Nr 24/2022 Na teraz

Słuchanie zaangażowane

Iga Batog
Muzyka

Założeniem realizowanego w Centrum Kultury ZAMEK w Poznaniu, a kuratorowanego przez Teresę Nowak cyklu „Moja muzyka” jest między innymi „przełamywanie granic pomiędzy gatunkami, oderwanie od akademickiej sztuczności, pole dla eksperymentu i improwizacji, to łączenie sztuk i odważne wprowadzanie muzyki w nową […] przestrzeń”.

Na #97 wydarzenie z cyklu trafiłam właściwie przypadkiem: podczas wizyty w Zamku moją uwagę przyciągnął plakat z trzema znajomymi nazwiskami: Miłosza Pękali, Tomka Szczepaniaka i Aleksandra Wnuka. Samo sformułowanie ,,trio post-perkusyjne” sugerowało bowiem myśl przewodnią całego wydarzenia. Dekonstrukcja perkusji, dosłowna i metaforyczna, współgranie instrumentów i obiektów muzycznych, wyłamywanie się z ram i utartych muzycznych schematów – wszystko to wybrzmiało na koncercie unPERCUSSIONED.

Zróżnicowany program obejmował utwory Pabla Galaza, Eugena Ughettiego, Madsa Emila Dreyera, Eleny Rykovej, Simona Steena-Andersena (w aranżacji Szczepaniaka) oraz improwizację tria (post)perkusistów.

Już w pierwszym utworze – „Roren” Pabla Galaza – ujawnił się także inny motyw przewodni wydarzenia: przenikanie się warstwy wizualnej i dźwiękowej. Następujący po nim „Pyrite Gland” Eugena Ughettiego kontynuował wizualny trop – zespolenie światła i dźwięku uwidaczniało relacje pomiędzy poszczególnymi partiami w ramach tria. Uwagę publiczności zwracał sposób, w jaki wykonawcy przekazywali sobie motywy, w jaki je zwielokrotnili, rozmijali się i ponownie spotkali.

Relacje światła i dźwięku powróciły w utworze Madsa Emila Dreyera zatytułowanym (nomen omen) „Lys 3”. Na dźwięk krotali pobudzonych pociągnięciem smyczka (solowo Szczepaniak) rozjarzał się sznur żarówek oddzielających publiczność od sceny. Od pojedynczych lampek, których ciepłe światło gasło wraz z dźwiękiem, aż do migoczących akordów powracających i krążących po sali.

Kreślony obrazek może wydawać się urokliwy – co jest obserwacją słuszną i chybioną. Słuszną – bo budowanie nastroju było ważnym elementem całości. Chybioną, bo za urokliwą scenografią skryło się jednak zasugerowanie lekkiego niepokoju. Był to rodzaj gry ze słuchaczem – wytrącenie go z pewności, wprowadzenie ambiwalencji odczucia: co właściwie słyszę i co widzę? Czy to dźwięk wpływa na światło, czy odwrotnie? Kulminacja utworu nastąpiła wraz z zejściem solisty ze sceny, ujawniając ingerencję elektroniki w strukturę dźwiękową. Po opuszczeniu sceny przez Szczepaniaka zapętlony materiał wciąż wybrzmiewał w sali, aż dźwięk stopniowo zanikł, pozostawiając słuchaczy bez odpowiedzi na zasiane wątpliwości.

Kolejny utwór – „101% mind uploading” Eleny Rykovej – prezentował odmienne założenie: tu wszystko zostało wyłożone wprost, bezpośrednio uwidocznione. Ubrani w odzież chirurgiczną wykonawcy zebrali się wokół otwartego fortepianu. Kamera, filmująca z góry ich precyzyjne ruchy, ukazywała także wnętrze instrumentu.

Metafora fortepianu jako organizmu, systemu naczyń połączonych, znalazła swoje muzyczne odzwierciedlenie. Dzięki preparacji i użyciu obiektów każdy ruch wykonawców wywoływał natychmiastową reakcję instrumentu. Możliwość obserwowania całej „operacji” na ekranie wzmacniała wrażenie absolutnej precyzji i założonej perfekcji.

Po „chirurgicznej” precyzji nastąpiła kolejna zmiana – improwizacja tria. Stopniowo narastająca swoboda pozwalała obserwować budowanie struktur rytmicznych i ich rozpad. Była angażująca i pełna energii.

Prawdziwym wydarzeniem tego wieczoru było jednak, w mojej opinii, „Asthma” Simona Steena-Andersena w aranżacji i wykonaniu Szczepanika. Muzyka Steena-Andersena może zaskakiwać kompleksowością doświadczenia. Balansowanie na granicy żartu i powagi, muzyki i performansu, kiczu i metaforycznej głębi; wreszcie, na poziomie meta, łączenie i jednoczesne obalenie wszystkich tych pojęć – to wszystko jej cechy składowe. Tworzący ją kompozytor jawi się jako twórca, dla którego w muzyce nie ma rzeczy niemożliwych. „Asthma” to utwór przeznaczony na akordeon i warstwę wideo. Na tę drugą składa się zestaw klipów-studium oddechu ludzkiego rejestrowanego w różnych warunkach – podczas snu, medytacji, gry na instrumencie, zaraz po wynurzeniu się z wody czy podczas udzielania pierwszej pomocy. Stopniowo w klipach zaczynają się także pojawiać ludzkie wypowiedzi, często pozornie abstrakcyjne i nieco groteskowe – jak na przykład prowadzącego kurs wydłużenia oddechu, który namawia do ,,zaakceptowania przerażenia i zawrotów głowy”. To jednak kolejny etap gry z odbiorcą – faktycznie bowiem dźwięki oddychania są w całości wydawane przez akordeon, a wypowiedzi osób zawarte w filmikach recytuje solista, w wirtuozowski sposób łącząc partię mówioną z rytmicznymi ruchami miechu akordeonu.

Początkowe uczucie dyskomfortu lub rozbawienia w obcowaniu z muzyką Steena-Andersena ustępuje miejsca absolutnej fascynacji i zaangażowaniu. Kulminację stanowi przewrotny finał. Nie inaczej jest w przypadku „Asthmy” – początkowa wesołość i dezorientacja mijają, gdy się okazuje, że nieświadomie sami zaczęliśmy oddychać w rytmie nadawanym przez akordeon. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech-wydech. Wdech… Wydech-wdech-wydech. Embrace the horror.

Kolejny koncert z cyklu ,,Moja muzyka” (#98) opierał się na spektaklu dźwiękowym „Visibilium et Invisibilium” Dominika Puka w wykonaniu połączonych sił Trans-for-Matha Ensemble i Lambda Ensemble.

Tym razem od samego początku widoczna była intencja aranżowania nieoczywistej przestrzeni dla muzycznych wykonań. Spektakl rozpoczynał się właściwie wraz z przekroczeniem progu sali. Członkowie orkiestry laptopowej Lambda Ensemble, usytuowani wśród publiczności, odtwarzali wcześniej przygotowaną ścieżkę dźwiękową, pozostającą w tle, ale stanowiącą zachętę do właściwego słuchania.

Punktem wyjścia do spektaklu była wizualna postać dźwięku, uchwycona przy użyciu aparatury Schlieren Optic. Zapowiadano także podjęcie refleksji nad samym procesem słuchania muzyki, nad operowaniem punktami styczności różnych warstw dzieła muzycznego i ich wzajemnymi relacjami.

Niestety „Visibilium et Invisibilium” może przytłoczyć, zarówno koncepcyjnie, jak i dźwiękowo – a przynajmniej tak podziałało na mnie. W większości ogniw utworu elektronika dominowała nad resztą struktury dźwiękowej – i, żeby było jasne, nie jest to z mojej strony sformułowanie-wytrych używane wtedy, gdy na chwilę straci się uwagę na koncercie i gubi orientację w tym, co się wydarza dalej. Znacznie łatwiejsze w odbiorze były fragmenty czysto instrumentalne, gdzie można było odnaleźć ciekawe zestawienia brzmieniowe – akordeonu i instrumentów dętych blaszanych – czy pełne powietrza, świszczące pociągnięcia smyczków w kwintecie. Być może to moje indywidualne odczucie, być może efekt wliczonego w projekt ryzyka, ale zapowiadana złożoność utworu zamienia się tu w przebodźcowanie odbiorcy.

Paradoksalnie w #98 odsłonie „Mojej muzyki” – opartej na spektaklu – zabrało nastroju. Okazuje się więc, że czasem dla koncertowej dramaturgii pozornie oszczędniejsze rozwiązania są bardziej inkluzywne. Być może to jeden z powodów, dla których koncert unPERCUSSIONED skuteczniej niż „Visibilium et Invisibilium” sproblematyzował temat odbioru muzyki na żywo. Stanowił bowiem niespodziewaną realizację odpowiedzi na pytanie, jak sprawić, by koncert muzyki współczesnej był wydarzeniem angażującym słuchacza, zarazem doświadczeniem osobistym i całościowym.

 

MOJA MUZYKA #97
unPERCUSSIONED: Pękala/Szczepaniak/Wnuk
31.10.2022

MOJA MUZYKA #98
Dominik Puk
15.11.2022

Centrum Kultury ZAMEK w Poznaniu