13 września tego roku dwudziestodwuletnia Kurdyjka Masha Amini przyjechała do Teheranu, żeby zwiedzić miasto. Na ulicy zatrzymał ją patrol policji obyczajowej za nieprzestrzeganie przepisów dotyczących hidżabu. Dziewczyna miała odkryte włosy i obcisłe spodnie – zgodnie z obowiązującym prawem Iranki muszą w miejscach publicznych owijać głowę chustą i nosić luźne ubrania zakrywające ciało. Zapierała się rękami, próbowała się bronić, ale policjanci wyciągnęli pałki i tłukli ją tak długo, aż wpadła do radiowozu. Z posterunku karetka przewiozła ją skatowaną do szpitala. Leżała w śpiączce dwa dni, zmarła na oddziale intensywnej terapii. Po śmierci Mashy Amini w Iranie zawrzało, a prawie dwa miesiące po tragicznych wydarzeniach wrze coraz bardziej. Na ulice miast w całym kraju wychodzą tłumy, a policjanci brutalnie je pacyfikują – nie tylko strzelają granatami łzawiącymi, mają rozkaz użycia ostrej amunicji wobec cywilów. Od początku protestów, jak szacuje Amnesty International, zginęło kilkaset osób, nie wyłączając dzieci, a tysiące trafiły za kratki, gdzie stosuje się wobec nich tortury.
Asghar Farhadi, irański reżyser i laureat dwóch Oscarów, w dniu śmierci Amini zamieścił na Instagramie intymny, poetycki wpis zakończony słowami: „Śpisz na łóżku w szpitalu, ale jesteś bardziej przytomna od nas wszystkich, którzy jak w transie nie zwracamy uwagi na niekończące się okrucieństwo. Mamy udział w tej zbrodni”. W kolejnych wpisach prosił świat o wsparcie dla kobiet w Iranie. Na festiwalu filmowym w Zurychu pokłonił się tym, którzy w obliczu wielu form systemowej opresji decydują się opowiadać o niej w swoich filmach. Tymczasem od lipca trzech irańskich reżyserów, nagradzanych na świecie, przebywa w więzieniu. Mohammad Rasoulof i Mostafa Aleahmad zostali aresztowani za podpisanie się pod apelem przeciw tłumieniu protestów, jakie wybuchły po zawaleniu się wieżowca w mieście Abadan (powodem były wady konstrukcji, protestujący za katastrofę i śmierć 40 osób winili skorumpowanych, uciekających przed odpowiedzialnością urzędników). Za uwięzionymi kolegami wstawił się Jafar Panahi – który z powodu zakazu wykonywania zawodu swoje filmy kręci potajemnie – i naraził się na karę sześciu lat więzienia. To wszystko wydarzyło się w ciągu roku, jak minął od premiery ostatniego filmu Farhadiego.
Farhadi, najbardziej osławiony spośród irańskich twórców, zawsze trzymał się od polityki z daleka i unikał jednoznacznych deklaracji. Kiedy w Abadanie trwały demonstracje, reżyser objeżdżał ze swoim nowym filmem świat, ale nie wykorzystał okazji do zabrania głosu, co część środowiska miała mu za złe. I to nie po raz pierwszy – mimo upływu lat wciąż wypomina się Farhadiemu, że gdy Panahi został po „zielonej rewolucji” osadzony w areszcie domowym, ten pierwszy przedłożył dobre stosunki z władzą nad solidaryzowanie się z szykanowanym kolegą – publicznie wycofał się z protestu, gdy szef państwowego instytutu filmowego zagroził, że wstrzyma mu pozwolenie na dokończenie „Rozstania”. Film zdobył Oscara, okrzyknięto go arcydziełem, ale pozostał niesmak. Farhadi ma opinię konformisty, który nagina się do reżimu we własnym interesie i uchyla się przed deklaracjami światopoglądowymi; spodziewano się po nim, że nakręci film w większym stopniu dotykający wydarzeń z bieżącej polityki. Nawiasem mówiąc, cieniem na jego reputacji kładzie się również sprawa wokół „Bohatera”, jego ostatniego filmu. Była studentka Azadeh Masihzadeh wytoczyła mu proces o plagiat, twierdząc, że podzieliła się historią podczas zajęć.
Tak czy inaczej aktualne pozostaje pytanie, czy Farhadi rzeczywiście unika angażowania się w walkę z reżimem. W jego filmach trudno doszukiwać się bezpośredniego potępienia irańskich władz, choć pewne insynuacje mogą pojawiać się w tle opowiadanych historii. Reżyser bowiem bierze na warsztat losy jednostek, dyskretnie wpisując je w konstelacje instytucji i splotów zależności, jakie obowiązują w irańskim społeczeństwie. W „Pięknym mieście” opowiedział historię chłopaka oczekującego wykonania kary śmierci – jedynym sposobem na jej uniknięcie jest przekonanie ojca zamordowanej dziewczyny, żeby w ramach rekompensaty przyjął pieniądze i mu wybaczył. Fabuły prezentowane przez Farhadiego niezmiennie skomponowane są według triady wina – kara – przebaczenie, oplecionej siecią dylematów moralnych. Lejtmotywem tych filmów jest także kłamstwo – pewne niewygodne sprawy bohaterowie wolą przemilczeć, ukryć, pokryć zmyśleniem. Nagięte dla własnego celu prawdy, nieprzemyślane decyzje i samousprawiedliwienia znalazły się w centrum relacji rozwodzącego się małżeństwa w oscarowym „Rozstaniu”. Kameralny moralitet, skupiony na sytuacjach rodzinnych, który mógłby rozgrywać się tak naprawdę wszędzie, zdawał się potwierdzać apolityczny charakter kina Farhadiego. Można jednak uznać, że ezopowy język pozwolił przemknąć się przez sito cenzury i pokazać coś, z czym boryka się cały kraj – „Rozstanie” daje się czytać jako opowieść o układzie sił w Iranie, o którym decydują majątek, płeć, reputacja, pobożność i instrumenty wymierzania sprawiedliwości. W „Bohaterze”, najnowszym filmie Irańczyka, widać to równie wyraźnie.
Rahim wychodzi na przepustkę z więzienia, gdzie odsiaduje wyrok za długi, które zaciągnął na otworzenie biznesu. W ciągu dwóch dni ma przekonać wierzyciela – który uregulował za niego dług u lichwiarza – by ten darował mu część należności. Irańskie prawo działa bowiem w ten sposób, że jeśli dłużnik nie spłaci pożyczki w terminie, wierzyciel może żądać jego odsiadki. Chwilę po opuszczeniu murów więzienia Rahimowi przytrafia się niepowtarzalna okazja – jego partnerka znajduje kobiecą torebkę ze złotymi monetami. Pierwszą pokusą jest pomysł sprzedania zawartości i uregulowanie zobowiązań. Bohatera gryzie jednak sumienie, postanawia więc odnaleźć właścicielkę zguby. Nagłośnienie sprawy w mediach nadaje jej symboliczny wymiar – człowiek, który trafił do więzienia przez problemy finansowe, swoim czynem udowodnił, że każdy może dokonać właściwego wyboru i przedłożyć dobry uczynek ponad własny interes.
W konstruowaniu opowieści Farhadi świadomie piętrz y narracje i punkty widzenia rozmaitych osób. Historia, która trafia na pierwsze strony gazet i portali, niewątpliwie zapewnia rozgłos Rahimowi, ale okazuje się zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Lokalni dobroczyńcy próbują wyciągnąć go z więzienia, uruchamiają na jego rzecz charytatywną zbiórkę i oferują mu pracę, ale równolegle pojawiają się głosy, które podważają narrację o bezinteresownym, zasługującym na pochwałę czynie. Czy historia znalezionej i zwróconej torebki to ustawka na pokaz? Czy wszystko zostało przez Rahima ukartowane i sfabrykowane, by skłonić wierzyciela do wycofania oskarżenia? Sprawa – już zagmatwana – komplikuje się jeszcze bardziej, gdy bohater zataja kilka istotnych informacji, by bronić się przed oszczerstwami. Strategia ta obraca się niestety przeciwko niemu, chwilę później kostki tego domina idą w ruch. Każdy żongluje prawdą, spirala się nakręca, powstaje szereg ścieżek, lecz nie widać żadnego wyjścia.
Farhadi być może wyraźniej niż w poprzednich filmach wykracza poza motywacje światopoglądowe bohaterów, dotyka za to paradoksu naszych czasów – historia Rahima staje się viralem, z dnia na dzień otrzymuje on niezamierzone pięć minut sławy, ale równie szybko traci uznanie i przestaje budzić zainteresowanie. Na piedestał wynoszą bohatera portale informacyjne, strącają zaś krążące w sieci plotki, domysły, zawistne komentarze i wirtualne debaty. Newsy płynące z mediów decydują o powodzeniu lub fiasku działań podejmowanych przez Rahima, są swoistym depozytem jego losu i przeznaczenia – z początku sam gotów jest odwiedzać telewizyjne programy, w których chętnie relacjonuje historię swojego życia, z czasem gwałtownie protestuje przeciwko stawiającym go w złym świetle materiałom, które wypływają do sieci. Różne przekazy w odmienny sposób każą ludziom postrzegać Rahima – opinie wahają się między „prawym, godnym zaufania człowiekiem” a „wyrachowanym oszustem, którego historia jest wyssana z palca”. W ten sposób reputacja i wizerunek stają się jednym z głównych tematów filmu Farhadiego. Historia rządzi się prawami medialnego spektaklu, w jego centrum zostaje wciągnięty syn bohatera – kilkuletni, jąkający się chłopiec zdaje się poręcznym narzędziem do budowania poziomu zaufania społecznego. Ten mechanizm świetnie rozbraja scena, w której zaciągnięte przed kamerę dziecko ma przeczytać oświadczenie spisane na kartce – dorośli sugerują, że powinien je wyjąkać, bo wtedy wzbudzi w ludziach litość i współczucie.
Rahim także staje się narzędziem w rękach innych, każdy próbuje wykorzystać go do swoich celów. Historia uczciwego skazańca, który zwrócił torebkę, służy władzom więzienia do tuszowania przypadków samobójstw wśród osadzonych; rząd robi z niego bohatera, żeby propagandowo pokazywać obywatelom, w jakim cudownym kraju żyją. Istnieje zatem polityczny wymiar tej opowieści, ale tworzą go detale i niuanse – zagmatwana siatka zależności wynika z wdrukowanych w społeczeństwo irańskie norm i zakazów. Kierunek rozwoju akcji determinuje w zasadzie pozycja kobiet i mężczyzn, obawa przed tym, co powiedzą inni oraz charakterystyczna dla bohaterów Farhadiego obsesja na punkcie honoru i zachowaniu dobrego imienia. Na samym czubku znajduje się państwowy system karny pozostawiający Rahima samemu sobie – nie ma tu instancji nadrzędnej, która mogłaby rozstrzygnąć sprawę, urzędnicy czy sędziowie są właściwie nieobecni; bohater zdany jest wyłącznie na łaskę lub niełaskę chowającego urazę wierzyciela, który zgodnie ze swoją wolą może wydać wyrok. Istota paradoksu, w którym się znajduje Rahim, polega na tym, że trafiając do celi, nie ma możliwości zdobycia pieniędzy na spłatę długów, więc równie dobrze może nigdy jej nie opuścić. I choć „Bohater” kończy się w duchu przypowieści o człowieku wystawionym na próbę, widoczność problemów Iranu zdaje się warunkiem koniecznym do zaistnienia tej opowieści.