System kastowy w Indiach nie różni się niczym od organizacji społeczeństwa w Stanach Zjednoczonych – to jedno zdanie mogłoby służyć za podsumowanie książki Isabel Wilkerson „Kasta. Korzenie naszej goryczy”. Owszem, zamykanie bestsellera afroamerykańskiej pisarki w jednym zdaniu nie oddaje mu sprawiedliwości, ale pozwala wskazać dominantę tematyczną, najważniejsze sensy i kłopoty tomu. Dzięki takiemu wyostrzeniu możemy precyzyjniej wskazać na kłopotliwe, acz konieczne do zadania pytanie: czy traktowanie obserwacji o reprodukcji hierarchii na różnych kontynentach jako tezy rewolucyjnej jest dowodem odkrywczości lub skuteczności argumentacji autorki (jak głoszą blurby na okładkach wydania oryginalnego i tłumaczeń – przykładowo, Wydawnictwo Literackie reklamuje tom hasłem: „nowatorskie spojrzenie na rasizm i nierówności w Ameryce i na świecie”) czy raczej świadectwem amerykańsko-centrycznej ignorancji? Pytanie to jest zasadne tym bardziej, że publikacja polskiego przekładu „Kasty” nie wypełnia luk w biblioteczce z historią antropologii – to nie dzieło kogoś pokroju Franza Boasa – ale jest dowodem trzymania ręki na pulsie: komplementowana wielokrotnie książka Wilkerson miała premierę w 2020 roku.
Wydawniczy przypadek sprawił, że mniej więcej w tym czasie co polskie tłumaczenie „Kasty” ukazał się także polski przekład powieści „Szczęśliwcy” Nadify Mohamed (oryginał z 2021 roku). Owo sąsiedztwo pozwala poszerzyć kontekst i pole odniesień książki Wilkerson, a zarazem wyłuszczyć zastrzeżenia wobec niej.
Somalijsko-brytyjska powieściopisarka opisuje w „Szczęśliwcach” dyskryminację rasową w wielokulturowym sąsiedztwie doków Cardiff. Oparta na faktach powieść prezentuje sprawę zabójstwa żydowskiej sklepikarki we wczesnych latach 50. XX wieku. Za zbrodnię skazany i stracony został, winny zdaniem sądu, Somalijczyk Mahmood Hussein Mattan. Wydaniu wyroku nie przeszkadzały niespójne, a czasem sprzeczne zeznania świadków (niektórzy kłamali), a pomógł stosunek do afrykańskiego emigranta. Wszyscy – świadkowie, sąd, a nawet przydzielony mu z urzędu obrońca – traktują powieściowego Mattana jako nie w pełni człowieka. Adwokat opisuje swojego klienta w trakcie procesu jako „w połowie dziecko natury, w połowie ucywilizowanego dzikusa” (s. 439). Jest w tym zdaniu nieco z konstruowania buforu bezpieczeństwa na wypadek przegranej sprawy, ale przede wszystkim przejawia się w nim brak szacunku dla osoby, której życie zależy od zaangażowania i skuteczności adwokata.
Jako charakterystyka zdanie to buduje także fałszywy obraz Mattana jako obywatela, który osadził się w rzeczywistości swojej drugiej ojczyzny: ubiera się na zachodnią modłę, założył rodzinę o mieszanych korzeniach etnicznych – ma żonę Walijkę i dzieci. Taki portret nie stanowi jednak riposty, ale kolejny argument dla rasistów rozpaczających nad rozkładem społeczeństwa. Dla nich nie liczy się Mattan jako konkretna osoba, ale jako figura: nie mają problemu z poświęceniem życia niewinnej osoby, by jej los stanowił ostrzeżenie dla kogoś, kto zechce naruszyć zasady panujące w dzielnicy Tiger Bay.
Jedna z owych reguł dotyczy niemożliwości przebywania w tej samej przestrzeni i na tych samych zasadach przez białych Brytyjczyków i osoby czarnoskóre. Mattan uparcie odmawia zachowywania się w sposób, jakiego oczekuje się od migrantów z Afryki. Potwierdzenie tego stanowią zresztą relacje więzienne. Strażnicy dostrzegają różnorakie cechy Mattana – jak głęboka religijność czy poczucie własnej godności – które u osoby białej byłyby zaletami, u imigranta zaś są zbędnym naddatkiem; skorzystać z niego mógłby bowiem tylko ktoś „właściwie” urodzony. Aparat państwowy nie patrzy na człowieka, ale na jego umocowanie w społeczeństwie determinowane przez jeden tylko czynnik – pochodzenie.
O tym, choć w dużo szerszym spektrum, traktuje także „Kasta”. Według Wilkerson w historii ludzkości można wyróżnić trzy systemy społeczne, które odzierały swoich członków z godności ze względu na urodzenie – ofiarami tej separacji mieli padać Żydzi w Trzeciej Rzeszy, „niedotykalni” w Indiach i Afroamerykanie. Warto dodać, że autorka widzi tu zarówno osobność (system kastowy był „autorską kreacją”), jak i przepływy (naziści swoje metody oparli na niewolnictwie w Stanach Zjednoczonych, a NSDAP patrzyła z podziwem, jak pomimo dyskryminacji rasowej Ameryka pozostaje w oczach świata enklawą wolności).
Autorka nie poszerza grona wykluczonych – co byłoby dowodem na pogłębione rozpoznanie tematu – o somalijskich migrantów na Wyspach Brytyjskich, których reprezentantem był Mattan, lub choćby o chłopów pańszczyźnianych. Trudno przyjąć, że ich nieuwzględnienie jest wynikiem niespełniania przez ofiary europejskiego feudalizmu wytyczonych przez Wilkerson kryteriów – wszak autorka mogłaby wzmocnić swoją argumentację, przedstawiając odgórnie narzucone na europejskich chłopów ograniczenia (świetnie opisane w rodzimych książkach, których autorka prawdopodobnie znać nie mogła: „Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa” Kamila Janickiego oraz „Bękarty pańszczyzny” Michała Rauszera). Każdy kolejny przykład historyczny, każdy inny kręg geograficzny wzmacniałby uniwersalność opisanego porządku hierarchicznego. Na tym zaś powinno zależeć Wilkerson, która na kartach „Kasty” wadzi się z amerykańskim kultem wyjątkowości (obejmującym nawet negatywne doświadczenia, takie jak nierozliczenie się ze zbrodniczej przeszłości). Oto „unikatowo amerykańskie” doświadczenie ma okazać się wcale nie tak wyjątkowe – opresja, cierpienie i niesprawiedliwość pozostają niewystarczająco napiętnowane, niezależnie od miejsca i czasu wydarzeń.
Wilkerson wyróżnia osiem filarów gwarantujących utrzymanie porządku kastowego: odwoływanie się do porządku religijnego; dziedziczność; endogamię oraz kontrolę małżeństwa i rozmnażania; czystość krwi; wierność behawioralnym stereotypom; dehumanizację; przemoc; inherentną wyższość rządzących nad rządzonymi. Słowa „filar” autorka używa nieprzypadkowo – wzmacnia ono stosowaną przez nią metaforyczną ramę.
Wilkerson opisuje Amerykę jako stary dom, który wymaga ciągłej odnowy i naprawy. Rozkład postępuje, kiedy nie wdrażamy działań naprawczych, nie robimy nic, by go powstrzymać. Nie ma co się oszukiwać, że dom kiedykolwiek będzie jak nowy, aczkolwiek życie w nim może stać się znośne i przyjemne po odgraceniu i odrestaurowaniu. To metafora zgrana i prosta, albo też niewyszukana i niewymagająca – lecz skłonny jestem na nią przystać, o ile uznamy, że możliwie najtrafniej oddaje omawiane przez Wilkerson zagadnienie. Dodatkowy argument na rzecz stosowanej metaforyki mógłby stanowić fakt, że wiąże się z nią tak zwana historia z życia wzięta, w której autorka sprawnie rozwiązuje problem uprzedzeń rasowych.
Być może osobom niezaznajomionym z rasizmem strukturalnym „Kasta” zwięźle zaprezentuje procesy historyczne, które zakorzeniły go w świadomości ludzi zarówno doświadczających, jak i egzekwujących (świadomie lub nie) jego założenia. Ale zarazem mam poczucie, że jeśli czytelnicy poprzestaną na tej lekturze, obróci się ona przeciw intencjom autorki. Bo choć Wilkerson deklaratywnie walczy z wyjątkowością amerykańskiego doświadczenia, zarazem swoją książką działa na jej rzecz. Dopatrywanie się genezy rasistowskich uprzedzeń w historii Stanów Zjednoczonych jest oznaką ignorancji. Nie przekreślam szczerości intencji Wilkerson, podziwiam umiejętność łączenia faktów w angażującą, płynną opowieść – skoro jednak autorka nie daje rady wyjść poza amerykański ekscepcjonalizm, to tu moje komplementy się kończą. Tymczasem na wszystkich kontynentach uprzedzenia i dyskryminacja wobec osób czarnoskórych są te same – w USA i w Walii, w Kolumbii i we Włoszech. Dlatego zdecydowałem się czytać „Kastę” równolegle z lekturą „Szczęśliwców”. Być może skuteczniejszym sposobem na wyjście „z utartych kolein myślenia o amerykańskim rasizmie” (znów blurb „Kasty”) jest nie lektura jednej książki, ale wyjście poza jedno podwórko i poznanie historii z różnych części świata.