesności wszechwiedzącego narratora. Opisuje on świat, ale w nim nie uczestniczy. Rozkoszuje się plotkami, ale sam pozostaje niezauważalny. To zresztą również kwestia płci: prawa męskości (rozumianej tutaj jako coś więcej niż tylko bycie mężczyzną) do nie bycia postrzeganą przede wszystkim jako ciało.

Fitzpatrick pisze z wnętrza społeczności i dla niej. Nie pozwala sobie jednak na odcieleśnienie i nie daje zapomnieć, że jej plotkarski poemat opowiada również o niej – w związku z czym nie może wywyższyć się ponad świat, o którym mówi. Najlepiej wybrzmiewa to na ostatnich stronach „The Call-Out”, dzięki którym wysoko oceniam to dzieło. Fitzpatrick oddaje na nich głos swoim bohaterkom, które w „najwyżej ocenianym komentarzu” zarzucają narratorce wszystko to, za co tekst chwaliłam: plotkarstwo, karykaturę, złośliwość, wykorzystanie cudzych dramatów do przedstawienia społeczności od nienajlepszej strony. Wobec tego wszystkiego, przedstawiają one swój własny kontrargument – że jakoś jednak cały ten społeczny dramat udało im się przetrwać, że wciąż się kochają. Życie toczy się nadal.

Plotkarskość i wielkość „The Call-Out” są ze sobą ściśle związane. Plotka u Fitzpatrick jest narzędziem afirmacji istnienia. Życie transek, które autorka opisuje, jest często trudne i dramatyczne, nierzadko na własne życzenie. Potrafi być też dość absurdalne. Ale trwa. Można z niego żartować i można je kochać – bez względu na to, co o nim powiemy, będzie trwało nadal. W tym sensie „The Call-Out” jest przede wszystkim reprezentacją siły naszego istnienia.

Cat Fitzpatrick, „The Call-Out. A Novel in Rhyme”
wydawnictwo: Seven Stories Press
data wydania anglojęzycznego: 2022

GATUNKI TRANSKOBIECOŚCI

Cykl poświęcony współczesnej, anglojęzycznej literaturze transkobiecej – tekstom, które nie zostały jeszcze przełożone na język polski. Prezentuje literaturę celowo mniejszościową, pisaną – żeby użyć sformułowania MacKenzie Wark – przez „dziewczyny takie jak my” dla innych takich dziewczyn. W tej przestrzeni gatunki transkobiecości ujawniają się w swojej wielości i polifonii, nie dającej zredukować się do dydaktycznych wywodów dla cis odbiorców, quasi-muzealnych prób klasyfikacji i ujarzmienia transkobiecej kreatywności.