Nr 4/2024 Na teraz

Święta po staremu?

Łukasz Homziuk
Film

Panuje niemal powszechna zgoda, że „Przesilenie zimowe” to materiał na nowy świąteczny klasyk. I choć w opinii tej jest wiele słuszności, niekoniecznie oznacza to korzyść dla filmu. Przyczepiając dziełu Alexandra Payne’a łatkę christmas movie, równie łatwo je sprzedać i osadzić w popkulturze, co zbanalizować.

Podobne niebezpieczeństwo czyha na zuchwalców, którzy chcieliby zgrabnie przyszpilić całą filmografię Payne’a. Taka synteza wskazywałaby, że wszystkie jego filmy są kameralnymi komediodramatami, większość krąży (niepokojąco) blisko okolic ekranowego feel-good. I znów: całkiem sporo jest w takim spojrzeniu racji. Tyle tylko, że wierzchnia lekkość zwykle przykrywa u Payne’a grube warstwy głębszej refleksji. Mówimy o niebywale sprawnym reżyserze, który zamiast obliczać film na łatwe wzruszenia i przyjemności, miesza żart z powagą w stylu mistrzów starego kina. Snuje opowieści z powszechnie zarzuconą już wiarą w siłę prostych rozwiązań i, niczym jego ulubieni Charlie Chaplin i Frank Capra, między slapstickowymi przepychankami i dramatami codzienności poszukuje okruchów człowieczeństwa. Nadmiernej egzaltacji unika przy tym jak ognia – to zresztą główny powód tego, że jego kino jest tak ożywcze.

Kariera Payne’a nabrała rozpędu ćwierć wieku temu za sprawą „Wyborów”, szalonej czarnej komedii o nauczycielu w egzystencjalnym dołku. Postać Matthew Brodericka tak bardzo zmęczyła się szkolną i pozaszkolną rutyną, że doprowadziło ją to do ściany: decyduje się na amoralną zagrywkę tylko po to, żeby dopiec działającej mu na nerwy kujonce. Wspominam o tym filmie, gdyż w centrum „Przesilenia zimowego” także znajduje się nauczyciel w kryzysie. Co więcej, Paul Hunham (wybitny Paul Giamatti) również złamie reguły, które zwykł traktować z najwyższą nabożnością – ale zrobi to kierowany nie spiętrzonym latami gniewem, lecz przypływem empatii. Dosyć nieoczekiwanym, bo zazwyczaj Paul nie ma wiele współczucia czy litości dla roszczeniowych synalków bogaczy. To ten typ belfra, który prędzej wyzionie ducha, niż naciągnie komuś ocenę, bez mrugnięcia okiem zrobi niezapowiedzianą kartkówkę na pierwszych zajęciach po świętach, z szelmowskim uśmiechem wypowie najjadowitszą obelgę (najchętniej po łacinie, żeby uczniowie zgłupiali jeszcze bardziej) i nucąc pod nosem „Cwał Walkirii” Wagnera, czerpał będzie przyjemność z wystawiania ciągu pał i dwój.

Nic więc dziwnego, że Hunham nie cieszy się w Barton Academy popularnością. Uczniowie i inni nauczyciele mówią o nim Wytrzeszcz, bo oczy rozbiegają mu się w różne strony; śmieją się, że cuchnie od niego rybą, czasem nazywają go potworem i nazistą. Ale widz od samego początku wie, że Paul nie jest sadystą. W jednym z wywiadów Giamatti celnie zauważył, że Payne doskonale wychwytuje różnicę między byciem miłym a poczciwym (nice versus kind). Paul – mówiąc oględnie – nie jest zbyt czarujący, ale nie jest też kolejnym Ebenezerem Scroogem czy Grinchem. Widzę w nim nie prankstera złośliwie uprzykrzającego wszystkim życie, lecz gościa, który wyhodował sobie obronną skorupę utwardzaną latami postępującego zgorzknienia – wynikającego może z pogardzanej przez wszystkich wokół fizycznej ułomności, a może ze świadomości niespełnienia życiowych planów. W trakcie lekcji najłatwiej jest zaangażować dostępne mu narzędzia, by lekko połechtać ego i zakamuflować rany po pogrzebanych ambicjach. W interpretacji Giamattiego osobliwe metody nauczania Paula nie noszą jednak oznak sadyzmu, a bawią do łez; bohater zdaje się bardziej godny współczucia niż groźny.

Wielkie tragifarsowe umiejętności Giamattiego spotkały się ze scenariuszowym kunsztem Davida Hemingsona. „Przesilenie zimowe” to przede wszystkim rzecz nieprzyzwoicie dobrze napisana. Chodzi zarówno o szczegóły – dialogi iskrzą się od one-linerów (sporo z nich pochodzi ponoć wprost z wokabularza wujka Hemingsona) i słownych pojedynków – jak i całą precyzyjną konstrukcję, zarazem czerpiącą garściami ze zbioru klasycznych scenariuszowych prawideł, ale i figlarnie wymijającą niektóre utarte ścieżki. Film rozpoczyna się w duchu kampusowych wojen pomiędzy zgryźliwym belfrem a grupką rozwydrzonych nastolatków z wyższych sfer, ale szybko okazuje się bardziej kameralną konfrontacją. Na placu boju – w niedogrzanym szkolnym gmachu – zostaje tylko jeden wyrostek, ale za to ten (pozornie) najbardziej rozwydrzony. Relacja Paula i energicznego psotnika Angusa (fenomenalny debiut filmowy Dominica Sessy) z jednej strony rozwija się w dość spodziewanym kierunku, a z drugiej nieoczekiwanie się komplikuje, bo Hemingson i Payne nie ustawiają bohaterów na zasadzie prostych opozycji albo dopełnień, pracują raczej na półcieniach. Poza uczniem i nauczycielem będzie tu też przeżywająca śmierć syna szefowa kucharek Mary (już za niespełna miesiąc laureatka Oscara Da’Vine Joy Randolph), której postać dopełni i skomplikuje konfrontacje.

mat. prasowe United International Pictures

Swego rodzaju ekstrawagancją okazuje się poprowadzenie narracji w leniwym i rozwlekłym rytmie opowieści jak w klasykach ze wczesnych lat 70. (na myśl przychodzą „Pięć łatwych utworów” czy „McCabe i pani Miller”, ale mógłbym tu wymienić w zasadzie dowolny tytuł z tamtego okresu – wtedy po prostu amerykański mainstream był znacznie powolniejszy). „Przesilenie zimowe” ogląda się niczym zaginiony klasyk, który najwyraźniej przezimował na półce kilka dobrych dziesięcioleci. Payne robi zresztą wszystko, żeby przenieść widzów do grudnia 1970 roku. Stare logotypy wytwórni filmowych, cyfrowe zdjęcia pozorujące ziarnistość taśmy, trzaski i szumy czy specyficzne montażowe przejścia należą do podręcznego zestawu każdego reżysera planującego retromańską stylizację, ale w rękach Payne’a pracują na zdumiewający, autentyczny efekt. Sessa wygląda, jakby urwał się z tych samych lekcji aktorstwa, co młody Al Pacino czy nieodżałowany John Cazale. Nawet w sposobie poruszania się postaci zawiera się jakiś trudny do zidentyfikowania, niedzisiejszy składnik.

Przenosząc się do przeszłości, Payne nie zapomina oczywiście o szerszej sytuacji społecznej Ameryki w roku 1970. Najważniejszym kontekstem w przypadku „Przesilenia zimowego” jest wojna w Wietnamie, na której zginął syn Mary. Udział w walkach nie był w tym przypadku wyborem i nie wynikał z przekonania czy ulegnięcia politycznej propagandzie – był determinowany ekonomiczną koniecznością: matka nie miała pieniędzy, żeby opłacić synowi koledż w przeciwieństwie do innych absolwentów Barton. Brutalny i niesprawiedliwy skutek nierówności Mary ciągle przeżywa w sobie – nie wybucha gniewem na bogatych dzieciaków, przed którymi czerwone dywany rozkładają się same. Nie wygłosi podobnej tyrady, co ambitna Tracy w „Wyborach”, choć w przypadku bohaterki „Przesilenia zimowego” byłaby ona nawet bardziej zasadna.

W nowym filmie Payne’a unosi się milczący gniew wobec systemu, ale bohaterowie nie są tu schematycznymi figurami reprezentującymi utarte postawy. Do konfliktu między kucharką – pokrzywdzoną matką – a uczniem, chłopakiem z bogatej rodziny, nie dojdzie, bo nad Angusem wisi groźba przeniesienia do szkoły wojskowej. W tej sytuacji Mary przenosi na niego nie gniewne emocje, lecz matczyną empatię – Agnus nie jest dla niej uprzywilejowaną figurą, ale staje się kimś na kształt przyszywanego syna.

Mimo zakotwiczenia „Przesilenia zimowego” w społecznym kontekście początków lat 70. film ma wymiar uniwersalny. To opowieść o żałobie, niezrealizowanych ambicjach, zmaganiach z brakiem rodzicielskiej miłości czy wreszcie pozytywnych międzyludzkich relacjach kiełkujących w najmniej oczekiwanych momentach – motywy te nigdy nie ulegną przedawnieniu.

Być może dobrym pomysłem byłby podwójny seans: skrzyżowanie „Przesilenia zimowego” z „Opadającymi liśćmi” Akiego Kaurismäkiego. Oba filmy łączy niebywałe stężenie melancholii, tyle że u Fina tej w wydaniu wódczanym, czyli środkowo-europejskim, a u Payne’a – melancholii amerykańskiej, wypowiedzianej znad szklanki whisky. Jej kształt nie dziwi: wszak przeżywanie samotności i porażki w kontekście świąt Bożego Narodzenia to obraz niebywale smutny. Żeby przetrwać, można pić whisky i łykać tabletki – co bohaterowie „Przesilenia zimowego” czynią chętnie – ale ważniejsze okaże się wsparcie i zrozumienie zaoferowane przez drugiego człowieka. Jak w każdym porządnym filmie świątecznym, ale też po prostu jak w życiu.

„Przesilenie zimowe”
reż. Alexander Payne
premiera: 26.01.2024