Publikowana w odcinkach pomiędzy 1906 a 1908 rokiem powieść „Dzieje grzechu” ma dzisiaj podobny potencjał wywoływania kontrowersji, jak na początku XX wieku, gdy skandalizowała po raz pierwszy. Mam wrażenie, że gdyby Stefan Żeromski nie napisał „Dziejów grzechu” wówczas, trzeba byłoby wymyślić je teraz. Powieść tę traktować można jako punkt odniesienia dla wielu motywów emancypacyjnych chętnie podejmowanych w polskim dyskursie społecznym i artystycznym, w którym ważne miejsce zajmuje teatr. Adaptacja tej prozy może otwierać dyskusje odnoszące się do wiary i ateizmu, moralności, kobiecości i męskości czy prawa do decydowania o własnym ciele w kontekście kapitalizmu. Być może właśnie zakres tematów, których dotknął Żeromski, sprawił, że przedstawienia na podstawie jego powieści przygotowały w ostatnim czasie dwa polskie teatry. W Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy Daria Kopiec (reżyseria) i Artur Pałyga (scenariusz) wydestylowali z literackiego pierwowzoru fabularną esencję, podkreślając przy tym ponadczasowość wielu motywów. Tworząc „Dzieje grzechu” ze znaczącym podtytułem „Opowiedziane na nowo”, skampowali wątek antyklerykalny, kładąc nacisk na rozdarcie Ewy pomiędzy wyznawaną wiarą i zobowiązaniami wobec rodziny a potrzebą poszukiwania miłości – także w wymiarze cielesnym. Jeszcze bardziej autorski charakter ma spektakl zrealizowany w Narodowym Starym Teatrze przez Wojtka Rodaka (reżyseria) i Igę Gańczarczyk (dramaturgia). Twórcy tej realizacji nie tyle opowiadają „Dzieje grzechu”, ile przyglądają się ich oddziaływaniu na współczesną kulturę. Odwołują się przy tym zarówno do samej książki, jak i do jej adaptacji: filmu Waleriana Borowczyka z 1979 roku oraz wersji teatralnych – na przykład spektaklu wyreżyserowanego przez Michała Kotańskiego w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach.
Wspólne dla obu spektakli jest nie tylko autorskie spojrzenie na fabułę, ale także wybór jej dominanty. Ewa Stusińska w książce „Dzieje grzechu. Dyskurs pornograficzny w polskiej prozie XX wieku” przygląda się recepcji tego najbardziej kontrowersyjnego utworu w dorobku autora „Przedwiośnia”, analizując go w trzech perspektywach: jako symbol grzechu i upadku – powtórzenie historii biblijnej Ewy; jako historię nowoczesnego podporządkowania ciała dyskursom wiedzy i władzy – a więc historię ludzkiej seksualności, oraz przez pryzmat doświadczenia abjektalnego, w zetknięciu z którym czytelnik doświadcza specyficznego przekroczenia obowiązujących norm. W „Dziejach grzechu” wszystko ma posmak seksualności – nawet żarliwa wiara Ewy z początku powieści jest, w jakiś sposób, pociągająca erotycznie. Dziś dużo lepiej niż 120 lat temu rozumiemy, że typowe dla katolicyzmu zakazy mogły uruchomić w Ewie pragnienie ostatecznie prowadzące do jej upadku. Najnowsze realizacje teatralne są próbą zakwestionowania konieczności tego doświadczenia.
Daria Kopiec umieszcza akcję swojego spektaklu w więzieniu. Miejsce to nie przypomina jednak więzień, które znamy z polskich reportaży: nie jest szare, pełne smutku i przemocy, tylko wygląda raczej jak więzienie z musicalu „Chicago” albo wschodni harem. Aktorki występują w jaskrawych kostiumach z motywami sakralnymi; postaci męskie stylizowane są na przedstawicieli bohemy. Co to za miejsce? Czemu służy umieszczenie w nim bohaterki, która w powieści Żeromskiego uniknęła więzienia? Kopiec projektuje je jako więzienie obyczajowe – o którym Stusińska pisze jako o doświadczeniu abjektalnym – ale także jako widoczną reprezentację metaforycznego więzienia wynikającego z religijnych przekonań Ewy. Postać ta nadal zmaga się z własną przemianą. Symboliczna decyzja o rezygnacji z przyjęcia komunii, którą podejmuje po zapoznaniu Niepołomskiego, rodzi w niej nową obsesję: katolicki Bóg zostaje zastąpiony Bogiem świeckim, który posiada nie mniej obezwładniającą moc.
Wewnętrzne napięcia w przypadku krakowskiego spektaklu Wojtka Rodaka zostają poszerzone o metakontekst instytucjonalny. Dziesięć lat temu Michał Kotański w teatrze w Kielcach skupił się na wątku psychologicznym, całą uwagę koncentrując na Ewie granej przez Magdalenę Grąziowską. Dzisiaj aktorka powraca do tego doświadczenia w spektaklu zrealizowanym na scenie Narodowego Starego Teatru (dla którego kilka lat temu porzuciła etat w Kielcach). W krakowskim spektaklu – intencjonalnie lub nie – ścierają się więc historie teatrów o różnym statusie i odmiennym prestiżu, a jedno z wiszących w powietrzu pytań dotyczy tego, czy mniejszy teatr jest w stanie utrzymać dobry zespół. Inne dotyczą tego, czy dzisiaj Kotański poprowadziłby rolę Grąziowskiej tak realistycznie, jak przed dekadą. W czasie kiedy kielecki teatr mierzył się z dziełem Żeromskiego, pomysł zaangażowania osoby kompetentnie koordynującej pracę przy scenach intymnych budził raczej śmiech niż zrozumienie. Wracając do zarejestrowanego przez Teatr Telewizji kieleckiego przedstawienia, odwracam wzrok podczas scen realistycznie ukazujących gwałt albo brutalny seks, w których wielokrotnie uczestniczyła Grąziowska.
Napisana przez Żeromskiego powieść mieści wiele wątków. W przeprowadzonej przez Wiktorię Tabak rozmowie reżyser krakowskiego przedstawienia wskazuje, że historia literackiej Ewy prezentowana jest przez pryzmat męskiego spojrzenia, które organizuje zarówno narrację powieści, jak i jej późniejszą ekranizację, wyreżyserowaną przez Borowczyka. Choć Rodak nie uniknął podobnej perspektywy, usprawiedliwia się tym, że jego sytuacja daje mu szansę, by queerować ją i zniekształcać. Queer traktowany jest przez tego reżysera jak sposób na przezwyciężenie opresji, do której przyczyniają się postacie mężczyzn. Odwraca więc tradycyjny podział ról, to na mężczyzn nakładając obyczajowy gorset, a równocześnie zyskując możliwość ujawnienia przez tych bohaterów słabości. To zabieg podobny do tego, który w adaptacji „Genialnej przyjaciółki” w Narodowym Starym Teatrze wykorzystała Ewelina Marciniak: scena, w której agresywni chłopcy siadają w kręgu i mierzą się z własną frustracją i agresją, pozwoliła, by jej adaptacja prozy Eleny Ferrante objęła swoją emancypacyjną wymową także ich.
Rodak i Gańczarczyk rozdzielają postać głównej bohaterki pomiędzy trzy aktorki, prezentując ją jako przedstawicielkę trzech różnych pokoleń (Małgorzata Gałkowska, Karolina Staniec i Magda Grąziowska). Podobny zabieg wykorzystują w legnickim spektaklu Kopiec i Pałyga (Magda Drab, Magda Skiba, Zuza Motorniuk i Anna Sienicka). Pozwala on rozwinąć historię Ewy, pokazać jej dynamikę i przekroczyć ograniczenia czasowe powieści, w której Pobratyńska młodo umiera. Rola Gałkowskiej tworzy postać, która pragnie emancypacji swojego dojrzewającego ciała, poddając to dążenie pogłębionej refleksji. Jej Ewa staje w obronie własnej seksualności. Praca seksualna jest dla niej źródłem przyjemności. Ta postawa radykalnie odchodzi od wizji stworzonej przez Żeromskiego, w której praca seksualna była jedynie sposobem na przetrwanie. Rodak podważa tę motywację, wykorzystując wątek Bodzantego – mężczyzny, który próbuje osiągnąć własne zbawienie poprzez stworzenie obozu pobożności, seksualnej resocjalizacji i wyzwolenia z prostytucji. Trafia tam także Ewa, jednak wkrótce ucieka. Pomysł, aby poprzez połączenie tych dwóch postaci opowiedzieć o starzejącym się ciele i o prawie do seksu, jest dobry – niestety, akurat w tym jednym fragmencie spektaklu wybrzmiewa nachalny dydaktyzm, burząc znaczeniowy potencjał wspomnianej sekwencji.
O ile w pierwszej części przedstawienia Rodaka treść książki jest zachowana (łącznie z ujawnieniem pociągu Ewy do żony Łukasza Niepołomskiego, która nie jest queerową fantazją realizatorów, tylko wyłania się pomiędzy wierszami z powieści Żeromskiego), o tyle druga przechodzi w recepcję „Dziejów grzechu” jako tekstu kultury. Poza wspomnianym już, fenomenalnym odniesieniem się Magdy Grąziowskiej do jej udziału w spektaklu Kotańskiego w Kielcach pracujący w Krakowie twórcy opowiadają o stworzonej przez Borowczyka filmowej adaptacji powieści. Już po wejściu do kin jego „Dzieje grzechu” zostały uznane za pornografię. Oskarżenia sprawiły, że ten film pozostaje jedyną pełnometrażową produkcją, którą reżyser „Opowieści niemoralnych” zrealizował w Polsce. Spektakl mówi także o społecznym ostracyzmie, z którego konsekwencjami przez wiele lat musiała mierzyć się Grażyna Długołęcka, obsadzona wówczas w roli Ewy. Spektakl Rodaka niesie tęsknota za inną opowieścią. „Dzieje grzechu” stają się pretekstem do ukazania z aktualnej perspektywy takich tematów, jak polityka reprodukcyjna, aborcja czy praca seksualna. Powstaje alternatywna narracja: Ewa odzyskuje podmiotowość, której nie dostała ani od Żeromskiego, ani od Borowczyka.
Po obejrzeniu krakowskiej adaptacji „Dziejów grzechu” zadaję sobie pytanie: skąd potrzeba wyrywania Ewy z kręgu śmierci? Dlaczego teatr chciałby, żeby miała szansę się zestarzeć? Czemu nie może zginąć, stając się ofiarą miłości? Czy dzisiaj melodramat nie jest już gatunkiem atrakcyjnym? Jestem też ciekawa, dlaczego kobieta musi trafić do więzienia za spędzenie płodu, jak w legnickim spektaklu. Gdyby wydarzyło się to w planie narracji literackiej, bohaterka nie wyjechałaby do Paryża z hrabią Szczerbicem i uniknęła spotkania z Pochroniem, który chce ją uzależnić od siebie. Potrzeba odwrócenia historii Ewy i opowiedzenia jej alternatywnej wersji, chociażby w odniesieniu do przepracowywanego u Rodaka tematu pracy seksualnej, może być oznaką niezgody na kultywowanie historycznych wzorców utrwalonych w literaturze, którą współcześni reinterpretatorzy próbują uwolnić od duchów przeszłości. W krakowskim spektaklu Ewa Pobratyńska – po niemal 120 latach od pojawienia się na kartach powieści i prawie 50, odkąd stała się bohaterką filmu – zostaje uwolniona. Rozumiem jednak też Darię Kopiec, która postanowiła ją uwięzić: nie tylko przez zamknięcie w celi, ale też podkreślając jej relację z (wyraźnie zaznaczającą swoją obecność na scenie) matką (Katarzyna Dworak) oraz z własnymi przekonaniami. W tej wersji Ewa jest uwięziona także we własnej historii, którą warunkują jej wychowanie w religii, płeć, pozycja społeczna. Ostatnia scena legnickiego spektaklu to swoiste misterium duchowej emancypacji – duchowej, ale nie do końca społecznej. Te „Dzieje grzechu. Opowiedziane na nowo” pozostawiły mnie jednak z pytaniem, kto potrzebuje ocalenia: umierająca za miłość postać czy my – współczesna publiczność, która nie umie tego zaakceptować?