Archiwum
13.02.2012

Rozmowy z katami

Magdalena Wołowicz
Literatura

„Sezon maczet” to lektura wstrząsająca, ukazująca nie tylko portrety ludzi, którzy zabijanie traktowali jak najzwyklejszą na świecie pracę, to również opis mechanizmów i technik oraz organizacji ludobójstwa.

Reportaż Jeana Hatzfelda to druga część trylogii o ludobójstwie w Rwandzie. W Polsce ukazały się już otwierająca cykl „Nagość życia. Opowieści z bagien” oraz „Strategia antylop” – zamykająca całość część trzecia, za którą autor został uhonorowany Nagrodą im. Ryszarda Kapuścińskiego.

W „Nagości życia” francuski reporter przedstawił relacje ocalałych z rzezi Tutsi. Na tym eksploracja rwandyjskiego tematu miała się zakończyć. Pojawiły się jednak pytania o tę drugą stronę, o perspektywę morderców. Hatzfeld stanął przed moralnymi dylematami: jak rozmawiać z katami, jeśli wcześniej poznało się ocalone z rzezi ofiary? Na ile można się zbliżyć do swojego bohatera, skoro czuje się do niego odrazę? Jak wydobyć z niego prawdę, jak ją przedstawić? Jeden z rozmówców Hatzfelda zauważa: „Nikt nie może wyznać całej przykrej prawdy, ani teraz, ani nigdy później […]. Na wzgórzach czy w więzieniu prawda objawia się po części wszystkim uczestnikom. Ocalali dysponują największą, bo najwięcej wycierpieli, to normalne. Żony Tutsi, które przeżyły, zagraniczni reporterzy, żołnierze mają swoją część. Ale jeśli zabraknie części prawdy ze strony winowajców, różne wieści o rzeziach będą krążyć bez końca. Winowajcy wiedzą więcej, niż wynika z ich ujawnionych wspomnień, więcej, niż powiedzieli o przebiegu zdarzeń, kryją wiele sekretów w duszy”. Hatzfeld chce dotrzeć do tych sekretów, próbuje odkryć wstrząsającą prawdę, zagląda w oczy dziesięciorgu mordercom, bandzie z Kibungo, którzy decydują się mówić. Są wśród nich nauczyciel, żołnierz, dowódca interahamwe, młody chłopak, który marzył o karierze piłkarskiej, a także zwykli rolnicy. Nie jest łatwo uzyskać świadectwa zabójców osadzonych w więzieniu w Rilimie Hutu. Rozmowy odbywają się osobno po to, by nie mogli ustalać wersji, strategii obronnej.

Hatzfeld zwraca uwagę na różnice między przesłuchiwaniem morderców a rozmowami z ocalałymi. To zadziwiające, że ci, którzy uniknęli rzezi, nie potrafią o tym mówić, wspomnienia są zbyt bolesne, winowajcy natomiast mają niesamowitą potrzebę ekspresji i gdy mijają 2 godziny, zdają się zawiedzeni, że rozmowa musi być przerwana.

Francuski reporter wypytuje swoich bohaterów o to, co czuli, gdy po raz pierwszy użyli maczety. Oddaje głos każdemu z paczki z Kibungo, nie ocenia, stawia czytelnika oko w oko z mordercami, inaczej nie można, bo wyznania są tak okrutne, że komentarz staje się zbędny. „Ustawiłem dwójkę dzieci dwadzieścia metrów dalej, przystanąłem, dwa razy strzeliłem im w plecy. Pierwszy raz w życiu używałem karabinu […] to było dla mnie ciekawe, zobaczyć, jak dzieci upadają bezgłośnie. To wyglądało nawet dość zabawnie”. Takich wspomnień w książce jest wiele, pozbawione odautorskiej opinii tym bardziej działają na emocje czytelnika. Hatzfeld jednak w szczególny sposób buduje swoją reporterską narrację – są rozdziały, w których autor zabiera głos, wyraża swoją opinię, analizuje, zestawia ludobójstwo w Rwandzie z Holokaustem, niejako „głośno myśli” – stara się sam sobie wyjaśnić, jak mogło dojść do takiej tragedii. W tych fragmentach odsłania również swoje wątpliwości co do szczerości wyznań, przedstawia bohaterów z innej perspektywy, opisuje ich życiorysy.

Rozdziały, w których Hatzfeld stara się z dystansu ukazać tragedię, zestawione są z relacjami morderców. Francuski reporter porusza temat winy i wybaczenia, pyta więźniów o miejsce Boga w ich życiu, o ich lęki, o to, czego oczekują od ocalałych, jak zamierzają żyć, jeżeli wyjdą na wolność? W tych wyznaniach szczególnie uderza emocjonalna pustka morderców. Nie wykazują oni żadnych uczuć wobec swoich ofiar, a popełnione zbrodnie traktują jak zadanie, robotę, którą musieli wykonać i teraz nie potrafią zrozumieć, dlaczego są ukarani.

„Sezon maczet” to lektura wstrząsająca, ukazująca nie tylko portrety ludzi, którzy zabijanie traktowali jak najzwyklejszą na świecie pracę, to również opis mechanizmów i technik oraz organizacji ludobójstwa. Hutu codziennie rano gromadzili się na stadionach, szli na bagna, „zaliczali” dzienny limit i wracali do swych rodzin na kolację, bawili się ze swoimi dziećmi, a zakrwawioną maczetę odkładali w kąt do kolejnego poranka. W tych wyznaniach uderza czytelnika ich beznamiętność i mocne przekonanie o tym, że w obowiązku Tutsi jest teraz przebaczenie. Większość oprawców osadzonych w więzieniu jest przekonana, że to nie oni zabijali: „[…] to było tak, jakbym pozwolił komuś innemu przybrać mój wygląd i skłonności serca, bez żadnych duchowych rozterek. Ten zabójca był mną, gdy chodzi o przewiny i przelaną krew, lecz jego okrucieństwo jest mi obce. Przyznaję, że byłem wtedy posłuszny, przyznaję się do zabijania ofiar, przyznaję się do winy. Ale nie rozpoznaję złości tego, który na moich nogach uganiał się po bagnach z moją maczetą w dłoni.”

Schizofrenia? Żadne z tych wyznań mnie nie przekonuje. Czytałam „Sezon maczet” i pięści zaciskały się coraz mocniej. Nie wierzę w nawrócenie Leonarda, który po zakończeniu rzezi doznał olśnienia i zaczął opowiadać o tym, co się naprawdę działo na bagnach. Nie wierzę, że młody Pio nie sięgnie znowu po maczetę, gdy tylko nadarzy się okazja. Nie wierzę w politykę wybaczenia, którą narzuca rwandyjski rząd, bo tak jest bezpieczniej.

Wierzę Hatzfeldowi, który w ostatnich rozdziałach stwierdza, że mordercy myślą tylko o sobie, użalają się nad sobą, domagają się współczucia. Wyrzuty sumienia? Brak.

„Sezon maczet” to nie tylko spojrzenie na ludobójstwo z perspektywy morderców, to również próba dotarcia do uniwersalnych przyczyn, które prowadzą do masowej eksterminacji. Próba nie do końca zakończona sukcesem, ponieważ na takie pytania nikt chyba odpowiedzi nigdy nie znajdzie.

Jean Hatzfeld, „Sezon maczet”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2012

alt