W Szczecinie czas się zatrzymał – kapitalizm zachował tu formę sprzed trzydziestu lat. Poprosiłam znajome szczecinianki o różne polecenia: kulturowe, wystawiennicze czy gastronomiczne. W ostatniej kategorii, jednogłośnie i bez konsultacji, wskazały bar Pasztecik (w jadłospisie krokiety z pieczarkami i serem oraz barszcz) a także kultowy bar mleczny Turysta (w menu leniwe, surówka z czerwonej kapusty, kleista marchewka z groszkiem, słodkie kompoty). Miasto nad Odrą, niegdyś portowe, w tym momencie już nieco przeludnione, szczyci się wieloma lokalami rybnymi, tawernami i atrakcjami na miarę nadmorskich kurortów. Miejsca te charakteryzuje kiczowata estetyka – postpeerel w wydaniu glamour. Znaleźć tu można automaty z kulkami, plastikowe „rzeźby” rekinów czy ryb bałtyckich i sklepy z dewocjonaliami. Gdy oglądałam fotografie z odbytej do Szczecina podróży, w moich myślach migotało internetowe archiwum Olgi Drendy „Duchologia” (opisane na Facebooku jako „duchy zza stylonowej kotary, konfekcja, galanteria, 1001 drobiazgów”) – strona poświęcona widmowym artefaktom z epoki transformacji, której zwieńczeniem była publikacja książkowa: swoisty album antropologiczny wydany przez Karakter. Duchologia stała się społecznością sentymentalistek i sentymentalistów, którzy z czułością i humorem podchodzą do pozostałości po dawnym ustroju. Szczecin można nazwać miastem „duchologicznym”, widmowym (działalność Drendy zakorzeniona jest, co autorka wprost przyznaje, w hauntologicznej koncepcji Derridy), w którym mieszają się porządki czasowe. To miasto, które intryguje i zachęca do eksplorowania swoich zakątków.
Dansing, potańcówka, fajf, dyskoteka – na języku pojawiają się nieco anachroniczne określenia performatywnej formy zaproponowanej przez Katarzynę Sikorę w szczecińskim Teatrze Współczesnym. „Dotyk za dotyk. Dansing” (współtworzony dramaturgicznie z Michałem Buszewiczem, dodatkowo konsultowany przez Marię Stokłosę, tutorkę rezydencji artystycznej, w ramach której powstał spektakl) to partycypacyjna uczta ruchowo-towarzyska, nawiązująca do zwyczajów i stylu sprzed kilku dekad. Gdy spóźniona zaledwie o kilka minut weszłam do teatralnego foyer, chmara osób już tańczyła, tworząc figurę niezgrabnie plączącego się na wszystkie strony wężyka. Podczas „Dansingu” można tańczyć, można siedzieć i obserwować, można podpierać ściany, wykonywać mikroruchy twarzy albo robić cokolwiek innego. Jak bywa na dansingach, możliwych strategii jest wiele. Twórczynie i twórcy szczecińskiego projektu wymieniają różne style zachowania jego uczestników i uczestniczek: „skromnie, ale godnie”, „nuda, czekam na kolejną piosenkę/jaka wspaniała ściana”, „ja tu tylko tak trochę potuptam/szlachetny minimalizm” czy „teraz jestem królową/królem parkietu”. Z głośników płynie przyjemna muzyka, a ciało, wbrew zniewalającemu poczuciu wstydu i mimo wewnętrznej samokrytyki, wyrywa się na parkiet. Czy to nie znak, że w każdym z nas drzemie wewnętrzna choreografka? – pyta jeden z performerów. Taniec jest dobrowolny. Na przebiegu, w którym uczestniczyłam, były osoby, które ani razu nie zeszły ze sceny, a były też takie, które nigdy na nią nie weszły (ponieważ należę do pierwszej grupy, mój odbiór może znacząco różnić się od odbioru osób, które zdecydowały się na inny rodzaj uczestnictwa). Mimo różnego stopnia zaangażowania granica pomiędzy występującymi a oglądającymi była płynna. Każda osoba to pełnoprawny uczestnik tego spotkania.
Umiejscowiona na parkiecie taśma w trzech kolorach – zielonym, żółtym i różowym – rozgraniczyła przestrzeń na trzy strefy. Całe wydarzenie z kolei podzielone zostało na trzy dansingowe sety – w pełni pod tym względem zaprogramowane: na ekranie telewizora wyświetlano godzinę oraz proponowano kolejne zadania ruchowe. Aktorki i aktorzy grali role konferansjerów – prowadzili potańcówkę i pilnowali realizacji zaplanowanych punktów programu. Mieli także własne rozbudowane sekwencje ruchowe, wśród których znalazła się na przykład humorystyczna, spektakularna choreografia à la boysband „VOYAGE / VUELA” (w instrukcji napisano: „Zajmij miejsce przy stoliku. Ciesz się widokiem tańczących panów. Za chwilę będzie przerwa – możesz wtedy poprosić kogoś z aktorów i aktorek, aby nauczyli Cię kroków z ostatniego koła”). W czasie trwania imprezy członkowie i członkinie zespołu artystycznego szczecińskiej sceny nie wcielali się jednak w trenerów ani nauczycielki i nie dawali wskazówek – można było tańczyć (lub nie tańczyć) wszystko: walca, tango, kontakt improwizację, gagę i breaking; w parze, samemu, w trójkącie, w kwadracie i w każdej innej figurze geometrycznej. W trakcie tej zabawy pojawiały się także wstawki literackie, jednak nie one były najważniejsze. Liczyło się doświadczanie, nie konceptualizowanie – artystki i artyści zalecali: „Więcej ciała, mniej słów. Więcej ruchu, mniej zdań”.
Oprawa muzyczna i wizualna nawiązuje do lat 70. i 80. Duże foyer przyozdobione jest w błyszczące tkaniny – na ścianie zawieszono srebrną, gargantuiczną kurtynę, a stoły przykryto cekinowymi obrusami. Klimat współtworzy wisząca pod sufitem dyskotekowa kula (za aranżację przestrzeni i oświetlenie odpowiada artysta wizualny Aleksandr Prowaliński). Kostiumy zaprojektowane przez Michała Dobruckiego współgrają ze scenografią – spodnie dzwony, kombinezony, wzorzyste koszule i frędzlowate sukienki dobrano, zwracając uwagę na każdy detal. W repertuarze znalazły się polskie i obcojęzyczne hity, łzawe szlagiery oraz romantyczne przeboje pokroju „Voyage Voyage” Desireless, „Porque Te Vas” Jeanette czy „Nic nie może wiecznie trwać” Anny Jantar. Muzycznym motywem przewodnim spektaklu jest utwór „Oko za oko” Justyny Steczkowskiej.
Wybory tych a nie innych melodii nie są więc oczywiste. Z jednej strony sięgnięto po utwory, które, bez względu na wiek, zna każda osoba. Teksty takich piosenek automatycznie uruchamiają się w naszej pamięci, jakby zostały puszczone z playbacku. Z drugiej strony, obserwując rozpromienione twarze emerytek i emerytów, miałam poczucie, jakbyśmy nieustannie wracali do przeszłości i odgrywali cudze doświadczenia i cudzą młodość. W programie znajdują się podziękowania dla grupy seniorek i seniorów działającej przy Stowarzyszeniu Kamera, co skłania do stawiania pytań dotyczących ich udziału w projekcie. Na jakich zasadach w nim partycypowali? Czy dzielili się swoimi wspomnieniami? Uczestniczyli w próbach do dansingu? Byli ekspertami i ekspertkami od PRL-owskich dyskotek? Szczeciński „Dansing” to specyficzna rekonstrukcja historyczna – nie jest reenactmentem bitwy czy wojny, a próbą przywołania estetyki i przyjemnej atmosfery zabaw sprzed lat. To wyjątkowe – sensualne, wywołujące przyjemne wrażenia – zdarzenie partycypacyjne.
„Dansing” – co zabrzmi okropnie trywialnie – daje możliwość spotkania; jednak dla każdego spotkanie to będzie miało zupełnie inny charakter. Można spotkać się z przeszłością i osobistymi wspomnieniami albo z dawnymi namiętnościami. W tańcu – spotkać się zarówno z bliskimi, jak i dopiero co poznanymi osobami. Ale można także spotkać się i skonfrontować z trudnymi afektami związanymi z poruszaniem się, aktywnym uczestniczeniem w wydarzeniach publicznych i tworzeniem nowych więzi czy relacji. Wreszcie – z aktorkami, aktorami oraz całym zespołem teatralnym w miejscu, gdzie podziały na scenę i widownię nie istnieją. Koncepcja Sikory jest dobrym przykładem niehierarchicznej, kolektywnej praktyki w pracy teatralnej. Mimo jednoznacznie określonej ramy całego wydarzenia i narzuconego przez twórczynię repertuaru muzycznego miałam, jako zwyczajna, jedna z wielu osób uczestniczących w „Dansingu”, silne poczucie sprawczości.
Linia programowa Teatru Współczesnego jest spójna – ten teatr przychodzi na ratunek tam, gdzie państwo nie odpowiada na konkretne potrzeby społeczne. W „Spartakusie. Miłości w czasie zarazy” (reż. Jakub Skrzywanek) pary nieheteronormatywne mogą wziąć udział w zainscenizowanej uroczystości zaślubin (a imprezy kontynuowane są później, już w prywatnym gronie, z rodziną i przyjaciółmi, w kuluarach, o czym informuje mnie Facebook, wyświetlając zdjęcia z wesela Mateusza i Witolda). W „Wiarołomnej” Hana Umeda z Darią Kubisiak i Weroniką Murek obmyśliły rytuał, który mógłby towarzyszyć aktowi apostazji. W „Grunwaldzie Rekonstrukcji” kolektywnie wyreżyserowanej prze Ewelinę Węgiel i Annę Mazurek doceniono – w dość ironiczny sposób – pracę opiekuńczą i wolontaryjną (w przedstawieniu przywołano historie Janiny Panek, Jana Pepiny i Ireneusza Rolewskiego, którzy z pasji, realizując wewnętrzne powołanie, tworzyli repliki „Bitwy pod Grunwaldem” Jana Matejki, wykonując ogromną, nieodpłatną pracę). „Edukacja seksualna” (reż. Michał Buszewicz) wypełnia lukę w programach szkolnych, pomagając przyswoić elementarną wiedzę z zakresu seksualności człowieka. W wyreżyserowanym przez Skrzywanka i Justynę Sobczyk „Śnie nocy letniej” ukazano wywołującą wiele emocji scenę spotkania osoby z niepełnosprawnością z asystentką seksualną (w spektaklu przywołano wiele opinii z forów internetowych, które negują potrzeby seksualne osób z niepełnosprawnościami, mówiąc o nich jak o „fanaberiach”).
Co, w tym kontekście, „rekompensuje” nam „Dotyk za dotyk”? To zdarzenie teatralne, które umieścić można w kręgu spektakli detabuizujących kontakt fizyczny i seksualność oraz odnoszących się do – łączącej się z nią – pruderyjności czy wstydliwości; normalizujące potrzebę dotyku, wzajemnej czułości, randkowania i intymności. Potańcówka jest afirmacją wspólnoty poprzez sięgnięcie po znane i lubiane, do bólu krindżowe (przez co jawią się jako jeszcze bardziej atrakcyjne) gry towarzyskie. Artystki i artyści świadomie wykorzystali duchologiczny potencjał miasta i PRL-owski charakter teatralnych wnętrz, by cofnąć się w czasie. „Nic nie może przecież wiecznie trwać”, jednak „Dansing” to świetna okazja do nostalgicznej lub poznawczej podróży: w przeszłość, w kulisy teatru, pomiędzy innych ludzi, w głąb naszej świadomości i fizyczności; a wszystko to w rytmie melodii ponadczasowych hitów.