„Czy wszystko smakuje?” to debiutancki album Katarzyny „Falauke” Czarnej, choć nie jest jej debiutem komiksowym per se. Autorka przez wiele lat obecna była na niezalowej scenie polskiego komiksu, zarówno jako współautorka antologii, jak i autorka własnych zinów. W „Czy wszystko smakuje?” widoczne jest przywiązanie Falauke do krótkiej formy, ale zarazem ujawnia się także pewna niekonsekwencja. Spróbujmy więc sprawdzić, czy wszystko, co serwuje autorka, smakuje czytelniczce?
Komiks jest zbiorem autobiograficznych scenek – autorka pracowała jako kelnerka w różnych lokalach oraz przy obsłudze imprez (na przykład wesel). Jak wspominała Falauke w rozmowie z Martą Kostecką na Kanale Książkowym, wiele z tych historii funkcjonowało do tej pory w formie anegdot opowiadanych znajomym. Domyślam się, że zapewne pozwoliło jej to zarówno ocenić potencjał historii, skupiania i zatrzymywania uwagi odbiorców, jak również szlifować ich formułę – za każdym razem można przecież opowiadać nieco inaczej. To swoiste laboratorium opowieści: nauczeni doświadczeniem poprzednich razy udoskonalamy sposób, w jaki przedstawiamy tę samą anegdotę.
Historyjek jest piętnaście, a opatrzone zostały dodatkowo ramą kompozycyjną – prologiem i epilogiem operującymi wspólnym motywem. Autorka segreguje opowieści w kluczu miejsca, którego dotyczą. Nie oznacza to jednak konsekwencji w długości danej sekwencji – w niektórych miejscach zostajemy na dłużej, z niektórych, tak jak i autorka, zmykamy po pierwszym dniu. Zdecydowana większość z nich ogniskuje się na przedstawieniu danej „patologii” branży gastronomicznej: szokująco niskich stawek godzinowych i skrajnie niekorzystnych form rozliczeń z pracownikami; przemocowych, mobbingujących przełożonych; kwestii higieny i czystości w miejscach, w których przechowuje się, przygotowuje i serwuje jedzenie; klientów – trudnych, opryskliwych, nachalnych; uciążliwych warunków pracy, jak na przykład długie zmiany i bardzo wczesne oraz bardzo późne godziny rozpoczynania i kończenia pracy – oraz to, co się z tak niestandardowymi godzinami wiąże, jak chociażby powrót do domu w czasie, gdy niedostępny jest transport publiczny, a wokół, zdaje się, nie ma żywej duszy.
Katarzyna Czarna nie skupia się jednak wyłącznie na wyłapywaniu możliwie najgorszych gastronomicznych przykładów, pokazując, że nawet w tak trudnej pracowniczo branży zdarzają się miejsca i momenty lepsze. Ta decyzja, jak rozumiem, miała uchronić autorkę przed łatką marudnej – ale niesie ze sobą także konsekwencje dla kompozycji komiksu. Przez co – czego nie ukrywam – uważam tę decyzję za nietrafioną.
Siłą historii zawartych w „Czy wszystko smakuje?” jest format anegdoty opartej na żarci(k)u (dwuznaczność ostatniego słowa zamierzona). Schemat narracyjny jest prosty: wprowadzenie bez zbędnych przestojów, szybkie rozwinięcie i zaskakujące – bo śmieszne, szokujące, niespodziewane, silnie kontrastujące z resztą opowieści – zakończenie. Ostatnie kadry i dymki, jak dobra puenta, podbijają to, co przeczytaliśmy albo nadają temu nowy wydźwięk. Nic dziwnego, że komiksowe miniatury, choć czyta się je szybko, zapadają w pamięć.
Każda z takich historii stanowi zamkniętą całość, czemu sprzyja forma powtarzalna niczym mantra. Tu jednak trzeba dodać zastrzeżenie: w tomie jest kilka rozdziałów – jak cztery historie przedstawione w części „Złoty Smok” oraz poprzedzająca Epilog historia „Zwykły dzień, część 3” z części „Manufaktura Apetytu” – które nie do końca pasują do tego założenia. One też odstają poziomem od reszty zamieszczonego w komiksie materiału.
Część „Złoty Smok” traktuje o pracy w minisieci knajpek z azjatyckim jedzeniem. Mamy tutaj cztery krótkie rozdziały (jeden ma tylko dwie strony), które są ze sobą powiązane zarówno miejscem, jak i postaciami. Część ta wyłamuje się ze schematu narracyjnego nie tylko owym przepływem, ale także brakiem wyraźnej puenty. Historiom w niej zamieszczonym brakuje mocniejszych zakończeń i budowania opozycji między tym, czego od danej sytuacji spodziewała się bohaterka/autorka, a co ostatecznie ją spotkało. Ten sam problem dotyczy wspomnianego rozdziału „Zwykły dzień, część 3”, który, faktycznie, jest absolutnie zwykłym dniem – przez co brakuje mu zarówno napięcia, jak i zaskakującej, kontrastującej puenty. Na tle całości zbioru rozdziały te wyłamują się więc z przyjętego przez autorkę schematu – ale być może jest tak dlatego, że opowiadane w nich historie same w sobie mają o wiele mniejszy potencjał narracyjny. Być może autorce zabrakło redaktorki, która zwróciłaby uwagę na ów rozdźwięk i podpowiedziałaby mocniejszą selekcję historii wybranych do tomu. Znacznie osłabia to całość komiksu, sprawiając, że traci on na spójności.
Gdyby bowiem komiks utrzymał proste zasady – i tak, jak ma jasno wyznaczony temat przewodni, tak był konsekwentny pod względem konstrukcji i kompozycji – zdecydowanie przysłużyłoby się to lekturze tomu jako całości. W momencie, gdy jedne historie bazują na mocnym zakończeniu, a inne mają je wyraźnie osłabione, trudno utrzymać u czytelnika jednakowe napięcie i zainteresowanie. Gdy większość miniatur stanowią samodzielne opowieści, ale niektóre wyłamują się z tej zasady, łącząc się z poprzednimi – gubi się czytelnicza uwaga. W efekcie czuć, że komiks jako całość zaczyna się powoli rozjeżdżać na boki i mimo klamry kompozycyjnej traci wrażenie spójności.
Tymczasem wydawca komiksu – Kultura Gniewu – ma w swoim dorobku bardzo podobne wydawnictwo, w którym udało się zachować spójność zarówno na poziomie tematyki, jak i formy i kompozycji całości. Chodzi mi o „Rozmówki polsko-angielskie” Agaty Wawryniuk z 2012 roku. Komiks ten również nosi rys autobiograficzny – opowiada historię autorki i jej znajomych, którzy na kilka miesięcy wyemigrowali zarobkowo do Wielkiej Brytanii. Zresztą pod względem tematyki – wskazywania na często słabo opłacaną pracę w trudnych warunkach, sposób traktowania pracowników przez pracodawców, stosunki między współpracownikami w miejscu pracy, fokusowanie się na pracy tymczasowej i niewymagającej doświadczenia – obu komiksom jest do siebie dość blisko. Oba także sięgają po klamrę kompozycyjną: u Falauke stanowią ją dwa sny, podobne, ale rozwijające się w różnych kierunkach; u Wawryniuk jest to proste dopełnienie wyjazdu z Polski powrotem do kraju. Podobieństw między tytułami jest zatem sporo, a przykłady można mnożyć: oba przedstawiają perypetie związane z kolejnymi miejscami pracy, oba są kompilacją krótkich rozdziałów, oba charakteryzują się uproszczoną kreską. Ta ostatnia przypomina animowane seriale w stylu Cartoon Network, co pozwala obu komiksom uzyskać podobne efekty – za pomocą takiego rysunku łatwo przedstawić szeroki wachlarz emocji bohaterów, łatwiej także mówić o często nieprzyjemnych sytuacjach w sposób zdystansowany i żartobliwy.
Wawryniuk udało się stworzyć komiks wewnętrznie spójny przede wszystkim dzięki nałożeniu na siebie dwóch płaszczyzny fabularnych: pierwszą, długą i stałą, stanowi pobyt za granicą sam w sobie; drugą – poszczególne miejsca pracy. Na tej pierwszej autorka umieszczała większe problemy czy emocje, jak na przykład kwestię zakwaterowania, bycia obcokrajowcem z dala od rodzinnego domu czy też kontrast między życiem w Polsce – także w kontekście posiadanego wykształcenia, doświadczenia czy umiejętności – a niskopłatną, niewymagającą specjalistycznej wiedzy pracą na obczyźnie. Dzięki temu poszczególne miniatury o miejscach pracy – nawet wtedy, kiedy nie były spójne tonalnie, nastrojowo czy pod względem długości – miały szeroki wspólny mianownik.
W „Czy wszystko smakuje?” bardzo brakuje wspólnego dla wszystkich opowieści punktu odniesienia innego niż tematyka gastronomiczna – jaki na przykład mogłaby stanowić jedna wyrazista przewlekła emocja. Brak też granic czasowych, jakie „Rozmówkom…” zapewniała klamra powrotu do kraju. Proszę, nie zrozumcie mnie źle – nie chcę zarzucać „Czy wszystko smakuje?”, że nie jest inną opowieścią – wiem, że nie taka miała być natura tego komiksu. Chcę jednak zwrócić uwagę na to, że tworząc antologię historii, trzeba mieć świadomość jej konstruowania oraz konsekwencji podejmowanych decyzji. Tymczasem „Czy wszystko smakuje?” jest komiksem w rozkroku: trochę obiecuje spójność formuły, trochę z niej rezygnuje; trochę zakłada osobność historii, trochę próbuje je ze sobą łączyć. A wtedy trudniej powiedzieć ostatecznie, jaki ten komiks faktycznie jest.
Nie odbiera to albumowemu debiutowi Falauke uroku. Większość historii jest autentycznie zabawna, a rysunek naprawdę niezły (pod tym względem widać różnice między tym a poprzednimi komiksami autorki). Postaci, mimo uproszczonej kreski, są dopracowane, ich twarzowa ekspresja jest świetna, a kadrowanie urozmaicone. Narracja płynie. To z pewnością porządny albumowy debiut.