Nr 15/2024 Na teraz

W komunii z dronem

Filip Szałasek
Muzyka

W pewnym momencie „Trędowatej” Helena Mniszek postanawia oddać do dyspozycji swojej bohaterki kościółek. Na architekturę budynku składają się: cień starodrzewu, ciemna posadzka z mozaiki weneckiej, oksydowany żyrandol, srebro ołtarza, rzeźbiony klęcznik, ciemnopąsowe sukno, świecące wota rodzinne, kolorowe szkła witrażów, tajemnicze cienie, szare marmurowe ławki, głuchy, basowy pomruk dzwonków kościelnych. Mniszek gromadzi te rekwizyty, by na ich tle rozmieszczać legendarne postaci, na przykład Gabrielę de Bourbon, która „wszystkie swe żale i smutki powierzała organom”.

Na forum serwisu „Fragrantica”, gdzie można uzyskać zapachowe porady, Mniszek i jej bohaterki poczułyby się zapewne jak u siebie. Wśród licznych wątków znajdziemy między innymi „Zimny kościół” albo „Stary drewniany kościół”. Autorka pierwszego prosi o rekomendacje i zastrzega: „Nie chodzi mi o nuty stricte kadzidlane czy drewniane, ale głównie o ten chłód, cegłę”. W drugim konieczne okazuje się doprecyzowanie: „Chciałabym, żeby ten zapach niósł za sobą wspomnienia starego drewnianego kościółka, obok którego przechodziłam latem – pachniał najmocniej, gdy był nagrzany od słońca”.

Na pierwszy rzut ucha podobnie zdaje się postępować Agnieszka Bykowska. Elementy świata przedstawionego zebrane przez Mniszek, „Fragrantyczki” czy Dorotę Masłowską (w „Zapachu Boga”: „pleśń, naftalina, trochę kamieni, ale też chryzantemy, perfumy »Być może«, płaszcz powstańca, dentosept”) doczekują się na „SACRALIACH” kinowego montażu. Gładkie przejścia między oszałamiająco silnymi zbliżeniami i całe fragmenty w slow-motion przypominają film – albo przyrodniczy, albo pornograficzny – w którym zamiast przedmiotów obarczonych kulturowych znaczeniem otaczają nas zewnętrznie ograniczone kubatury pustej przestrzeni. Zestrzelenia giętkich płaszczyzn z kształtami zaledwie okonturowanymi, bez własnej barwy, unaoczniają równoczesną mnogość procesów, związanych ze sobą i uzupełniających się wzajemnie.

Wzrok męczy się od kontrastowego oświetlenia – pełgające świece, żarówki w niskiej fazie, lampeczki, chwytany kątem oka rozbłysk na mosiądzu. Nerwy są dziwnie napięte pomimo znużenia, koncentrację utrudniają szepty i przymglone światło. Senność pokonywana jest niczym kolejne segmenty nabożeństwa… „SACRALIA” potrafią wyczerpać rzetelnością transpozycji; to symulator pobytu w kościele albo właściwie art-based studies na temat percepcji, która została zachwycona sakralnym sztafażem i teraz musi zbudować nową narrację – bez niego. Poszukiwania Bykowskiej trafiają na podatny grunt, nawiązując z jednej strony do ambisonicznych eksperymentów z projekcją dźwiękową, z drugiej zaś do autoetnografii, która przenosi na grunt refleksji naukowej choćby różnego rodzaju epifanie.

„Dla tych, którzy zakosztowali trucizny religii, którzy pamiętają jej gorycz, muzyka staje się antidotum. Jej wibracje nie dotyczą ani rzeczy, ani ludzi; ani tego, co tkwi w głębi, ani tego, co się pojawia. Drżąc, nie zależy się już od nikogo” – pisze z autopsji Émile Cioran[i]. Kiedy mówię o art-based studies, to także w znaczeniu socjo- czy politologicznym, zdarza mi się bowiem słuchać „SACRALII” jako przejawu zmiany społecznej, którą wyczytałem też u Kali Malone. To przekonanie analogiczne do recyklingu rozwiązań z PRL-u, z których zdejmuje się odium „tamtego ustroju”. Pomimo odejścia od kościoła jako instytucji Bykowska powraca do niego jako przedmiotu projektowania zmysłowego (sensory design) i wyłuskuje to, co potrzebne osobie wysoko wrażliwej i twórczej, wynosząc przeżycia poza instytucjonalne ramy – w rzeczywistość miejskiego flaneryzmu i „namaszczania momentów”.

Nie chodzi zatem o odwzorowanie jakiegoś konkretnego kościoła – zimnego, starego, drewnianego – lecz o oddanie hołdu własnej relacji z nastrojową architekturą. Bykowska dronuje zatem dokładnie tak, jak wedle legendy tworzyli ekspresjoniści: „Malowano tak: kocham tę rzecz, zamiast malować: oto ona”[ii]. „SACRALIA” potwierdziły przeczucie, które niejasno nachodziło mnie już przy okazji debiutanckiej płyty Bykowskiej, zatytułowanej „Automatic Reply” (Jvdasz Iskariota, 2021). Awatar artystki znajduje poczucie bezpieczeństwa w poddawaniu się przemożnej władzy korporacyjnego systemu. Chodzi z jednej strony o ulgę zatracenia się, z drugiej zaś o rausz, który nieustannie sączy się ze świadomości, że sabotujemy urządzenie władzy, dobrowolnie poddając się jego uciskowi, by wyzyskać go do symulowania doznanego niegdyś z innych powodów poczucia obezwładnienia własną mikrością.

Dowodem triumfu jest sama różnorodność i wielofasetowość emocji – materiału uznawanego wewnątrz systemu za nadmiarowy; Bykowska jawi się zatem jako organizm o tyle paradoksalny, że rozkwita, gdy przyjmuje damage, trochę jak masochiści z uniwersów Leopolda von Sacher-Masocha i Brunona Schulza, którzy ulegają, owszem – ale tym, którym wpierw pozwolili albo wręcz nakazali dominować. To, co u Bykowskiej przypomina modlitewną wytrwałość, można uznać za współczesny wariant negative capability, zdolności negatywnej, „kiedy to człowiek potrafi trwać wśród niepewności, tajemnic i powątpiewań, nie oddając się gorączkowym poszukiwaniom faktów i przyczyn”[iii], skupiony na własnej agendzie.

Sednem „SACRALII” jest pogodzenie się z utratą Kościoła i poszukiwanie sacrum poza instytucjonalnymi ramami. Jeśli muzyka dronowa podtrzymuje trwanie, to nie tylko dla odwleczenia straty, ale i upajania się nadchodzeniem nieuniknionego i przygotowywaniem się na to nadejście. To zrytualizowane roztapianie straty przypominające trening – powtarzalny mozół, którego celem jest „szczytowe doświadczenie”. Pojęcie to, spopularyzowane w latach 60. XX wieku przez rosyjskiego psychologa Abrahama Maslowa, odnosi się do trybu „absolutnej uwagi”, w którym „jak gdyby świat uległ zapomnieniu, jak gdyby postrzegany przedmiot stał się na chwilę całością Bytu”[iv].

Pokrewny projekt egzystencjalny Kali Malone widnieje dziś na jedynkach mainstreamowych serwisów obok nowej płyty Beyoncé. Nawet na krajowym podwórku, w ramach katalogu tego samego wydawnictwa, znajdziemy ikoniczne już „Human Glory” Aleksandry Słyż. Trudno pogodzić te przejawy rozpoznawalności z kontemplacyjnym charakterem dronów. Ale to nie „jakość” materiału decyduje o powodzeniu dronowego albumu, lecz sposób operowania czasowością – porządkowanie progresji napięć i wyładowań, spiętrzeń i rozwiązań, które wyposaża jednostajne dźwięczenie w wymiar krytyczny i zachęca do dywagowania o relacji współczesnego człowieka z poczuciem przemijania.

W związku z tym „SACRALIA” nie mogły być „łatwym”, easy-listeningowym albumem. Bykowska musiała zdawać sobie z tego sprawę, skoro na czoło tracklisty wysunęła najdłuższy i najbardziej wymagający utwór z udziałem improwizujących gościń – Antoniny Car i Joanny Szczęsnowicz. To przede wszystkim „EVERY PAUSE STRIVES FOR ADMIRANCE” miał na myśli Bartek Chaciński, życząc artystce koncertowania zarówno w klubach, jak i w filharmoniach. Zastanawiam się jednak, czy taka okazja w ogóle się nadarzy, Bykowska może się bowiem przebranżowić – tak jak migrowała z poezji do muzyki – choćby na kuratorkę. Już 16 sierpnia w ramach Bydgoskiego Studia Eksperymentu Alessandra Vovagę i Tomasz Sroczyńskiego wystąpią w Mózgu z pracami stworzonymi pod jej kierunkiem.

Dawno Temu (Agnieszka Bykowska), „SACRALIA”
Pointless Geometry
2024


Przypisy:
[i] É.M. Cioran, Brewiarz zwyciężonych, przeł. A. Dwulit, M. Kowalska, Warszawa 2004, s. 82.
[ii] M. Blanchot, Przestrzeń literacka, przeł. T. Falkowski, Warszawa 2016, s. 269.
[iii] J. Keats, Listy, przeł. M. Szuster, „Literatura na Świecie” nr 9-10, 2012, s. 89.
[iv] A. Maslow, W stronę psychologii istnienia, przeł. I. Wyrzykowska, Warszawa 1986, s. 77–78.