Nr 17/2023 Na dłużej

PRZEGLĄD PŁYTOWYCH PÓŁEK: Glitterbeat

Piotr Tkacz-Bielewicz
Cykl Muzyka

Na wstępie muszę przyznać: pretekstem do przejrzenia tej półki była twórczość jednego zespołu, a intencją pisania – chęć, żeby usłyszało o nim więcej osób. Gdy jednak zacząłem zagłębiać się w katalog Glitterbeat Records, uświadomiłem sobie, że jest tam mnóstwo dobra, a o niektórych cenionych przeze mnie wykonawcach zapomniałem, że tam wydają. Glitterbeat jawi mi się jako wytwórnia stojąca trochę w cieniu – swoiści bohaterowie drugiego planu. Nie eksponują siebie, ale po prostu są. Stawiają na wydawanie porządnych produkcji, a nie dęcie w trąby machiny promocji. Można byłoby mnożyć frazeologizmy: czyny (tzn. wydawnictwa) mówią tu więcej niż słowa, czy też: po owocach ich poznacie. Ale można też opowiedzieć o nich informacyjnym konkretem.

Oficyna została powołana do życia w 2012 roku przez dwóch panów z doświadczeniem w muzycznym biznesie: Petera Webera, pierwszego menadżera zespołu Tamikrest, i Chrisa Eckmana, członka grup The Walkabouts i Dirtmusic, producenta nagrań Azizy Brahim, Bassekou Kouyaté i Tamikrest. Ich inicjatywa najpierw funkcjonowała jak sublabel Glitterhouse Records, gdzie Dirtmusic wydało swoje dwa pierwsze albumy, ale szybko stała się osobnym tworem. Dziś te dwa byty już nikomu się nie mylą; zapewne pomogło w tym to, że Glitterbeat od 2014 roku pięć razy z rzędu otrzymywała nagrodę w kategorii najlepsza wytwórnia na festiwalu WOMEX.

Początkowo w katalogu Glitterbeat dominowały zespoły z Afryki – z Tamikrest, czyli przedstawicielami tzw. pustynnego bluesa, na czele. Byli tu też inni artyści, którzy ze względu na brzmienie równie dobrze mogliby współpracować z Sahel Sounds (dorobek tej wytwórni już przybliżałem w ramach niniejszego cyklu) – a więc: Lobi Traoré, Samba Touré, Aminata Wassidjé Traoré, Ben Zabo, Noura Mint Seymali, Aziza Brahim, Bombino, Black Mango. Ale Glitterhouse szukała ciekawych dźwięków też na innych kontynentach, a jej podejście można by nazwać globalnym, czy (nawet lepiej) glokalnym. Z biegiem czasu jej relacja z muzyką etniczną zaczęła się układać w mniej oczywisty sposób, czego przypieczętowaniem było powołanie do życia serii wydawniczej tak:til, poświęconej materiałom instrumentalnym, często eksperymentalnym.

W tym przeglądzie proponuję niedługie wizytówki sporej liczby artystek i artystów wydających w Glitterbeat. Dzięki temu, mam nadzieję, zakreślę możliwie szerokie spektrum dorobku wytwórni. Całość układam jednak nie w kluczu zespołowym, ale geograficznym.

PL

Zacząć możemy w Polsce, w Gdańsku. Będąca podopiecznym wytwórni Trupa Trupa to zarazem świetny przykład na otwartość oficyny, bo post- czy trans-rockowego grania kwartetu nijak nie da się odnieść do muzyki folkowej czy etnicznej, która stanowiła podstawowy punkt odniesienia Glitterbeat. Chcąc zareklamować Trupę Trupę, wydawcy rzucają takimi nazwami, jak Syd Barrett, Can, Wire czy Fugazi. Od siebie i z polskiej perspektywy dorzuciłbym Kristen, Ściankę i Pogodno. Glitterbeat opublikowała piąty i szósty album zespołu oraz epkę. Najświeższą rzeczą na Bandcampie Trupy Trupy jest mocno eksperymentalna, kolażowa kaseta zbierająca nagrania koncertowe, nagrania z prób i nagrania terenowe. Cieszyłbym się, gdyby zespół poszedł w tym kierunku.

KOR

Następnie udajemy się do Korei Południowej, skąd wywodzi się duet dal:um. Tworzące go Hwang Hyeyoung i Ha Suyeon grają na tradycyjnych cytrach gayageum i geomungo od wczesnej młodości. Z początku wykonywały utwory skomponowane przez kogoś – aż w końcu zapragnęły grać własne kompozycje. Ich muzyka bierze się z głębokiego namysłu nad ciszą i pustką; zastanawiają się, w jaki sposób zagospodarować dźwiękową przestrzeń. Pomysłowo bawią się rytmem i barwą – ich propozycje mogą kojarzyć się zarówno z indyjską czy pakistańską muzyką na instrumenty strunowe, jak i z country czy bluesem.

Piękne rozległe przestrzenie rozsnuwa także ich rodaczka Park Jiha, która na swoich płytach zestawia rodzime instrumenty (piri, saenghwang, yanggeum) z perkusjonaliami i głosem. Jej muzyka jest zarazem lekka i niepozbawiona elementów przeszywających słuchającego na wskroś.

YEM & ISR

Projekt El Khat Eyala el Wahabiego odwołuje się do tradycji muzyki odnalezionej po latach dzięki nagraniom. Pierwszy album przynosił jego wersje utworów przypomnianych przez zespół Dust to Digital na kompilacji „Qat, Coffee & Qambus: Raw 45s from Yemen”. Drugi to w pełni autorski materiał, choć wyraźnie nawiązujący do historycznego brzmienia z lat 60. XX wieku. Urodzony w Tel Awiwie artysta, muzyczny samouk, odwołuje się do swoich jemeńskich korzeni. Ważną dla jego twórczości strategią jest twórczy recykling i budowanie instrumentów z odpadków – choć nie jest to strategia totalna, wszak w piosenkach słychać też fortepian, skrzypce czy dęciaki.

TUR

Silną reprezentację w katalogu Glitterbeat ma Turcja. Wśród podopiecznych wytwórni są zarówno legendarni miłośnicy krautrocka i dubowej obróbki, czyli Baba Zula, jak i nawiązujący do najlepszych wzorców anatolijskiego psychodelicznego rocka Altın Gün. Jest tu miejsce także dla zapatrzonych w dyskotekową kulę YĪN YĪN. Tym ostatnim niedaleko do Liraz, która na swoich albumach przypomina o złotej erze libańskiego popu – może niezbyt twórczo, ale na pewno chwytliwie. Co ciekawe, Altın Gün i YĪN YĪN łączy także to, że składy wcześniej związane były z wytwórnią Les Disques Bongo Joe, portretowaną u zarania PRZEGLĄDU PŁYTOWYCH PÓŁEK.

Dżibuti & JPN

Jeśli szukacie oryginalnych, niewdzięczących się głosów, sięgnijcie koniecznie po „Afar ways” wywodzącej się z ludu Afarów Yanny Mominy. Choć na okładce widnieje jej portret, artystka ucieka wzrokiem, jakby drwiąco lub ze zniecierpliwieniem. Tym bardziej warto poznać ją poprzez głos. Utwory porażają swoim minimalizmem, akompaniament instrumentalny został ograniczony do minimum, a głos, czasem na granicy krzyku, hipnotyzuje. Podobnie działają transowe kawałki Japonek z KUUNATIC, którym udaje się zachować lekkość przywodzącą na myśl Stereolab.

SLO

W trans potrafi też wprowadzić słoweński Širom, zarówno w miniaturach (co w ich przypadku oznacza trzy-cztery minuty), jak i utworach-długasach (nawet dwadzieścia minut). Przyszedł czas, by ujawnić sekret: to oni są wspomnianym na wstępie zespołem-pretekstem dla odcinka cyklu. Skoro zacząłem portretować ich od liczb, mógłbym przy tym pozostać i wyliczyć instrumentarium (co najmniej kilkanaście): skrzypce, altówka, banjo, lira korbowa, okaryna, flety, tampura, różnorakie perkusjonalia (bęben obręczowy, ngoma, balafon, daf, dzwony rurowe), głosy. Mógłbym też przywołać drogowskazy stawiane (słusznie) przez wydawcę: Organic Music Society Dona Cherry’ego i Art Ensemble of Chicago; a od siebie dodać Penguin Cafe Orchestra i Osjan. Ale mam poczucie, że żadne z powyższych wyliczeń nie zbliża do sedna tego muzykowania. Jest ono intymne, swojskie, domowe, ale też rozległe, wszechogarniające, kosmiczne… Może więc dobrze, że nic nas do tego kosmicznego porządku nie zbliża, bo jeszcze byśmy coś naruszyli.

Ta odsłona cyklu nie będzie miała zakończenia ogólnego – pozostanę przy mojej inspiracji i zachwycie Širom. Nie będzie też zakończenia tekstowego, lecz filmowe:

 

Širom powołuje tu do życia nową sieć wymiany uczuć i dźwięków – wiejski underground. Wypada więc już tylko dodać, że z ciekawością czekam na październikowy występ tria na bydgoskim festiwalu FONOMO.