Archiwum
25.01.2012

Dyskretny urok anioła mordu

Michał Piepiórka
Film

Dwie kulturalne pary i jedno nowojorskie mieszkanie – tyle wystarczyło Romanowi Polańskiemu do przedstawienia na ekranie prawdziwej masakry. Jego najnowszy film, „Rzeź”, to popis reżyserskiej wirtuozerii. Przy pomocy minimalnych środków Polański rozprawił się z drobnomieszczańskim światem pozorów, wybebeszył wszystkie kompleksy i frustracje bohaterów, a na koniec dobił ułudę politycznej poprawności. Polański kolejny raz udowodnił, że jest prawdziwym aniołem mordu, nie dającym żadnych szans samozadowoleniu sytego Zachodu. A przy tym potrafił rozbawić nas do łez.

Wszystko rozpoczyna się niezwykle banalnie: podczas kłótni dwóch chłopców w ruch poszedł kij, czego konsekwencją była utrata dwóch siekaczy przez jednego z nich. Po zajściu na scenę wchodzą rodzice, którzy mają polubownie załatwić tę feralną sprawę. Z początku wszystko idzie dobrze, ugoda zostaje podpisana, a grzeczności wymienione. Gdy małżeństwo Cowan ma już wychodzić, pada pytanie o przeprosiny oraz uprzejma propozycja kawy i ciasta. Mimo usilnych prób, nie opuszczą oni progu mieszkania przez następną godzinę, w ciągu której kulturę osobistą bohaterów zastąpi potok niewybrednych inwektyw, wzajemnych oskarżeń i seria słownych pojedynków na uszczypliwości.

Film Polańskiego zdaje się hołdem złożonym Luisowi Bunuelowi. Bohaterowie „Rzezi”, podobnie jak uczestnicy przyjęcia w „Aniele zagłady”, nie mogą opuścić mieszkania. Choć brak tu surrealizmu, punkt wyjścia i klimat rozkładu konwenansów jest podobny. Codzienna sytuacja stopniowo wypiera dobre maniery i zastępuje je anarchizującą kłótnią, uniemożliwiającą osiągnięcie jakiejkolwiek zgody. Podobni są w tym do bohaterów „Dyskretnego uroku burżuazji”, którzy bezskutecznie podejmują próbę zjedzenia wspólnego posiłku, tkwiąc w ciągłym zawieszeniu. Polański, tak jak Bunuel, wyśmiewa klasę średnią i wszelkie przejawy tak dobrze znanej nam „dulszczyzny”. Tym, co dodatkowo ich łączy, jest humor, nie zapominajmy, że „Rzeź” to komedia – i to naprawdę zabawna.

To bohaterowie są źródłem komizmu filmu Polańskiego, choć na pierwszy rzut oka nie prezentują się szczególnie barwnie. Kiedy jednak sytuacja zaczyna gęstnieć, przechodzą niebywałą metamorfozę. Z uprzejmych przeciętniaków zamieniają się w bezwzględnych ironistów, potrafiących inteligentnie wyśmiać każdą niedoskonałość. Niezwykle ciężkie zadanie mieli więc przed sobą aktorzy – to na nich ciążyła odpowiedzialność za rozbawienie widzów i powodzenie całego filmu. Trzeba przyznać, że z obsadą udało się Polańskiemu trafić znakomicie. Postawił na aktorów z pierwszej ligi: Jodie Foster, Kate Winslet, Johna C. Reilly’ego i Chrisophera Waltza, co przyniosło zamierzony efekt. Przemiana bohaterów została rozegrana za pomocą skromnych ruchów i sugestywnej mimiki. Przy tak kameralnej atmosferze filmu każdy zbyt szeroki gest zabrzmiałby fałszywie. Przekonująca gra aktorów i płynący z niej komizm to także zasługa Polańskiego, po mistrzowsku potrafił wykorzystać ich fizjonomię i ekranowe emploi. Waltz z twarzą bezwzględnego cynika, maszerujący po mieszkaniu w długim, ciemnym płaszczu, przywołuje echa odgrywanej przez niego postaci z „Bękartów wojny” – pułkownika Hansa Landy. Reilly z kolei gra głównie swoją łagodną misiowatością. A Foster, która dużo lepiej sprawdza się w rolach policjantek i naukowców niż zmysłowych kobiet, została świetnie skontrastowana elegancką Winslet, która przez cały czas dba o odpowiednie pokrycie swoich ust szminką.

Humor „Rzezi” wypływa także ze znakomitego scenariusza, który powstał na podstawie dramatu Yasminy Rezy „Bóg mordu”. Każde wypowiedziane przez bohaterów słowo wraca po chwili jak bumerang, aby nabić im solidnego guza, wywołując przy tym salwy śmiechu publiczności. Także każdy rekwizyt ma swoje miejsce w strukturze całości i w odpowiednim momencie daje o sobie znać. Scenariusz przypomina machinę, która składa się z dobrze naoliwionych trybików, zaskakujących w odpowiednim momencie. Dramatyczna proweniencja scenariusza była także największym zagrożeniem. Fakt, że cała akcja rozgrywa się w niewielkim mieszkaniu, groził teatralnością. Nie było to jednak wyzwaniem dla Polańskiego, który wręcz specjalizuje się w kameralnych historiach, rozgrywających się w małych przestrzeniach. Dowiódł tego wielokrotnie, choćby w „Nożu w wodzie”, „Śmierci i dziewczynie” czy „Wstręcie”.

Zawężenie przestrzeni stało się w tym przypadku wręcz atutem. Za każdym razem, gdy Polański zamyka świat przedstawiony w ciasnocie czterech ścian, zagęszcza atmosferę, każe swoim bohaterom ścierać się – konfrontować zarówno z samym sobą, jak i innym. Wyjście z kamerą poza mieszkanie rozrzedziłoby konflikty i tak misternie budowane napięcie. Wielkie słowa uznania należą się również operatorowi, Pawłowi Edelmanowi, którego kamera nadała opowieści dynamizmu. Czujny widz doceni również subtelną grę świateł. Cała historia rozgrywa się przez trochę ponad godzinę, podczas której za oknem powoli zapada zmrok. Pokój, z początku oświetlany światłem słonecznym, pod koniec rozświetlają lampy.

Polański rozpoczął od dziecięcej sprzeczki, a skończył na słownym pojedynku dorosłych, którzy okazali się mniej dojrzali niż ich synowie. Przy okazji celnie wypunktował fałsz zachodniej kultury, która ufundowana jest na konwenansach, udawanych grzecznościach i ciągłej fasadowości. Na dodatek, w iście Bunuelowskim stylu, rozprawił się z uświęconymi wartościami rodziny, dobroczynności i politycznej poprawności. W świecie „Rzezi” przegrywa ten, kto okaże słabość – czyli każdy, a wygrywa unoszący się ponad bohaterami duch cynizmu. Konkluzja to smutna, choć film wesoły. Na widowni słychać śmiech, tylko z kogo się śmiejemy? Cóż, od lat odpowiedź pozostaje ta sama…

„Rzeź”
reżyseria: Roman Polański
dystrybucja: Kino Świat
premiera: 20.01.2012

alt