Nr 24/2022 Na teraz

Pułapka postkolonializmu

Aleksandra Kumala
Literatura

Gdy rok temu Literacką Nagrodę Nobla przyznano Abdulrazakowi Gurnahowi, na sali – jak zwykle przy tej podniosłej okazji – panowała cisza. Popularność pisarza, wówczas stosunkowo niewielka, ograniczała się głównie do terytorium Wielkiej Brytanii. Niedługo po ogłoszeniu werdyktu w internecie zaczęły więc pojawiać się anglojęzyczne artykuły z poradami, którą z dziesięciu książek Gurnaha przeczytać najpierw. Niejedna redakcja zastanawiała się też zapewne, co można by o nim napisać ad hoc, bez znajomości szczegółów z jego biografii (np. to, że jest pierwszym od blisko trzydziestu lat czarnoskórym i piątym Afrykaninem w historii nagrody). W powstałych nieco później tekstach przyznaną pisarzowi statuetkę wpisywano w nurt „odkryć, rozliczeń i wyrzutów sumienia”, zaś tworzoną przezeń literaturę określano – jak najbardziej trafnym – mianem „antykolonialnej”.

Gurnah przyszedł na świat w 1948 roku w Zanzibarze (ówczesnej kolonii brytyjskiej). Osiągnąwszy pełnoletniość, ze względu na trwające w ojczyźnie prześladowania muzułmanów wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Skończył studia literaturoznawcze, podjął pracę (najpierw jako nauczyciel, następnie jako wykładowca akademicki Uniwersytetu w Kent), założył rodzinę. I zaczął pisać.

Miałem świadomość, że będę prezentował się publiczności, która być może postrzega samą siebie jako normatywną, wolną od jakiejkolwiek kultury czy etniczności, wolną od różnicy. Zastanawiałem się, jak wiele powiedzieć, ile wiedzy założyć, w jakim stopniu zrozumiała byłaby moja narracja, gdybym tego nie zrobił. Zastanawiałem się, jak pogodzić to wszystko i tworzyć fikcję[1].

Pomny tych dylematów, pod koniec lat 80. ubiegłego wieku zadebiutował autobiograficzną prozą „Memory of Departure”. Za wydaną niedługo potem – zainspirowaną wspomnieniami ojca – powieść „Paradise” otrzymał nominację do Nagrody Bookera. Ale dopiero werdykt szwedzkiej Akademii sprawił, że jego książki przełożono na blisko czterdzieści języków z ojczystym suahili włącznie.

„Powróceni” to najnowsza (w języku angielskim ukazała się w 2020 roku) i zarazem pierwsza dostępna po polsku (w przekładzie Krzysztofa Majera) powieść Gurnaha (nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukażą się w przyszłości także kolejne dwie).

Historyczne tło książki, a zarazem niezwykle istotny – zarówno dla losów jednostek, jak i zbiorowości – kontekst wydarzeń stanowi burzliwa historia kolonizacji Afryki Wschodniej z początków XX wieku, między innymi powstania Busziriego (1888–1889), Hehe (1891–1898) czy Maji-Maji (1905–1907), funkcjonowanie Niemieckiej Afryki Wschodniej (Deutsch-Ostafrika) oraz traktat wersalski, w ramach którego „Niemcy, Brytyjczycy, Francuzi, Belgowie, Portugalczycy, Włosi, i kto tam jeszcze” (s. 12) dokonali sztucznego, egzekwowanego przemocą podziału wschodnioafrykańskich terytoriów.

W tej czteroczęściowej sadze krzyżują się losy kilkorga postaci: małżeństwa Khalify i Bi Aszy, rodzeństwa Ilyasa i Afiyi oraz Hamzy, jej późniejszego męża i ojca ich syna. Buchalterowi Khalifie pracodawca proponuje małżeństwo ze swoją osieroconą krewniaczką, Bi Aszą. Niedługo potem mężczyzna poznaje Ilyasa, który jako dziecko uciekł z domu, został porwany przez askarysa, a następnie uwolniony i zaprowadzony do niemieckiej szkoły misyjnej. Dowiedziawszy się po latach o śmierci rodziców i istnieniu siostry, postanawia ją odnaleźć i sprowadzić do domu przyjaciół, Khalify i Bi Aszy. Niedługo po odzyskaniu brata i odbudowaniu relacji z nim Afiya znów musi się z nim rozstać – Ilyas postanawia bowiem wstąpić w szeregi Schutztruppe (niemieckie oddziały kolonialne). Przepada bez śladu i jeszcze długo po zakończeniu krwawego konfliktu nie sposób ustalić, co się z nim stało. Tymczasem do opuszczonego niegdyś miasta powraca naznaczony wojennymi doświadczeniami Hamza – znajduje pracę u tego samego kupca, który zatrudnia Khalifę; mimo początkowej nieufności i wielu tajemnic zdobywa jego zaufanie oraz dach nad głową. Zakochuje się także w Afiyi, z którą zakłada rodzinę, i wspólnie z nią próbuje stawić czoła demonom przeszłości.

Tworząc rozciągniętą w czasie rzeczywistość fabularną, Gurnah czerpał z własnych doświadczeń: jako syn drobnego kupca dobrze znał atmosferę małych sklepów i skupionych wokół nich lokalnych społeczności. Podczas II wojny światowej jego wuj wstąpił w szeregi King’s African Rifles i pozostawał z tego dumny, więc pisarz miał styczność z postawą ochotnika w kolonialnej armii. Będąc, jak sam siebie nazywa, „dzieckiem kolonializmu”, dopiero na emigracji mógł w pełni zrozumieć szereg charakterystycznych dla tego zjawiska mechanizmów – przypisywanie najeźdźcom „atrakcyjności i prestiżu”, korzystanie ze „zdobyczy” nowego systemu (edukacja, wzbogacanie się), nieświadome internalizowanie poczucia cywilizacyjnej niższości – i krytycznie się do nich odnieść.

Robi to na przykład, portretując dwóch byłych askarysów – Hamzę i Ilyasa – w sposób daleki od dominujących dotychczas, skrajnie różnych, stereotypowych ujęć. Askarysi byli żołnierzami rekrutowanymi spośród lokalnej ludności, surowo szkolonymi i wykorzystywanymi przez Schutztruppe do tłumienia antykolonialnych zrywów. W niemieckiej historiografii lat 20. i 30. XX wieku idealizowano ich w celach propagandowych; w krajach wschodnioafrykańskich z kolei do dziś uznaje się ich za zdrajców. Zarówno Hamza, jak i Ilyas ponoszą konsekwencje swoich wyborów: pierwszego przez resztę życia dręczą wojenne koszmary, drugi ginie z rąk ludzi, którym latami dochowywał wierności. Równie niejednoznacznie rysuje się postać Khalify, który dzięki stypendium ukończył anglojęzyczną szkołę podstawową w Bombaju, a pobrawszy nauki u prywatnego nauczyciela, zdobył pracę buchaltera. Ożenił się z kobietą, którą „złożono mu […] w darze”, świadom, iż „ona sama nie będzie miała w tej kwestii wiele do powiedzenia” (s. 22). Nie doczekawszy się własnych dzieci, wraz z Bi Aszą otoczył opieką najpierw Ilyasa, następnie Afiyę i Hamzę, a potem także syna tej dwójki. Jego małżeństwo z całą pewnością nie było zgodne; można by je uznać za względnie udane, ale czy szczęśliwe?

Wraz z tym pytaniem odsłania się inny kontekst – długi cień patriarchatu, który pada w powieści na postaci kobiece. Bi Asza, osierocona i pozbawiona przez wuja majątku, zostaje wydana za obcego człowieka; po serii poronień i nieprzynoszących efektów sesji z mgangą (zielarką) zamyka się w sobie, odtąd już „zawsze znajduje sposób, by stłumić miłosne zapędy męża i uniknąć przykrego zamętu, który wiązał się z jego podnieceniem” (s. 31). Dorastająca pod jej opieką Afiya w okresie dojrzewania zaczyna „rozumieć, jakim pasmem zgryzot jest odizolowany od świata żywot kobiety” (s. 142). Brutalnie pobita przez tymczasowego opiekuna (w ramach kary za zdobytą umiejętność czytania i pisania), surowo traktowana przez Bi Aszę i wprost oskarżona przez nią o chęć odbicia jej męża zakochuje się w Hamzie i razem z nim łamie wszelkie obowiązujące zasady – obyczajowe i religijne. Wychodzi za mąż z miłości, po czym – podobnie jak swoja przybrana matka – musi zmierzyć się z doświadczeniem poronienia. To jeden z nielicznych momentów w dorosłym życiu Afiyi, gdy surowa opiekunka otacza ją bezinteresowną troską i opieką. Afiyę przez cały czas dręczy też niewiedza o losach starszego brata; jedynemu synowi nadaje jego imię i (nieświadomie) przenosi na niego ciężar międzypokoleniowych traum.

„Powróconych” cechuje postkolonialna świadomość podobna do tej, której wyraz stanowiły dzieła Jamesa Baldwina, Frantza Fanona, J.M. Coetzeego czy – ostatnio – Davida Diopa. Styl powieści przywodzi na myśl prozę innego noblisty, tureckiego pisarza Orhana Pamuka i co rusz ewokuje atmosferę „Księgi tysiąca i jednej nocy” (ulubionej lektury Gurnaha z dzieciństwa). Choć w powieści pojawia się co najmniej kilka konkretnych dat, a czas akcji pozwala wskazać określone – nawet jeśli w europejskim kręgu kulturowym szerzej nieznane – momenty historyczne, Gurnah rozmywa kontury opisywanej rzeczywistości („tego roku, gdy w mieście zjawili się Niemcy”, s. 12; „budowano podówczas linię kolejową z Mombasy do Kisumu”, s. 15; „Niemcom udało się już wówczas stłumić wszystkie rewolty”, s. 16), jakby nie chciał całkowicie zespalać jej z historyczno-geograficzno-społecznym konkretem. Zamiast tego pozwala opowieści dryfować na granicy światów: realnego i baśniowego.

Jak deklaruje autor: „Nie jestem samotną wyspą. Moje doświadczenie – emigranta, muzułmanina, leciwego mężczyzny – albo przynajmniej jakąś jego część współdzielą miliony ludzi”. Zdecydowanie sprzeciwia się on jednak idei pisarza, który kogoś lub coś reprezentuje. „Reprezentuję [wyłącznie] samego siebie, to, co myślę i kim jestem, co mnie zajmuje, o czym chcę pisać” – mówi. W trakcie konferencji prasowej, zorganizowanej po przyznaniu mu Nobla, zapytany o „kontrowersje dotyczące kwestii swojej tożsamości”, odparł zdecydowanie, że takie nie istnieją. W podobnym tonie wypowiadał się Mohamed Mbougar Sarr podczas spotkania w ramach tegorocznej edycji Conrad Festival, utyskując na szufladkowanie pisarzy wyłącznie jako „czarnoskórych” czy „afrykańskich”. Również Bernardine Evaristo w swoim „Manifeście” zastanawiała się, czy od czarnoskórych twórców i twórczyń nie oczekuje się wyłącznie rozpraw na temat rasizmu i niewolnictwa. W Gibert Joseph, najsłynniejszej paryskiej księgarni (oraz jej odpowiednikach w innych miastach Francji), wciąż istnieje dział „literatura frankofońska z Afryki”, w obrębie którego książki układa się według krajów pochodzenia autorek i autorów. Tymczasem, przekonuje Gurnah, „miejsce pochodzenia samo w sobie nie wyjaśnia ani nie definiuje czyichś działań”. Jednocześnie, dodaje on, pisarze postkolonialni muszą mierzyć się z określonego rodzaju ryzykiem

wynikającym z alienującego, izolującego aspektu bycia obcym w Europie. Pisarz postkolonialny ma większe szanse stać się zgorzkniałym emigrantem, wyśmiewającym tych, których zostawił za sobą, dopingowanym przez wydawców i czytelników, którzy nie wyzbyli się nieuświadomionej wrogości, i są aż nazbyt skorzy do nagradzania i chwalenia wszelkiej drastyczności nieeuropejskiego świata. […] pisanie wśród obcych oznacza konieczność pisania cierpko, aby zdobyć uznanie, przyjęcia samo-pogardy jako rejestru prawdy. W przeciwnym razie zostanie się uznanym za sentymentalnego optymistę i odprawionym z kwitkiem[2].

Gra toczy się zatem o to, aby oczyścić pole literackie z kolonialnych dyskursów, wyzbyć się protekcjonalnej retoryki i przestać gettoizować; o to, by do głównego nurtu przedostać się mogły nie tylko książki powstałe na podstawie sprawdzonego, sprzedawalnego wzorca, oraz o to, aby słowa krytyki i uznania nie odnosiły się do pochodzenia czy koloru skóry autora/autorki, ale jego/jej warsztatu. A skoro tak, należy przyznać, że „Powróceni” mogą znużyć swoim rozwlekłym, baśniowo sformatowanym tempem i smętną sentymentalnością właśnie, rozczarować przewidywalnością narracyjnych schematów, parokrotnie zirytować infantylnością języka („Tak to wówczas w tej części świata wyglądało…”, s. 123; „Aż dławił się od chichotu, że tak mu się udało Nassora Biszarę wymanewrować”, s. 263). Wyjaśniający zagadkę losów Ilyasa finał powieści, w którym połączone zostają dwa rodzaje ludobójstw – kolonialne i nazistowskie – wydał mi się wprost niewyobrażalnie kiczowaty w swej wzniosłości. Wrażenia tego nie zatarła żadna z dwóch potencjalnych okoliczności łagodzących: ani fakt, że autora mogła zainspirować prawdziwa historia (Bayume Mohameda Husena), ani to, że jego gest twórczy daje się odczytywać jako odwzorowanie Rothbergowskiej koncepcji pamięci wielokierunkowej[3], postulującej splatanie upamiętnień różnych doświadczeń historycznych społeczności i społeczeństw wielokulturowych. Gest literacki Gurnaha pozostaje wierny tej teorii, a zarazem okazuje się pokraczny w praktyce.

Krytyka dzieła literackiego nie jest – i nie powinna być – równoznaczna z odbieraniem legitymizacji opisywanym w nim historiom. Dobrze, że tego rodzaju opowieść zaistniała w czytelniczej świadomości. Szkoda tylko, że w formie sztampowej, postorientalistycznej bajędy. Nie twierdzę wcale, że samo-pogarda, brutalność i trauma to jedyne alternatywy. Po prostu mam nadzieję, iż z owej pułapki postkolonializmu, której istnienie sygnalizował Abdulrazak Gurnah i w którą wpaść mogą wszyscy – pisarze i pisarki, czytelnicy i czytelniczki – da się wydostać w jeszcze inny sposób, niż zrobił to noblista.

Abdulrazak Gurnah, „Powróceni”
tłumaczenie: Krzysztof Majer
Wydawnictwo Poznańskie
Poznań 2022


Przypisy:
[1] A. Gurnah, Writing Place, “World Literature Today” 2004, Vol. 78, No. 2, s. 28.
[2] Tamże, s. 27.
[3] Książka „Pamięć wielokierunkowa. Pamiętanie Zagłady w epoce dekolonizacji” (2009, wyd. pol. 2015) Michaela Rothberga stanowi próbę zdiagnozowania sposobu, w jaki współczesne społeczeństwa wielokulturowe „myślą o relacji między historiami wiktymizacji różnych grup społecznych” (s. 7). Jedno z kluczowych pytań zadawanych przez autora dotyczy tego, „czy upamiętnianie jednej historii usuwa z pola widzenia inne?” (s. 7). Rothberg – zestawiając ze sobą właśnie zjawiska kolonizacji i zagłady – proponuje następujące rozróżnienie: na „pamięć wielokierunkową” i przeciwstawianą jej „pamięć rywalizującą”. Pierwszą z nich charakteryzuje jako „przedmiot nieustannych negocjacji, odesłań i zapożyczeń” (s. 15), drugą przyrównuje do „walki o sumie zerowej toczącej się o niewystarczające zasoby” (s. 15). Jego koncepcja stanowi istotny wkład w rozwój studiów pamięciologicznych, postkolonialnych oraz zagładowych i do dziś pozostaje niezwykle nośna.