Nr 25/2022 Na teraz

Umykologia

Bartosz Dołotko
Teatr

Namysł nad grzybami jest drogą jednokierunkową. Gdy zacznie się myśleć o nich poza tropami wytyczonymi przez potoczne rozumienie, ciężko zawrócić: od grzybni, przez strzępki, aż po molekuły wędrujemy na coraz wyższy poziom abstrakcji. Grzyby wymuszają przemyślenie kategorii newralgicznych dla antropocentrycznego postrzegania świata – skłaniają do refleksji na temat człowieczeństwa, jednostkowości, tożsamości, inteligencji i decyzyjności. Pojęcia te tracą znaczenie w obliczu istnienia organizmów, które formują symbiotyczne relacje na tyle silne, że zdolne są stwarzać nowe byty (jak porosty); które wykształciły w toku ewolucji mechanizm rozsiewania zarodników oparty na infekowaniu i zawłaszczaniu obcych ciał, przeistaczanych w swoiste zombie (jak grzyb maczużniczek infekujący mrówki gmachówki); które są tak silnie sprzężone z rozwojem agrokultury, że być może odegrały kluczową rolę w jej ukształtowaniu (drożdże oraz ich chlebo- i piwotwórczy potencjał). Grzyby są wszędzie i – z perspektywy ewolucji życia na suchym lądzie – od zawsze. To dzięki nim pierwsze organizmy, które wyłoniły się z oceanów, były w stanie przetrwać poza wodą. Grzybnie, oplatające świat jak ogromna sieć, regulują iloraz życia i śmierci, przyczyniając się do zbilansowanego funkcjonowania ekosystemów – współtworzą, wzmacniają oraz rozkładają materię organiczną i nieorganiczną. Znajdują dla siebie miejsce w najbardziej ekstremalnych warunkach. Umoszczą się na oponach i w fabrykach, zneutralizują szkodliwy gaz, wchłoną promieniowanie, a nawet – choć jest to wciąż hipoteza – zdolne są przeżyć w kosmicznej próżni.

Nie jestem mykologiem, zapalonym (lub choćby średniozaangażowanym) grzybiarzem czy nawet szczególnym entuzjastą grzybów. Trudno jest mi jednak oprzeć się urokowi powyższej narracji, wywiedzionej z książki Merlina Sheldrake’a „Entangled Life. How Fungi Make Our Worlds, Change Our Minds and Shape Our Futures”. Choć autor raz po raz daje wyraz naukowej powściągliwości, zaznaczając, że opisywane przez niego perspektywy rozwoju okołomykologicznej myśli i praktyk są wciąż żywo dyskutowane zarówno w akademickich ośrodkach, jak i w półamatorskich laboratoriach, to opisywane przez niego plany, koncepcje i zastosowania grzybów uwodzą brawurą. Dla mykologicznego laika kusząca jest wizja, że grzyby, nawet jeśli nie uratują (przynajmniej samodzielnie) ludzkości przed klimatyczną zagładą, to mogą jakoś nam pomóc. Sheldrake wykazuje, że organizmy te – które zawsze towarzyszyły, wciąż towarzyszą i najpewniej będą towarzyszyć ludzkości – stanowią rezerwuar niezbadanych, potencjalnych możliwości. Grzyby mogą rozłożyć odpadki, ożywić skażone ekosystemy, a nawet stać się alternatywnym materiałem budowlanym.

Grzyby mogą wprawiać nas w osłupienie nie tylko dzięki swojej wszędobylskości i możliwościom technologicznego zastosowania, chociażby w produkcji biopaliw czy lamp, ale też oddziałując bezpośrednio na umysł. Nikogo raczej nie zdziwi fakt, że nie wszyscy jedzą grzyby dla smaku, lecz czasem także ze względu na psylocybinę – psychodeliczną substancję występującą w wielu ich gatunkach. Spożywanie halucynków – oraz LSD, wytwarzanego dzięki reakcjom uwzględniającym grzyby – szczyt popularności osiągnęło w czasie rozkwitu ruchu hippisowskiego. Lecz – jak wskazuje Sheldrake – praktyka ta ma o wiele dłuższą tradycję, całkiem dobrze udokumentowaną chociażby w XVI-wiecznych relacjach Hiszpanów z Ameryki Środkowej. Psylocybina opisywana jest jako katalizator doznań mistycznych, halucynacji czy euforii. Spożycie jej może prowadzić do doświadczeń ponadludzkich, spojrzenia na siebie z nieegocentrycznej perspektywy i nieszablonowego traktowania pozornie nierozwiązywalnych problemów.

Jedni płaczą, drudzy śpiewają, a jeszcze inni tańczą – takie opisy działania psylocybiny można znaleźć w tekście Sheldrake’a. Podobna scena otwiera „Grzyby” – spektakl na motywach wspominanej książki, wyreżyserowany przez Weronikę Szczawińską i Piotra Wawra Juniora w warszawskim Teatrze Powszechnym. Grzegorz Falkowski, ubrany w przyduży garnitur, ze słuchawkami na uszach, zadziornie tańcuje na scenie. Niektóre otaczające go przedmioty przypominają klasyczne meble, a na ziemi rozsypany jest piach (scenografia i kostiumy: Marta Szypulska). Już na pierwszy rzut oka widać motyw przewodni – praktycznie każdy przedmiot swoją fakturą i formą przypomina grzyba, a może nawet jest z grzyba zrobiony? Przestrzeń sceniczna została domknięta od góry daszkiem stylizowanym na muchomorowy kapelusz, tyle że czerwień ustępuje bieli, a w miejscu kropek wycięte są otwory.

Mogłoby się wydawać, że „Grzyby”, których punktem wyjścia jest tekst silnie akcentujący posthumanistyczne tropy myślowe, będą spektaklem równie pozaludzkim. Tymczasem trzon fabularny stanowi sesja mykoterapeutyczna, którą prowadzi Falkowski grający Łysiczkę (postaci losują grzyba, którego nazwę przyjmą na czas spotkania). Scenę stopniowo zapełniają kolejne, kreślone grubą kreską postaci: wyrwany ze spotkania na Zoomie, trawiony przez korpofrustrację i stale przyklejony do telefonu choleryk Rydz (Mamadou Góo Bâ), regularna bywalczyni wszelkich terapii, rozpadająca się pod naporem postępującej neurozy, ubrana w monochromatyczny dres Purchawka (Natalia Lange), wyczulony na pole energetyczne najmniejszej cząsteczki szaman-amator Borowik (Oskar Stoczyński) czy cyniczna, a jednak przekonana o przeciwgrzybicznym charakterze mykoterapii Kurka (Maria Robaszkiewicz). Różne są motywacje postaci, żadna z nich jednak do końca nie wie, co właściwie ma się wydarzyć podczas sesji. Rydz chce jedynie odbębnić pogadankę i dostać papierek, Purchawka jest z kolei pewna, że trzonem terapii będzie zajadanie się halucynkami. Łysiczka – sam ledwo zdolny do utrzymania spokoju ducha – stara się moderować spotkanie niepokornych i w gruncie rzeczy groteskowo przejaskrawionych temperamentów, stosując kolejne formy działań grupowych, lecz nic nie przynosi zamierzonego skutku. Nieporozumienie dotyczące formy terapii – wyrażone w konfrontacji Łysiczki z pacjentkami i pacjentami domagającymi się grzybków – wieńczy wspólna narkotyczna faza. Postaci opanowuje grzybowy haj, podczas którego doznają małych i dużych przełomów oraz objawnień. Łysiczkę nawiedza grzyb, który w półludzkim monologu punktuje słabości, egocentryzm i pychę ludzkości.

fot. Magda Hueckel | materiały Teatru Powszechnego w Warszawie

Literacki materiał – książka Sheldrake’a – został oczywiście poddany w „Grzybach” dramaturgicznej obróbce: w dialogach i prezentowanych sytuacjach często się do niego nawiązuje (przykładem może być przywołana przez Purchawkę historia niebieskiego kwiatu, który może żyć bez fotosyntezy), ale wykreowano także wątek mykoterapeutyczny. Jednak obecny w wyjściowym tekście, a także w samym przedmiocie namysłu, radykalny potencjał zostaje wytracony właśnie z powodu przyjętej konwencji. Posthumanistyczny zestaw rozpoznań okazuje się niezbyt odkrywczy i nie w pełni wybrzmiewa jego sens, ponieważ artykułowany jest na modłę dramatyczną – ludzką. Najbardziej znamienny jest pod tym względem – swoją drogą świetnie odegrany – monolog Łysiczki, którego ludzkie ciało musi zostać przyjęte przez niezidentyfikowanego grzyba. Będzie on dzięki temu w stanie powiedzieć pozostałym postaciom, że człowiek w zestawieniu z grzybem jest zaledwie przebłyskiem życia. Jesteśmy przyczyną katastrof i źródłem zniszczeń nieadekwatnych do czasu istnienia ludzkości, a mamy nieporównywalnie mniejsze zdolności adaptacyjne niż podziemne sieci strzępków. Sytuacja sceniczna okazuje się gruntownym paradoksem, prowokującym do refleksji nad przystawalnością typowych, angażujących ludzi narzędzi teatralnych do rozgrywania nieludzkiej perspektywy. Czy bardziej adekwatną formą nie byłaby instalacja, proponująca mniej zobowiązujące wobec odbiorców działanie performatywne? Dylematem inscenizacyjnym nie powinno być to, jak grzyb może przemówić, lecz raczej pytanie, czy w ogóle powinien to zrobić.

Pomimo dyskursywnych nieścisłości i formalnej zachowawczości „Grzyby” wciąż są angażującym, zabawnym i świetnie zagranym spektaklem. O jego sile stanowią przede wszystkim sprawnie rozpisane dialogi i ostry jak brzytwa aktorski timing, który niemal zawsze idealnie wydobywa komizm sytuacji i charakterów (wyrażany również w ruchu scenicznym rozplanowanym przez Agatę Maszkiewicz). Choć druga część – grzybowa faza – rozjeżdża się dramaturgicznie i jest nieco przydługa (co oczywiście można uzasadnić tematycznie jako symulację czasowości innej niż zwyczajna, trzeźwa), to tempo „Grzybów” jest całkiem wartkie, a akcja spójna. Oglądanie tego spektaklu, szczególnie po lekturze „Entangled Life…”, jest niejako dysocjacyjne – dyskurs i afekt rozdzielają się i ścierają ze sobą. Pomiędzy zapleczem merytorycznym i zaprojektowanymi oczekiwaniami dochodzi do przepychanek, wyzwalających instynktowne westchnięcia stłumionego, wewnątrzbrzusznego śmiechu.

Pod sam koniec scena ulega rozpadowi, a scenografia zostaje rozrzucona. Kiedy Łysiczka przełamuje konwencję i zaprasza osoby siedzące na widowni do uczestnictwa we wspólnej sesji relaksacyjnej, mój wzrok przykuwa rozsypany w nieładzie – teraz już mokry – piach. Apel terapeuty gubi się pośród niepewnych, delikatnie zdezorientowanych spojrzeń widzów i widzek. Przez ostatnią godzinę nic nie wskazywało na to, żeby mykoterapia obejmować miała także publiczność, skąd więc nagle ten pomysł? Oczyma wyobraźni widzę już, jak mokry piach plami moje jasne spodnie. Nie wstaję, obserwując reakcje osób na sąsiednich miejscach. Nikt się nie rusza. W sesji uczestniczą jedynie cztery osoby grające w spektaklu. Ich kończyny zawiązują ciasne, intymne –  nie ludzkie, lecz roślinno-grzybne – sploty. W tym działaniu jest coś transcendentnego, a jednocześnie erotycznego: ciała złączone we wspólnej świadomości siebie i otoczenia, pozbawione są klarownego początku „ja” i jasnej granicy „ty”. Tworzą tak hipnotyzująco ludzko-nieludzką grzybnię, w której ciasnocie rozkłada się wszystko, co zostało dotychczas powiedziane. Dopiero w tym obrazie częściowo wypełnia się potencjał „Grzybów”. Choć wolałbym, żeby nie stanowił on tylko puenty, lecz fundament spektaklu. Dobrze, że się pojawił. Wszak lepszy rydz niż nic.

 

„Grzyby”

reżyseria i scenariusz: Weronika Szczawińska, Piotr Wawer Jr.
scenografia i kostiumy: Marta Szypulska

Teatr Powszechny w Warszawie
premiera 19.11.2022