„Boa”, przedstawienie w reżyserii i choreografii Pawła Sakowicza, którego premiera zainaugurowała obecny sezon Narodowego Starego Teatru, zapowiadane było jako pierwszy spektakl choreograficzny w długiej historii tej instytucji. Decyzja może wydawać się zaskakująca, ponieważ Stary zawsze słynął z inscenizacji tekstów dramatycznych i scenicznych adaptacji prozy. O kontrowersjach, które wywołał ten krok, świadczyły słowa, usłyszane przeze mnie podczas pokazu popremierowego. Jedna z widzek, wymieniając nazwiska artystów współtworzących legendę tego teatru, wykrzykiwała: „Swinarski i Trela przewracają się teraz w grobach”.
Scenografia (teatr nie podaje informacji, kto jest jej autorem) utrzymana jest w minimalistycznym, nowoczesnym i eleganckim stylu, przypominającym showroomy znanych projektantów mody. Ekran zamykający scenę, biała odblaskowa podłoga, białe ściany i niewielki okrągły podest skojarzyły mi się ze sceną z filmu „W trójkącie” Rubena Östlunda. Fotograf tłumaczy w niej modelom różnicę pomiędzy pozowaniem dla H&M i Balenciagi. Na zdjęciach dla popularnej, niedrogiej marki, należy się uśmiechać, co ma zachęcać klientów do kupna ubrań. Ekskluzywna firma nie potrzebuje uśmiechów – wygrywa tym, że jawi się jako snobistyczna propozycja dla osób pewnych siebie. Postaciom „Boa” bliżej do tej kategorii: na scenie nie uśmiechają się i odważnie patrzą przed siebie. Przypominają tym bohaterów wcześniejszego spektaklu Sakowicza – zrealizowanego wiosną tego roku w Komunie Warszawa „Imperialu”, portretującego znudzonych, narcystycznych przedstawicieli klasy wyższej.
Skojarzenia ze światem mody potwierdza ruch aktorek i aktorów, dynamicznie przemierzających scenę niczym modele i modelki na wybiegu, a czasami zatrzymujących się w precyzyjnych, wystudiowanych pozach. Postaci nie schodzą z pola widzenia publiczności, a niemal pusta przestrzeń przyczynia się do podkreślania ich wyrazistości. Odzywają się rzadko, a większość spośród ich nielicznych wypowiedzi odnosi się do podejmowanego przez nie ruchu – komentują go, wyjaśniają jego znaczenie i opisują emocje, które on wyraża i potencjalnie wyzwala. Słowa pełnią funkcję przewodnika po niekonwencjonalnej choreografii, co może mieć szczególną wartość dla widzów nieprzyzwyczajonych do tego rodzaju przedstawień. Pozostałe kwestie odnoszą się do castingu, w którym – na poziomie delikatnie zarysowanej fabuły spektaklu – uczestniczą bohaterowie i bohaterki akcji scenicznej. Szczegółów nie znamy – nie wiemy ani do jakiego rodzaju angażu prowadzone są przesłuchania, ani kto decyduje o sukcesie biorących w nim udział osób. Nie zmienia to faktu, że sytuacja castingu determinuje nastrój spektaklu i wpływa na sposób bycia jego postaci. Stanowi też ramę podejmowanych na scenie działań, przede wszystkim zaś – projektuje sytuację, w której ciała postaci wystawione są na surową ocenę obserwujących je osób.
Aktorzy prezentują się przed publicznością – być może to my, widzowie, jesteśmy jurorami odbywającego się na scenie show. Rywalizacja przejawia się we wzajemnej grze pomiędzy poszczególnymi postaciami, które początkowo zachowują wobec siebie dystans, z czasem nawiązując jednak subtelny kontakt. Wykonawczynie i wykonawcy nie kreują tradycyjnych ról teatralnych: tożsamości postaci wydają się płynne, jakby ustalane były w ramach poszczególnych scen. Relacje pomiędzy bohaterkami i bohaterami ulegają ciągłym zmianom, trudno dostrzec warunkujące je związki przyczynowo-skutkowe. Nic nie jest pewne i niezmienne – wszystko dzieje się tylko tu i teraz.
Relacje pomiędzy postaciami inicjuje zmysł wzroku. Dyskretna obserwacja może zmienić się w intensywne wpatrywanie się w ciała innych. Oczy potrafią wyrazić pożądanie lub zatrzymać cudze spojrzenie. Widzimy rozkołysane biodra tancerzy, które wydają się w tej choreografii najważniejszą częścią ciała; to z nich wyprowadzany jest ruch. Ubrani w obcisłe kostiumy aktorzy i aktorki z zespołu Narodowego Starego Teatru wykonują płynne ruchy, jakby wili się niczym tytułowe węże. Tytuł „Boa” można też czytać przez pryzmat znaczeń symbolicznych – przecież wąż jest symbolem zdrady, a falliczny kształt pozwala na utożsamienie go z seksualnością i pożądaniem.
Z seksualnością kojarzyć się może również warstwa dźwiękowa spektaklu Sakowicza, którego sound design stworzyła Justyna Stasiowska. W pierwszych scenach wybrzmiewa muzyka elektroniczna, jednak stopniowo pojawiają się rytmy latynoamerykańskie, które wkrótce zaczynają dominować, pobudzając taneczny ruch aktorek i aktorów oraz wnosząc nutkę erotyzmu. Wydaje się, że to one prowokują zbliżenie postaci do siebie i wpływają na zmianę nastroju, którego nie charakteryzuje już chłodny dystans, a – coraz częściej – gorąca bliskość. Zmianie ulega również charakter wypowiadanego na scenie tekstu napisanego przez Ankę Herbut, coraz częściej odnoszącego się do castingu. Jedna z postaci mówi do drugiej, że jej wejście zmieniło sytuację scenicznego pokazu i wpłynęło na rywalizację walczących o uwagę jury modeli, ponieważ skupiło uwagę wszystkich obserwujących. Słychać w tym nutę zazdrości, a nawet pretensji, co w kontekście konkursu o przychylne spojrzenia widzów nie może dziwić. Z biegiem czasu, gdy zwiększa się dynamika ruchu ciał, a prowokowane nim zmęczenie przyczynia się do ich rozluźnienia, coraz częściej dostrzec można znaki wzajemnego podziwu, zmieszanego z fascynacją. Sakowicz sprawnie reżyseruje nie tylko ruch postaci, lecz również ich – zmieniające się – emocje.
Opisane przejście, którego motorem jest również narastające wyczerpanie, wpływa na relacje postaci i zmienia ich status: osoby przywiązujące szczególną wagę do formy, zachowania i wyglądu zaczynają ujawniać wpływ emocji. Udział w spektaklu Sakowicza z pewnością był wyzwaniem fizycznym dla zespołu Narodowego Starego Teatru. Aktorzy i aktorki teatru dramatycznego nie są przyzwyczajeni do tak intensywnego ruchu, jak zawodowe tancerki i tancerze, dlatego zapewne szybciej odczuwają zmęczenie. Ich kondycja i wytrwałość zostały świadomie wykorzystane przez Sakowicza. Wraz z upływem kolejnych minut spektaklu artystkom i artystom coraz trudniej utrzymać było wrażenie snobistycznego dystansu. Pocące się ciało, przyspieszony oddech ani zadyszka nie są glamour. Osoby na scenie nie jawią się już jako zgrabnie wyważone kształty; wylewają się z nadanych im form. To kolejne podobieństwo z „Imperialem”: tam – jako lek na nudę klasy wyższej, a także motor społecznej zmiany – prezentowany był intensywny ruch postaci wirujących w walcu, aż do utraty tchu. W Krakowie walc zastąpiony został przez mambo. W ostatniej scenie „Boa” z głośników rozbrzmiewa charakterystyczna melodia tego latynoamerykańskiego tańca – pełnego życia, energii i ekspresji – który kojarzony jest ze spontaniczną namiętnością. Postaci, w parach, wirują wokół sceny.
Taniec wyzwala ciała, dając im nową energię. Zatracając się w szybkim ruchu, tancerki i tancerze przestają funkcjonować jako osobne byty, stając się elementami dynamicznego kolektywu. Ich ruch silnie kontrastuje ze spokojnymi działaniami na początku przedstawienia. Postaci „Boa” przechodzą od oziębłości i dystansu do radosnej, otwartej i emocjonalnej ekspresji. Twórcy i twórczynie spektaklu eksplorują temat pożądania – przyglądają się, w jaki sposób zmienia ono ciała i zachęcają do refleksji nad mechanizmami wzbudzania pragnień poprzez ruch. Przyglądanie się tej przemianie z perspektywy widzki jest bardzo interesujące – pozwala śledzić dynamikę scenicznych znaczeń, wyzwalanych przez obserwację kondycji i niekontrolowanych reakcji ciał performerek i performerów, stopniowe budzenie się pożądania, a wreszcie żywiołową, teatralną fiestę i prowokowaną przez nią energetyczną zmianę. Jednym z atutów spektaklu Sakowicza jest jego kompozycja – być może jedynie jego początek, gdy akcja dopiero rozkręca się w wolnym tempie, mógłby trwać krócej.
Narodowy Stary Teatr nie jest przestrzenią, w której niepodzielnie dominuje słowo. Elementem tradycji tej sceny jest także kreowanie nowych trendów polskiej praktyki teatralnej. Spektakle, które obecnie stanowią kanoniczny repertuar tej instytucji, nie zawsze od razu zdobywały serca krakowskiej publiczności, dopiero z czasem zyskując jej uznanie. Być może w tym kontekście decyzja dyrektorów Waldemara Raźniaka i Beniamina Bukowskiego, którzy umożliwili choreografowi przygotowanie i wystawienia spektaklu poświęconego tematowi ruchu na dużej scenie, wydaje się mniej zaskakująca? Przecież wspomniani w przytoczonej przez ze mnie na początku tego tekstu krytycznej wypowiedzi Trela i Swinarski także wielokrotnie wnosili powiew świeżości w mury szacownej krakowskiej instytucji.
Dobrze się stało, że dźwięki mambo, po raz pierwszy ubranego tam w formę spektaklu choreograficznego, rozbrzmiewają na narodowej scenie, podkreślając tym samym znaczenie tańca i choreografii dla współczesnego teatru.