Na scenie są trzy Agnieszki. Długie ciemne włosy, charakterystyczna kreska eyelinerem na górnej powiece i podobne kostiumy nie pozostawiają wątpliwości, że aktorki odgrywają trzy alternatywne wersje reżyserki spektaklu prezentowanego w Teatrze Nowym w Łodzi – Agnieszki Jakimiak. Każda z nich, podobnie jak pierwowzór, pochodzi z Łodzi – miasta, które na przełomie wieków było zagłębiem polskiej sceny rave. Każda z obecnych na scenie postaci gotowa jest wziąć udział w imprezie życia.
Najmłodsza z Agnieszek (Paulina Walendziak) często przeklina. Na łódzkich rave’ach nie bywa – twierdzi, że to miasto nie jest całkiem bezpieczne, a gdyby poszła na taką imprezę, jej mama mogłaby się martwić. Wyjątkowy teatralny wieczór to dla niej okazja, żeby to zmienić i wyrwać się gdzieś wieczorem. Kolejna Agnieszka (Halszka Lehman) jest w wieku reżyserki. Wyjechała już z miasta, zrobiła karierę i była na wielu imprezach. Teraz jest gotowa zaszaleć w swoim rodzinnym mieście. Najstarsza z aktorek (Mirosława Olbińska) gra doświadczoną Agnieszkę z przyszłości. Regularnie bywa na imprezach, bo je lubi i nic nie jest w stanie jej powstrzymać przed wejściem na parkiet, jeśli tylko ma na to ochotę.
Kompozycja spektaklu „Mój pierwszy Rave” przypomina strukturę udanej imprezy. Jej goście rozpoczynają zabawę od befora w foyer, następnie przenoszą się na parkiet – czyli scenę – i kończą na afterze za kulisami. W pierwszej części siedzące na kanapie postaci przedstawiają się publiczności, która je otacza. Opowiadają historie związane z dorastaniem w Łodzi i fascynacją muzyką techno. W zabawny sposób prezentują charakterystyczne taneczne pozy, łącząc ruch typowy dla tańca na imprezach z naśladowaniem kaczuszek czy gestem papieskiego błogosławieństwa. Widzowie zostają zaproszeni do interakcji i naśladowania tych gestów. Nabyte tak umiejętności mogą się przydać – niebawem będziemy mieli okazję do wejścia na parkiet.
Zaproszenie widzów do tańca w teatrze w ostatnich latach pojawiło się przynajmniej w dwóch innych polskich spektaklach. Pierwszym z nich była „Publika” w choreografii Marii Stokłosy i Aleks Borys w Nowym Teatrze w Warszawie. Tam artystki zachęcały publiczność do wykonania szeregu zadań choreograficznych. Celem tego eksperymentu było nie tylko pobudzenie refleksji widzów i widzek w kontekście świadomości własnych ciał, ale także umożliwienie im doświadczenia tańca w nowym, niecodziennym kontekście. Dla mnie ten projekt jawił się także jako laboratorium powstawania ruchu, w którym widz mógł zdobyć wiedzę poprzez uczestnictwo i aktywne działanie, sprzyjające rozwijaniu narzędzi użytecznych w analizie spektakli ruchowych.
Do tańca zaprosiła publiczność swojego spektaklu „Dotyk za dotyk. Dancing” w Teatrze Współczesnym w Szczecinie również Katarzyna Sikora. Tam doświadczenie związane ze współobecnością w wewnętrznym świecie spektaklu budowane było zarówno dzięki organizacji przestrzeni, przypominającej przaśną salę bankietową, jak i poprzez dancingową muzykę, wspólny taniec oraz aktorów prowadzących zabawę i opowiadających historie konkretnych postaci. Uczestnictwo w tym teatralnym dancingu było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem, które pozwoliło mi przełamać poczucie wstydu, a także – poprzez aktywny ruch – wyłapać nieoczywiste sensy spektaklu, „poczuć” go i odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie znaczenia wytwarzać może bliska relacja przestrzenna z innymi ludźmi. Obserwowanie, jak zmienia się postrzeganie spektaklu przez pryzmat zmęczenia ciała oraz dostosowanie się do jego rytmu, było ciekawym i rozwijającym doświadczeniem. Zaskoczył mnie fakt, że – chociaż nie lubię interakcji – w obu przypadkach bez większego wahania stałam się współuczestniczką działań zaproponowanych przez teatralne artystki i artystów.
W spektaklu Agnieszki Jakimiak i Mateusza Atmana scena funkcjonuje jako klubowy parkiet. Na bocznej ścianie neonowym światłem jarzy się napis LUKSUS (pochodzący z wcześniejszego spektaklu Jakimiak i Atmana w Teatrze Nowym, „Gala 68. Wolność to luksus”), a za publicznością – fosforyzujący, zrobiony sprejem napis AVE RAVE. Intensywnie działają stroboskopy, jest dym, a dynamicznie zmieniające się kolorowe światło współtworzy atmosferę wyjątkowej imprezy. Na scenie ustawione jest stanowisko ekscentrycznego – ubranego w futro, maskę i koronę cierniową – DJ-a (Łukasz Jędrzejczak). Ekrany umieszczone z tyłu sceny prezentują nagrania z imprez, na których możemy rozpoznać twórców i aktorki grające w spektaklu. Tymczasem na scenie imprezują Agnieszki. Spektakl tworzy szereg luźno powiązanych fragmentów, których wspólnym elementem jest taniec. Struktura tworzonej opowieści przypomina rwane zdania wybrzmiewające na klubowych parkietach, które można czasem usłyszeć pomimo dominujących basów.
Najciekawszymi momentami spektaklu są w mojej opinii odtwarzane z offu wspomnienia artystów tworzących przed laty podziemną scenę rave w Łodzi. Chciałabym usłyszeć ich znacznie więcej, ponieważ ich relacje pozwalają uchwycić atmosferę tego miasta na przełomie wieków oraz wyjaśniają kulturowy fenomen tamtejszych rave’ów, które w mieście ponoszącym szczególnie wysokie koszty transformacji gospodarczej odbywały się niejako na przekór biedzie i bezrobociu. Te opowieści włączone zostały również w program spektaklu. Nie udało się uniknąć kontrowersji, będących wynikiem nawiązania do popularnego elementu prezentowanej kultury. W jednym z monologów Agnieszka z teraźniejszości przekonuje swoją młodszą wersję, by – zamiast sięgać po alkohol – zażyła narkotyk, co, zdaniem tej postaci, będzie znacznie zdrowsze od kolejnego kieliszka wiśniówki. Opowiada o pozytywnym wpływie substancji MDMA (będącej składnikiem ecstasy) na pokojowe nastawienie żołnierzy przed walką, czego dowieść miały eksperymenty prowadzone przez amerykańską armię w czasie wojny w Wietnamie. Uważam mówienie o narkotyku w tonie zachęty, nawet w wykreowanej, artystycznej przestrzeni, za problematyczne.
Od momentu wejścia publiczności na scenę na jej obrzeżach gromadziły się tańczące osoby, których z czasem było coraz więcej. W pewnym momencie zapełniony był nimi cały parkiet. Artyści zachęcali publiczność do włączenia się do zabawy, co ułatwiała – stworzona przez Oskara Malinowskiego – choreografia oparta na gestach pokazanych widowni na początku spektaklu. Kto chciał, mógł z nich korzystać, jednak niczego nie narzucano – każdy mógł tańczyć na swój sposób, jak tylko chciał. Sama nie wzięłam w tym udziału, wybierając pozycję obserwatorki. Przeszkodą mogła być wyraźna granica pomiędzy tradycyjnie ustawioną widownią a sceną, którą trzeba byłoby przekroczyć. Brakowało mi także doświadczenia związanego z kulturą rave, a spontaniczność ograniczały też wątpliwości dotyczące samego spektaklu, który wydawał mi się nierówny i momentami się dłużył. Zawiłe połączenie różnych planów prezentacji – od opowieści o dawnej scenie klubowej, przez przygotowania do imprezy i historie lokalne, aż po osobiste wspomnienia – sprawiło, że nie miałam pewności, w jakim kierunku wszystko to zmierza.
Na ułożenie spektaklu w głowie pozwoliły mi dopiero ostatnie sceny. To w nich relacjonowany w spektaklu strach, związany z wyjściem na imprezę w niebezpiecznej Łodzi, zastępowany jest przez poczucie solidarności imprezowiczów oraz wiarę w więzi, które wytwarzane są podczas wspólnego tańca. Jedna z Agnieszek opowiada o poczuciu bezpieczeństwa, które daje jej „wybrana rodzina”, we wzruszający sposób opisuje poranny przejazd przez Łódź i spotkanie z matką, która nie obawia się już o córkę. Atmosfera tej sceny przypomina zakończenie filmu Grety Gerwig „Lady Bird”, w którym główna bohaterka, wspominając pierwszą przejażdżkę samochodem przez znienawidzone rodzinne miasto, wygłasza piękny monolog o swojej miłości do tego miejsca. Oddaje tak hołd przestrzeni, która ją ukształtowała.
W ostatniej scenie spektaklu Jakimiak przenosimy się wspólnie na afterparty, przechodząc na zaplecze sceny. Zmienia się atmosfera wydarzenia. Jest spokojniej, bardziej sennie; imprezowy wieczór dobiega powoli końca. Agnieszki śpiewają piosenkę „Uciekaj” łódzkiego zespołu Cool Kids of Death, w zmienionej, subtelnej aranżacji. W tekście tego utworu padają słowa: „Nie mogę mieszkać gdzie indziej, gdzie byłoby sto razy lepiej, bo gdybym mieszkał gdzie indziej, to nigdy nie byłbym sobą”. Ten finał spektaklu porusza mnie, zmieniając wcześniejszy dystans w poczucie bliskości. Podobnej przemianie ulega mój odbiór spektaklu Jakimiak. Punkt ciężkości zostaje przeniesiony z samej imprezy na relacje, które mogą tworzyć się podczas niej – zarówno z ludźmi, jak i miejscem. Taniec zaczyna jawić się jako narzędzie nawiązywania sojuszów, a także sposób na oswojenie wrogich dotąd przestrzeni. To jak opowieść o trudnej miłości do miasta, które nie jest może miejscem idealnym. Ale czy ideały kiedykolwiek istniały?