Z Katarzyną Różniak, kuratorką wystawy „Odszkolnić!” w Galerii Arsenał w Białymstoku, rozmawia Tomasz Pawłowski-Jarmołajew
Katarzyna Różniak: Myślałam o tym kilka lat temu, w czasie, kiedy pracowałam w dziale kolekcji Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Wtedy po raz pierwszy mogłam obserwować, jak wygląda codzienność uczelni artystycznej od środka. To było dla mnie dosyć szokujące doświadczenie. Pole sztuki współczesnej to przecież progresywna przestrzeń, w której dominują lewicowe narracje. Moje naiwne wyobrażenie o tym, jak wygląda rzeczywistość uczelni artystycznej, było więc zupełnie inne od tego, co zobaczyłam – ostatecznie to bardzo konserwatywna, hierarchiczna, patriarchalna i autorytarnie zarządzana instytucja. Problematyzuję i tematyzuję więc doświadczenie bycia w środku czegoś, co właściwie powinno mieć bardzo duży potencjał, a ostatecznie jest nie do ruszenia. Pamiętam, że wtedy mówiło się dużo o sprawczości sztuki. Czułam dysonans pomiędzy deklaracjami artystów i artystek o chęci zmieniania świata przy pomocy praktyk artystycznych a niezmiennością struktury tworzonej przez i dla środowiska. Wydawać by się mogło, że łatwiej na początek zmienić coś mniejszego, czego jest się częścią. Ale nie. Pierwotnym impulsem do podjęcia tematu była też frustracja wynikająca z okoliczności zakończenia mojej współpracy z uczelnią.
Likwidacja mojego stanowiska pracy zbiegła się w czasie z zakończeniem prac nad inwentaryzacją kolekcji i porządkowaniem domu na obrzeżach poznańskiej Cytadeli, które uczelnia odziedziczyła po byłym rektorze Stanisławie Teisseyrze. Pracowałam w „Teserówce”, jak nazywamy to miejsce, nad niewielką wystawą, a do współpracy przy towarzyszącym jej programie chciałam zaprosić Pracownię Działań w Przestrzeni Społecznej Rafała Jakubowicza i Pracownię Studencką Monitor, czyli osoby, które myślały krytycznie o tym, co się dzieje na uczelni, jak również w politycznej rzeczywistości kraju, brutalnie wdzierającej się w tamtym czasie w uniwersytecką autonomię. Wyobrażałam sobie, że będziemy mogli stworzyć tam bezpieczną przestrzeń dla otwartej dyskusji o sytuacji na uczelni i bardziej zaangażowanej politycznie i społecznie edukacji artystycznej. To okazało się niemożliwe.
Ze mną też nikt nie rozmawiał w sposób otwarty. Proces podejmowania decyzji był zupełnie nietransparentny. Po prostu niedługo po tym, jak zakomunikowałam przełożonym, kogo zapraszam do udziału w programie, zdematerializował się budżet, który wcześniej został na ten cel przeznaczony. Przestano mi odpowiadać, a tydzień przed otwarciem wystawy wręczono wypowiedzenie. Nie byłam oczywiście pierwszą tak potraktowaną osobą, wiele zwolnionych wcześniej pracownic było na pewno w sytuacji gorszej ode mnie. Ale te kwestie były już szeroko omawiane publicznie. Gdyby projekt, o którym dzisiaj rozmawiamy, powstał w tamtym momencie, miałby prawdopodobnie bardziej interwencyjny charakter. Ale wtedy czułam się raczej bezsilna i potrzebowałam czasu, żeby to doświadczenie przepracować. Dzisiaj jestem w innym miejscu i musiałam znaleźć nowy sposób na zmierzenie się z tematem. Na przestrzeni ostatnich dwóch lat miałam możliwość rozmawiać z artystkami i artystami w Czechach, Węgrzech i Ukrainie o ich projektach poświęconych zmaganiom z uczelniami artystycznymi i odnajdywałam w nich wiele bliskich mi wątków. Ostatecznie uznałam, że znaczenie może mieć przybliżenie polskiemu środowisku wybranych praktyk, mierzących się z podobnymi problemami uczelni artystycznych w Europie Środkowo-Wschodniej. Myślę, że jako zespół Galerii Arsenał wykonaliśmy wartościową pracę, przywożąc projekty artystek badających uczelniane struktury na wspólną wystawę i dokonując translacji tekstów. W przypadku „Odszkolnić!” wartością wydaje mi się to, że skorzystaliśmy z istniejących tekstów i projektów, które funkcjonowały wcześniej w oddzielnych, narodowych kontekstach. Że zamiast na przymus produkcji postawiliśmy na translację i logikę wymiany oraz spotkania inicjujące wspólnotowe procesy uczenia się.
Autorytarne sposoby zarządzania cechują się strachem przed niezależnymi organizacjami i jednostkami, które publicznie poddają krytyce działania władzy. Zagrożeniem staje się więc sam fakt zabierania głosu przez studentki i studentów, nie wspominając o możliwości dzielenia się z nimi władzą. Kiedy przyglądałam się prezentacji, którą przygotowaliście jako Pracownia Studencka Monitor na towarzyszącą wystawie stronę internetową zrealizowaną przez Laboratorium Narracji Wizualnych, zaskoczyły mnie podobieństwa do historii przedstawionej w projekcie węgierskiego duetu Little Warsaw, który, patrząc chronologicznie, otwiera wystawę. W obydwu przypadkach kluczowa jest bowiem kwestia podmiotowości studentów i studentek w strukturze akademickiej. „Rebels” to projekt badawczy i wydawniczy, który dotyczy buntu w 1990 roku na Węgierskim Uniwersytecie Sztuk Pięknych (MKE) w Budapeszcie, wówczas jedynej uczelni artystycznej w kraju. Kiedy w całym kraju zachodziły demokratyczne przemiany, studenci i studentki postanowili zawalczyć o własną instytucję – domagano się między innymi udziału społeczności studenckiej w uczelnianych wyborach. Po wielu miesiącach protestów wypracowano wspólnie propozycję systemu, w którym rektor miał być wybierany w powszechnym głosowaniu, a każda studentka i wykładowca mieliby jeden, równoważny głos. Niestety nowa, demokratycznie wybrana władza kraju mianowała rektora z pominięciem opinii i rozwiązań zaproponowanych przez Radę Uczelni i studentów. Udało im się wywalczyć powstanie Katedry Intermediów i zatrudnienie wykładowców zajmujących się sztuką współczesną, ale nie udział w procesie podejmowania decyzji w instytucji.
Little Warsaw, bazując na nagraniach archiwalnych i zachowanych dokumentach, ale też rozmowach przeprowadzonych z osobami pamiętającymi tamte wydarzenia, stworzył rozbudowaną publikację w konwencji photostory (popularnej w tym czasie w takich magazynach jak „Popcorn” czy „Bravo”). „Rebels” przedstawia i analizuje osie toczących się wówczas dyskusji. Pojawia się tam wiele momentów, które na różne sposoby można porównywać do historii Monitora. Poza próbami zwiększenia sprawczości studentów i studentek w obydwu przypadkach walczono o autonomię uniwersytetu. W Budapeszcie w 1990 roku perspektywa większej autonomii i nadziei na uwolnienie się od politycznie narzucanej władzy wynikała z przemian systemu politycznego w kraju. W Poznaniu w 2018 roku skupione wokół Pracowni Studenckiej Monitor osoby trzymały hasło AUTONOMIA na międzyuczelnianym proteście przeciwko ograniczającej niezależność wyższych uczelni tzw. Ustawie Gowina. Tak jak studenci i studentki w Budapeszcie korzystali z nowo powstałych wolnych kanałów telewizyjnych i prasy, tak Monitor za główne medium swojej działalności miał portale społecznościowe, demokratyzujące dzisiejsze dyskusje publiczne. Do repertuaru metod walki należą w obu przypadkach zgromadzenia w najbardziej reprezentacyjnych przestrzeniach uczelni: forum studenckie w Barcsay Room na MKE 1 marca 1990 roku i piknik-pikieta w Atrium UAP 1 marca 2018 roku. Zbieżność dat dziennych jest zapewne przypadkowa, ale symboliczna.
Tak jak mówisz, Monitor i bunt studencki w Budapeszcie łączy jakieś fiasko. Wasza prezentacja kończy się słowami, że „na tej uczelni nie udaje się nic, nawet oddolna inicjatywa studencka”. Projekt Little Warsaw puentuje myśl, że „struktura nie zmieniła się ani trochę”. Są to więc zrywy, po których mamy wrażenie walenia głową mur. Te emocje są jednak sinusoidalne… Na wystawie prezentowane są także inne działania, którym nie udało się osiągnąć założonych celów, więc zwieńczyły je poczucie braku sprawczości i beznadziei. Protesty przeciwko zamknięciu Klubu Eufemia na warszawskiej ASP nie przyniosły zwycięstwa, ale rekonstrukcja projektu „Sklepik z Pamiątkami” obrazuje istotny moment publicznej debaty o komercjalizacji nauczania artystycznego. Ale prezentujemy też takie projekty, które proponują postawy alternatywne wobec dominujących systemów. Tak jest na przykład z projektem Martiny Smutnej, która rozmawiała z byłymi studentkami malarstwa w Brnie. Uczyła się od nich historii studiowania na uczelni artystycznej z perspektywy poprzedzającego ją pokolenia malarek. Przepracowuje ich oraz własne doświadczenia, żeby nakreślić sytuację dyskryminacji kobiet, osób introwertycznych czy w inny sposób nieprzystających do oczekiwanego modelu studenta sztuki. Smutná twierdzi, że przejście przez system edukacji artystycznej wpajało jej przede wszystkim potrzebę ciągłego porównywania z innymi siebie. W jej malarstwie znajdujemy obrazy zarówno spowodowanego rywalizacją wycieńczenia, jak i prace wskazujące na wzajemne wspieranie się jako strategię oporu wobec istniejącego systemu rywalizacji. Wierzy ona, że tę strategię oporu można skutecznie wprowadzać i dążyć do zmiany całej struktury instytucjonalnej. Inny przykład inicjatywy, której udało się coś zmienić w rzeczywistości instytucjonalnej, stanowi kolektyw Mothers Artlovers, założony jako grupa samokształceniowa artystek, teoretyczek, kuratorek, które są matkami. Spotykały się, aby rozmawiać o swojej twórczości i wspierać się w decyzji o tym, żeby pomimo wynikających z macierzyństwa trudności dalej tworzyć. Dzisiaj wydaje się, że udało im się zdobyć sporą widzialność w czeskim polu sztuk. Kača Olivová i Darina Alster prowadzą pracownię na Akademii Sztuk Pięknych (AVU) w Pradze. W efekcie ich konsekwentnej działalności w instytucjach zachodzą realne zmiany – przykładowo: na AVU powstało przedszkole.
Przypomina mi się to, co o protestach pisała Rebecca Solnit w książce „Nadzieja w mroku” – że choć wydaje nam się, że liczne protesty nic nie zmieniają, to tak naprawdę ta zmiana się dokonuje, tylko jest bardzo powolna. Na wyraźny przewrót musi zsumować się ileś pozornie nieskutecznych wydarzeń. To byłaby bardziej optymistyczna odpowiedź na to pytanie.
Ale prawda jest taka, że mam coraz mniej wiary w instytucje. Ostatnio bliżej mi do myślicieli, którzy – jak Ivan Illich – uważają, że instytucja nie będzie nigdy miejscem emancypacji, bo w swojej istocie powiela nierówności, hierarchie, podtrzymuje przywileje i wykluczenia. Tylko wyjście poza nią mogłoby być skierować nas na drogę sprawiedliwości społecznej.
Wystawa nie koncentruje się wyłącznie na krytyce instytucjonalnej. To byłoby frustrujące, a szukałam możliwości przekroczenia tej emocji. Druga część projektu przygląda się (i implementuje) praktykom edukacyjnym kolektywów artystycznych, które porzuciły instytucje i pracują oddolnie poza ich murami.
Tego rodzaju paradoksy są w moją pracę wpisane nie po raz pierwszy. Dość powiedzieć, że w ubiegłym roku wraz z Post Brothers kuratorowaliśmy w Galerii Arsenał w Białymstoku – publicznej instytucji – wystawę poświęconą historii lokalnych ruchów anarchistycznych. Dopóki mam przestrzeń na realizowanie wartościowych projektów, staram się działać z pozycji, w której się znajduję. Ale mam też świadomość, że trudniej byłoby zrealizować wystawę o uniwersyteckich patologiach na uniwersytecie lub w galerii sztuki wystawę o nieprawidłowościach w instytucjach wystawienniczych.
Zależało mi na tym, żeby nie prosić artystów i artystek o przygotowywanie prac, w których będą sobie wyobrażać, jak inaczej mogłaby wyglądać edukacja artystyczna. Moim celem nie było też tworzenie reprezentacji grup marginalizowanych – szukałam po prostu interesujących kolektywów zajmujących się edukacją. Ale znalazłam je być może właśnie z powodu braku miejsca dla tych grup w oficjalnym systemie edukacyjnym. Queerowo-feministyczny kolektyw Kem, założony przez artystki-matki kolektyw Mothers Artlovers, Grupa Nowolipie tworzona przez osoby chore na stwardnienie rozsiane czy zajmujący się zaangażowanymi politycznie praktykami w Białorusi Kolektyw Problem – wszystkie one tworzą bezpieczne przestrzenie dla osób i narracji, dla których nie było przestrzeni w istniejących strukturach instytucjonalnych. Ta część wystawy opiera się na postulowanej przez Illicha idei społeczeństwa bez szkoły opartego na spontanicznych, dynamicznych grupach samokształceniowych, ale z zaproponowaną przez Piotra Laskowskiego korektą, aby nie powstawały one wyłącznie dla celów utylitarnych, ale opierały się na przyjaźni. Bo to też wartość wyróżniająca omawiane grupy.
Wobec dominujących na uczelniach artystycznych metod proponują one jeszcze szereg alternatyw: o ile uczelnie artystyczne promują indywidualizm i rywalizację, one opierają się na grupowym, rozmytym autorstwie. Tam, gdzie uczelnie uczą kopiowania przedstawień wyidealizowanych, pozornie uniwersalnych ciał (na co w swoich nowych pracach zwraca uwagę Lada Nakonechna) – Grupa Nowolipie tworzy przestrzeń dla osób, których ciała nie są normatywne. Na uczelniach oceniane są efekty pracy artystycznej, a kolektywy zwracają uwagę na wspólny proces i radość, jaką można z niego czerpać, kiedy przestanie się oceniać rezultaty.
Najprostsza, chociaż być może mało satysfakcjonująca odpowiedź jest taka, że pracuję teraz w Białymstoku i tutaj miałam możliwość zrealizowania projektu. Jasne, że ta wystawa miałaby inny wydźwięk w mieście takim jak Poznań, ale poruszane kwestie są na tyle uniwersalne, że niosą wartość nie tylko dla osób bezpośrednio związanych z systemem edukacji artystycznej. Podobne problemy rozpoznają społeczności białostockich uczelni: tych bliższych omawianym, jak Akademia Teatralna, i tych nieartystycznych. Myślę, że poruszane przez artystów i artystki zagadnienia mogą być bliskie osobom pracującym w instytucjach innego rodzaju niż edukacyjnych oraz każdej osobie, która ma za sobą jakiekolwiek doświadczenie zinstytucjonalizowanej edukacji (nie muszą być to wyższe studia). Częścią wystawy są spotkania implementujące strategie edukacyjne prezentowanych kolektywów – i są one otwarte dla wszystkich zainteresowanych.
Jednym z założeń propozycji społeczeństwa bez szkoły, tworzącego spontaniczne sieci edukacyjne jest to, że będzie się ono opierało na niewielkich, zmiennych grupach. To dzięki ich wielości i różnorodności miałaby nastąpić zmiana struktury wiedzy z pionowej na horyzontalną. Więc jeżeli przyjdzie kilka, kilkanaście osób rzeczywiście zainteresowanych wspólnym procesem, to on prawdopodobnie zadziała. W mniejszej grupie jest też większa szansa na to, że między ludźmi wydarzy się coś prawdziwego.