Dominika Gracz-Moskwa rozmawia z autorkami dwóch antologii komiksowych: Beatą Rojek i Sonią Sobiech („Opowieści aborcyjne”) oraz Martą Falkowską i Anną Karoliną Kaczmarczyk („Własnym Głosem. Herstorie aborcyjne”).
Beata Rojek: W przypadku „Opowieści aborcyjnych” ta geneza sięga właśnie tamtej fali protestów. Uaktywniły one we mnie pewien miks emocji – od wkurwu, przez wdzięczność za solidarność, aż po smutek. Potem już nie mogłam chodzić na protesty… Ale coś się we mnie przełamało. Postanowiłam, że więcej już nie będę milczeć. Zaczęłam szukać odpowiedniego medium. Stwierdziłam, że spróbuję to narysować.
B.R.: Z Sonią znałyśmy się już wcześniej – miałyśmy za sobą kilka różnych projektów, ale nie komiksowych. Na początku pracy nad „Opowieściami aborcyjnymi” próbowałam, pierwszy raz, równolegle pisać i rysować. Wcześniej nigdy nie zajmowałam się scenariuszami. Zaczęłam pracę nad pierwszym rozdziałem – i szybko zrozumiałam, że sama nie dam rady; że potrzebuję Soni.
Sonia Sobiech: Nie miałam żadnych wątpliwości, że chcę się włączyć w pracę. W czasie protestów byłam na Islandii – tutaj mieszkam – i wybrałam się na protest pod ambasadą Polski. Wychodzenie na ulice daje zarówno poczucie mocy, jak i bezsilności. Nie ukrywam, że ogólne poruszenie tematem i wzruszenie tym, że ludzie w Polsce zaczęli się mocno mobilizować i wychodzić na ulice, przyniosło silne emocje. A przecież Beata nie napisała tylko z pomysłem, miała już pierwszy rozdział. Jego przeczytanie było momentem decydującym. Poczułam zestrojenie z tą formą. Nie miałam żadnych wątpliwości, że wspólnie zrealizujemy ten projekt. Miałam pełne zaufanie do naszego procesu i byłam bardzo podekscytowana całą perspektywą.
Marta Falkowska: Początek naszego projektu to 22 października 2020 roku. Poczułam wtedy ogromną złość, choć pamiętam, że nie byłam zaskoczona wyrokiem Trybunału. Na szczęście złość nie była paraliżująca, ale motywująca do działania. Bardzo chciałam w jakiś sposób dołączyć do dyskusji. Oczywiście, można chodzić na protesty, można rozmawiać z bliskimi, ale to było dla mnie za mało. Nie jestem polityczką czy aktywistką – jestem komiksiarą i zajmuję się opowiadaniem historii poprzez obraz. Uznałam, że taki wkład w dyskusję o aborcji z mojej strony będzie najbardziej wartościowy. Od początku widziałam „Herstorie aborcyjne” jako projekt wielogłosowy. Wstawiłam na facebookową grupę dla twórczyń post i okazało się, że wiele osób czuło taką samą potrzebę działania. Szybko udało nam się zgromadzić solidną grupę artystek.
Anna Karolina Kaczmarczyk: Trudno jest mi umiejscowić ten początek w czasie, działo się wtedy wiele rzeczy. Nie chcę odbierać Marcie sprawczości, ale mam wrażenie, że w tym samym momencie podniosły się podobne głosy. Tak jak i inne osoby, po rozpoczęciu protestów miałam potrzebę, aby coś zrobić. Miałam poczucie, że muszę wykorzystać swoje narzędzia, a z zawodu jestem malarką. Artyści są osobami publicznymi i nasza decyzja, aby włączyć się w konkretne działania, jest formą zobowiązania. Naszym zadaniem jest zabieranie głosu. Każda forma sztuki, nawet najbardziej osobista, jest osadzona w kontekście i zawsze jest polityczna czy społeczna, bo istnieje wobec publiczności.
B.R.: Moim celem było narysowanie komiksu na podstawie prawdziwych opowieści. Zależało mi, aby znaleźć osoby, które będą chciały swoje historie przepracować ze mną w taki sposób. Byłam skupiona na pracy. A potem się okazało, że komiks zaczął działać – zarówno dla tych kobiet, jak i dla odbiorców. Że gdzieś trafia, kogoś porusza, ktoś go komentuje.
B.R.: W trakcie prac nad komiksami wszystkie bohaterki zgodnie stwierdziły, że chcą wystąpić ze swoimi historiami anonimowo. Ale jedna dziewczyna postanowiła zrobić za pomocą komiksu coming-out, także przed swoją rodziną i przyjaciółmi.
S.S.: Był jeden bardzo ważny moment, kiedy nasze bohaterki podzieliły się z nami swoimi wrażeniami – już po procesie twórczym, ale przed publikacją. Choć sam komiks jest bardzo poetycki i metaforyczny, zależało nam, by ten rdzeń, które bohaterki nam ofiarowały, wybrzmiał wprost. Nie chciałyśmy przekłamywać tych historii ani ich przechwycić. Dlatego kluczowym momentem w procesie twórczym była rozmowa z wszystkimi bohaterkami – wszystkie zgodziły się na opowiedzenie ich historii w takim kształcie, na podpisanie się pod sposobem ich przedstawienia.
Jeśli zaś chodzi emocji i cele, o które pytałaś wcześniej – nie postrzegam ich jako rozbieżnych. Wytwarzanie tekstów kultury, które podnoszą wrażliwość czy mogą uwrażliwiać w taki sposób, w jaki ja bym to sobie życzyła, jest ściśle związane z moimi emocjami. Miałyśmy poczucie, że tym działaniem wnosimy szerszą wartość, że to jest większe i ważniejsze niż nasza potrzeba ekspresji.
S.S.: Nawet nie temat – ale jego przełożenie na konkretną formę i opowieści. Musiałyśmy je opowiedzieć.
M.F.: Złość z czasem opada, bo jak długo można trzymać w sobie tak negatywną emocję. Chciałam bardzo, aby antologia doszła do skutku. Były momenty, gdy czułam spadek sił, ale wtedy pojawiały się kolejne sytuacje, które na nowo mnie pobudzały: jak chociażby historia Izabeli z Pszczyny czy uchylenie wyroku w sprawie Roe vs. Wade. Kiedy komiksy zaczęły nabierać swojej pełnej formy, miałam je fizycznie przed sobą, poczułam ekscytację, że te opowieści ujrzą światło dzienne. Uznałam, że najważniejsze jest to, by ruszyły one w świat, nieważne, ile osób je przeczyta. Niezwykle istotna jest kwestia reprezentacji aborcji w kulturze, przedstawienia jej bez stygmatyzacji, bez wpisanego z nią dramatu. Ukazania jako zabiegu, który jest po prostu częścią naszej troski o zdrowie i życie.
A.K.K.: Mam wrażenie, że cel i emocje ewoluowały. W trakcie prac nie miałam chwil zawahania, była to forma kojenia swojego poczucia bezradności. Drażni mnie narzekanie, które nie pobudza do działania. Chciałam zrobić coś, co zostanie dłużej niż ślad stóp na chodniku, po którym przeszłam w proteście. Wiedziałam, że to ma być jedna z małych rzeczy, którą dorzucamy do koszyczka. Dlatego ucieszyłam się na wiadomość o antologii dziewczyn, która została opublikowana wcześniej.
Ważnym celem było znormalizowanie tych opowieści; dopóki wątki aborcyjne nie zaczną być obecne w kulturze – czy to na Netfliksie, czy w undergroundowym komiksie – bez dominującej narracji traumatycznej, nic się nie zmieni. Ruchom anty-choice sprzyja to, że dyskusja o aborcji w Polsce bazuje na fantazmatach, na przekształconym i zideologizowanym języku. Potrzebujemy różnych codziennych historii, które przywracają ten temat do poziomu różnorakich jednostkowych zdarzeń. Im więcej rozmaitych punktów spojrzenia na sprawę, tym więcej w tym wielogłosie odczarowywania rzeczywistości czy też tekstów wokół aborcji.
M.F.: Dla mnie to oddanie głosu było oczywiste. Podczas prac byłam bardzo zdziwiona, że nikt jeszcze nie podjął się podobnego projektu – teraz wiem, że równolegle do „Własnym Głosem” powstawały „Opowieści aborcyjne”. Prawdziwe historie mają ogromną moc. Opowiadają je różne osoby, które obierają przy tym różne strategie, co daje nam podwójny zysk: różnorodność perspektyw, o której mówiła Anna, oraz otwarcie na różne formy komiksowe. To moim zdaniem stanowi siłę antologii – czuć, że te historie są odrębne.
A.K.K.: By odebrać nam władzę nad naszymi ciałami, wytworzono już tyle przekłamań i fałszywych informacji, że tylko prawda pomoże nam odzyskać głos.
B.R.: To, co mówisz, Aniu, jest dla mnie ważne: że chodzi o opowiedzenie czyjejś prawdy, czyjejś historii. Też chciałam oddać głos tym, których to dotyczy.
S.S.: Wszystkie miałyśmy ten cel, aby dołożyć cegiełkę zmiany optyki dyskursu z płodocentrycznego na kobietocentryczny – lub po prostu osobocentryczny, pamiętając o osobach niebinarnych oraz transmężczyznach. Przenosimy optykę z tego, co w macicy, na to, w kim macica.
M.F.: Dyskurs budowany przez ruchy anty-choice – nie tylko w Polsce, ale i na świecie – wiąże się ze znikaniem kobiety…
S.S.: Bardzo podobnie wygląda jeden z rozdziału w „Opowieściach…” – z motywem konsekwentnego wymazywania osoby.
M.F.: Jestem ciekawa spojrzenia na nasze antologie przez czytelniczkę zagraniczną, z kraju, gdzie aborcja jest legalna, gdzie nie ma problemu z dostępnością tabletki ,,po”. Dla niej to, co dzieje się w Polsce, powinno być abstrakcyjne – tak samo jak dla mnie abstrakcją jest to, że w Niemczech, gdy osoba w ciąży idzie do szpitala, lekarz/lekarka pyta ją, czy chce prowadzić ciążę dalej.
S.S.: To wskazuje na szerszy problem. Na to, jak traktowane są osoby w ciąży w Polsce i jak jest im odbierane prawo do decydowania o swoim ciele; na to, jak w ogóle mówi się o prawach osób niebędących cispłciowymi mężczyznami. Jak bardzo polska kultura chce ich seksualność kontrolować i represjonować. Celem ruchu anty-choice nie jest ograniczenie przerywania ciąż. To ćwiczenie z władzy, które polega na wybraniu grupy społecznej i sprawdzaniu, jak bardzo można ograniczyć im prawa przy mniej lub bardziej milczącej zgodzie całego społeczeństwa.
Traktowanie osób w ciąży w Polsce to także węższy wycinek tego, jak w ogóle potwornie obrzydliwie seksistowska, patriarchalna i uprzedmiotawiająca kobiety jest polska ginekologia. Nawet przy rutynowym badaniu zderzamy się z nieludzkim językiem: „niech usiądzie”, „niech się odsunie”. Dlatego doceniam Natalię Broniarczyk, która zwraca uwagę na to, że polska ginekologia jest chora – ma potworną kulturę pracy i sposób traktowania pacjentek.
B.R.: Ten temat ciekawie wybrzmiał podczas dyskusji, którą zaproponowałyśmy na Kongresie Kobiet. Pojawił się wtedy także aspekt dostępu aborcji dla osób z niepełnosprawnością. W przypadku takich osób decyzje podejmowane są za kobiety.
M.F.: W przypadku „Własnym Głosem. Herstorii aborcyjnych” proces składał się z kilku etapów. Zaczęłam od sprawdzenia gruntu. Skontaktowałam się z wszystkimi organizacjami, które pomagają kobietom w bezpiecznym przerywaniu ciąży i które mają pewną bazę historii. Uzyskałyśmy dostęp do bazy Federy, Aborcji bez Granic, ADT. Potem OKO.press zaczęło wypuszczać rozmowy z kobietami, które miały doświadczenia aborcyjne – za pośrednictwem dziennikarki, która przeprowadzała wywiady, uzyskałam zgodę na wykorzystanie ich historii. Tak powstały zbiór historii przejrzałyśmy pod kątem różnorodności. Ostatecznie powstała pula 25 opowieści, spośród których artystki wybierały te, które chciałyby zaadaptować na komiksy. Z wyjątkiem herstorii tworzonej przez Annę i Kornelię oraz opowieści Marty – one przyniosły własne świadectwa jeszcze na etapie zbierania historii.
S.S.: Zwróciłam się do osób, które znamy osobiście i które podejrzewałam o gotowość do podzielenia się swoimi doświadczeniami. Był to wybór intuicyjny.
B.R.: Zaczęłam poszukiwanie osób, które chciałyby ze mną porozmawiać, bo osobiście nie znałam żadnej kobiety z takim doświadczeniem. Nie wiedziałam, jak je znaleźć. W końcu pojawiła się moja znajoma – dzięki temu, że zechciała podzielić się ze mną swoją historią, poczułam, że projekt ma szansę ruszyć. Zaczęłam bardziej otwarcie rozmawiać o tym, nad czym pracuję, a to uruchomiło siatkę połączeń – nagle się okazało, że ktoś zna kogoś, a pośrednictwo znajomych pomogło uwiarygodnić moją osobę. Im więcej mówiłam o projekcie, tym więcej osób dzięki poczcie pantoflowej zaczęło się pojawiać. Potem nastąpił etap rozmów, spisywania ich i przepisywania na scenariusze.
B.R.: W sumie do selekcji nie doszło. Historie, które do nas kolejno trafiały, okazały się zróżnicowane i idealnie się dopełniały. Gdy miałyśmy ich pięć, poczułam, że to komplet – z jednej strony widziałam, że tworzą panoramę, a z drugiej czułam, że nie jestem w stanie już więcej narysować.
S.S.: Już te pięć historii stanowiło pewną panoramę – miałyśmy historię o bolesnej stracie, historię ciąży nastoletniej, historię swobodnej i spokojnej decyzji o aborcji, historię mocno oddającą ducha czasu, czyli opowieść o przemycaniu osoby za granicę w czasie pandemicznego lockdownu…
B.R.: Ta ostatnia historia była jedną, którą otrzymałyśmy spisaną. Podarowała nam ją dziennikarka, której tekst wcześniej ocenzurowała gazeta.
S.S.: I jako piąty mamy rozdział o dylemacie. Mamy świadomość, że nie jest to pełne spektrum. Zwrócono nam uwagę, że zabrakło perspektywy matki – przecież aborcja to zabieg przeprowadzany także przez osoby, które mają już dzieci. W naszej opowieści jest postać babci, która miała aborcję, ale to figura inaczej nacechowana symbolicznie niż figura matki. Mimo to miałyśmy wrażenie, że nasze spektrum jest dość szerokie – od bolesnej straty, przez sytuacje napięte i głębokie dylematy, po lekką, spokojną decyzję. A bogactwa osobistych kontaktów czy zasysanych kontekstów nie byłaby w stanie wyczerpać żadna antologia.
A.K.K.: Około startu projektu od mojej przyjaciółki – i bohaterki mojego komiksu – dowiedziałam się o jej aborcyjnym doświadczeniu. Poruszyła mnie ilość przemocy, jakiej doznała, i jak cała sytuacja wpłynęła na jej życie… Czułam, że ona prawdopodobnie potrzebuje, by opowiedzieć to sobie samej. Kornelia sama rysuje i tworzy – bardzo późno zaczęła studia artystyczne, bardzo długo walczyła o wolność decydowania o swoim życiu. Często podejmuje tematy dotyczące jej rodzinnych historii, z różnych powodów jest naznaczona rodzinnymi traumami. Zapytałam, czy jest gotowa podzielić się swoją historią – i zaczęła tworzyć ten komiks razem ze mną. Narysowała wszystko, co pamiętała. Był to dla niej bardzo trudny proces, ale ostatecznie jakoś uwalniający. Ostateczną formę komiksu także czytałyśmy wspólnie – wszędzie tam, gdzie Kornelia chciała, wprowadzałyśmy zmiany. Nierzadko były nieoczywiste, często chodziło o wzmocnienie wydźwięku danych elementów. Czuję się wręcz onieśmielona procesem, jaki Kornelia przeszła dzięki temu projektowi. Nie chcę sobie przypisać zasług, natomiast wiem, że tej rodzaj coming-outu był dla niej czymś dobrym.
A.K.K.: Miałam taką obawę. Była ona częścią szacunku dla Kornelii. Nieustannie martwiłam się o nią, z każdym zdaniem zastanawiałam się, czy to już nadużycie, czy mogę to powiedzieć w taki sposób. Dlatego tak ważny był dla mnie moment jej autoryzacji – bo choć prowadzę tę opowieść, to robię to dla niej. Tym bardziej, że to opowieść o odbieraniu głosu i sprawczości.
M.F.: Powiedziałabym, że również o odzyskiwaniu kontroli.
A.K.K.: Tak, również o emancypacji.
S.S.: Miałam świadomość celu i nie odczuwałam tego rodzaju strachu. Wiedziałam też, że historia pójdzie do autoryzacji, więc podczas prac nie czułam żadnych obaw.
M.F.: Na początku ich nie miałam. Może dlatego, że te historie nie pozostawiają zbyt dużego pola do interpretacji. To surowe zapiski konkretnych doświadczeń. Jednak jedna ze scenarzystek/rysowniczek przyznała się w pewnym momencie do dylematu: nie wiedziała, jak przedstawić bohaterkę i jej rodzinę, zaczęła się obawiać wykreowania swojej własnej rzeczywistości. Nie chciała popaść w pewne stereotypy. Po rozmowach uznałyśmy, że to naturalne, iż w oparciu o cudzą historię tworzymy, mniej lub bardziej świadomie, pewne wyobrażenia. Nasza praca polegała na tym, by materiał źródłowy przepuścić przez wrażliwość artystek, z poszanowaniem autentycznych przeżyć bohaterek. Podobnie osoby, które sięgną po ten komiks – bez względu na to, czy skupią się na warstwie graficznej, czy słownej – stworzą swoje wizje.
B.R.: Miałam pewne obawy na etapie rozmów z bohaterkami. Zastanawiałam się, jak mam do nich podejść. Dla jednych to lekka rozmowa, dla innych oznaczała dotykanie bolesnych kwestii. Miałam ilustratorską potrzebę dopytywania, o co tylko mogłam. Czułam, że im więcej detali będę znać, tym wierniej mogę opowiedzieć daną historię. Przyjęłam więc z początku postawę drążącą. A potem postanowiłam zaufać sobie.
M.F.: Zacznę od tego, co „Własnym Głosem” zmieniło we mnie. Byłam zaskoczona tym, jak wiele się dzięki tej antologii nauczyłam. Przede wszystkim empatii. W bazie niezrealizowanych herstorii jest jedna, która co jakiś czas do mnie wraca. Jej bohaterka zamawia tabletki przez internet. W trakcie oczekiwania na przesyłkę idzie do sklepu budowlanego i kupuje sznur – postanawia, że jeśli tabletki nie dotrą na czas, popełni samobójstwo. Przed pracą przy antologii pomyślałabym, że to zachowanie jest irracjonalne; teraz mam w sobie o wiele więcej pokory i zrozumienia. To jest opowieść o niesamowitym lęku, złości i o utracie kontroli, którą bohaterka pragnie odzyskać za wszelką cenę, nawet poprzez uciekanie się do najbardziej radykalnych środków. Współtworzenie „Własnym Głosem” uświadomiło mi, jak wiele różnorodnych historii i kontekstów może zawierać się w jednym zagadnieniu.
Jeśli chodzi o odbiór – to sprawa otwarta, bo premiera jeszcze przed nami. Komiks miał mały poślizg, ale w końcu trafił do drukarni. Może jego fizyczna obecność wywoła żywsze reakcje. Do tej pory udało nam się dotrzeć do różnych ludzi, ale głównie do fanów komiksu i na komiksowe imprezy. W środowisku „Własnym Głosem” nie wywołało jednak dotąd gorących dyskusji. Te, które się odbywały, nie były pogłębione – w zasadzie wystarczyłoby wyciągnąć karteczkę z „aborcyjnym bingo” i odhaczać kolejne wypowiedzi (przede wszystkim mężczyzn).
S.S.: „Opowieści aborcyjne” to komiks, który nie jest komiksowy. Gdy szukałyśmy wydawcy, Michał Słomka z Centrali okazał nam duże zainteresowanie, ale od razu wyjaśnił, że będzie to bardzo niszowe wydanie. Określił „Opowieści aborcyjne” „poetycko-abstrakcyjnym reportażem o aborcji”. Przewidywał, że tak specyficzny utwór spotka się ze nikłym zainteresowaniem. Świat komiksowy może więc przyglądać się naszej antologii jako pewnej ciekawostce. Zaskoczyło mnie z kolei to, że spotkałyśmy się z brakiem reakcji ze strony środowisk feministycznych – kontaktowałyśmy się z masą organizacji, jednak nie odpowiedziała nam żadna. Rozumiem to – wszak mają małe zasoby i ręce pełne roboty, bo odwalają robotę za państwo. Ale było to przykre doświadczenie. Za to dużym wsparciem pozostają dla nas przyjaciele – którzy wcześniej wsparli nas także na Kickstarterze.
B.R.: Mnie świat komiksowy nie rozpoznaje, nie mam komiksowego backgroundu. Może to także przyczyna, że środowisko komiksowe nie było zainteresowane moim projektem. Odpowiedział na niego świat artystyczny. Komiks ten co jakiś czas ściąga nas w różne miejsca – na przykład na wystawę „Wczorajsze sny tkają ruiny jutrzejszych świątyń” w przestrzeni wrocławskiego 66P. Stworzyłyśmy ją wspólnie z kuratorką Zofią Reznik. Pojawiają się też zaproszenia wręcz niespodziewane – na przykład zostałam zaproszona do Warszawy na spotkanie zatytułowane „Goya i komiks”. Książka wędruje więc zadziwiającymi torami, także bardzo osobistymi.
M.F.: Mam podobne doświadczenia, jeśli chodzi o wysyłanie maili, i podobne przypuszczenia co do braku odzewu. Jakkolwiek mówimy o „organizacjach” i „środowisku”, faktycznie chodzi o nieliczną grupę osób, często takich, które swój aktywizm realizują kosztem czasu wolnego.
Wydaje mi się też, że komiks – obojętnie jak mainstreamowy by był – nadal nie jest obiektem, który łatwo namierzyć radarem; prześlizguje się pod nim. To może być zarówno zaletą, jak i wadą.