Nr 16/2022 Na teraz

Powiedzieć, że David Cronenberg w „Zbrodniach przyszłości” wraca na dawne tory, to nic nie powiedzieć. Należałoby raczej uznać, że reżyser tworzy klamrę z wydarzeniami sprzed pół wieku. Powstał już przecież film o tym samym tytule – „Zbrodnie przyszłości” z 1970 r. były drugim filmem Cronenberga, wprawką początkującego twórcy, zalążkiem obsesji, które nim zawładnęły. To film jakoś symptomatyczny – sednem jest tu wywołana przez pewien kosmetyk katastrofa, która dziesiątkuje dorosłe kobiety i prowadzi ludzkość na skraj wyginięcia. Akcja rozgrywa się w Klinice Skóry, gdzieś poza kadrem majaczy wspomnienie „szalonego dermatologa”, a każde ciało skrywa jakąś dziwną mutację. Pojawia się wzmianka o człowieku, którego organizm wytwarza nowe narządy – nie da się z nimi nic zrobić, po usunięciu ponownie odrastają. Pięćdziesiąt dwa lata później Cronenberg, już jako uznany reżyser i scenarzysta, ma ten język opanowany do perfekcji. Narzuca się więc w sposób oczywisty pytanie: czy ma wciąż coś nowego do powiedzenia?

Nowy film to jednak dzieło osobne, trudno mówić o nim jako kolejnej części. Już otwierająca scena pokazuje, że Cronenberg wraca do macierzy – widzimy chłopca, który siedzi na plaży, kawałek dalej na płyciźnie leży wrak okrętu. Matka upomina syna, żeby nie brał niczego podejrzanego do buzi, po czym chłopiec wraca do domu i zjada plastikowy kosz na śmieci. Kobieta dusi go poduszką, dzwoni do ojca, żeby zabrał ciało. Nie potrzeba wiele czasu, żeby zorientować się w zasadach, które panują w tym świecie. Ewolucja wymknęła się spod kontroli. Ludziom zaczęły wyrastać nieznane dotąd organy, przez niektórych uznawane za nowotwory, co budzi obawy władz. Krajowy Rejestr Narządów prowadzi spis narosłych na ciele zmian i deformacji, by nie dopuścić do przekazania ich przyszłym pokoleniom. Są tacy, którzy twierdzą, że ludzkie ciało wręcz domaga się rozwoju, pragną jego nadmiaru, jego przekraczania. Bywają też tacy, którzy świadomie pchają się pod skalpel – chirurgia to dla nich gest krytyczno-artystyczny. To „nowa awangarda”, „nowa religia”, „nowy akt seksualny”. Cronenberg zwykł mawiać, że „artysta zagląda w siebie, aby zrozumieć potencjał, którym ludzie dysponują”. Tym razem potraktował to zdanie bardzo poważnie.

W ramach performansu „Body is reality” („Ciało jest rzeczywistością”) Saul Tenser zaprasza publiczność do wspólnego zanurzenia się w jego wnętrzu. Jego partnerka, Caprice, wybebesza go na oczach tłumu zdalnie sterowanymi skalpelami i wycina narządy, które w nim powyrastały. Artysta jest tu twórcą i tworzywem jednocześnie, ciało staje się materią performatywną, skalpel pędzlem. Dalej widzimy kolejnych performerów, którzy składają całych siebie na ołtarzu sztuki – kobietę, która robi sobie z twarzy krwawą miazgę oraz tancerza pokrytego setką uszu od stóp do głów. Dzieła dopełnia gest zaszycia ust i powiek. Na scenie rozbrzmiewa kuratorski tekst: „Czas przestać widzieć. Czas przestać mówić. Już czas słuchać”. Projekt nie zbiera jakichś wybitnych recenzji. Dodatkowe uszy są tylko na pokaz. Nie działają, nie są niczym innym jak ornamentem bez właściwości, a to znaczy, że nijak mają się do eksperymentów prawdziwie konceptualnych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że oglądamy uszczypliwą wariację na temat Stelarca – australijskiego performera, który swego czasu zaimplementował sobie na przedramieniu sztuczne ucho, „przedłużając” ciało o nowy organ. To podobieństwo niepotwierdzone, więcej niż pewne jest jednak, że Cronenberg powraca do odwiecznego pytania – co się kryje pod pojęciem sztuki jako takiej. Tenser to artysta dla odmiany wychwalany pod niebiosa, który szuka „wewnętrznego piękna” i tworzy sztukę przez wielkie S. Czyżby?

fot. materiały prasowe

Body art narusza i redefiniuje granice fizycznych możliwości ciała, w tym percypowania bólu. Motyw ten dobrze komponuje się z kinem Cronenberga – „Zbrodnie przyszłości” mogą przywodzić na myśl choćby „Crasha”, w którym bohaterowie poszukiwali podniety w zadawaniu i doznawaniu bólu. Szczytem miłosnego uniesienia były kraksy, złomowanie samochodów, blizny i złamania, widok przelatujących przez przednie szyby ciał. W „Zbrodniach przyszłości” orgazm jest w stanie zafundować tylko chirurgia. Ból stracił dawne funkcje i przeznaczenie w wyniku postępującej ewolucji. Kiedy ludzie przestali czuć cokolwiek, zaczęli dążyć do poznania nowych praktyk i doznań seksualnych. Klasyczny stosunek zamienia się w kłucia, nacięcia; ludzie szlachtują się w bocznych uliczkach, pod osłoną nocy. To wszystko wymyka się tradycyjnym normom i klasyfikacjom. Niemniej seks, w tej czy innej formie, jest ludziom ciągle potrzebny.

Ludziom do bycia ludźmi niezbędne są ciała – te jednak w filmie Cronenberga nieustannie mutują i wymykają się zasadom, za pomocą których można by je definiować. Podczas gdy jedni utrzymują, że hodowanie narządów jest sztuką, a ich wycinanie ratunkiem dla gatunku ludzkiego, inni widzą w tym element większego planu. Na drugim biegunie opowieści stoją osoby, które w pojawieniu się nowych organów widzą naturalny proces, któremu wszyscy powinni się poddać. Pozwalają prowadzić się swoim ciałom, a te jasno dają do zrozumienia, że idzie nowe (co jeszcze mocniej popycha filmową fabułę w kierunku narracji transhumanistycznych). Kolejny etap ewolucji ma polegać na modyfikacji układu trawiennego, dzięki czemu człowiek będzie mógł zjadać i trawić plastik. Z jednej strony, paradoksalnie i cynicznie rzecz ujmując, nie jest to zła opcja, jeśli brać pod uwagę plamę śmieci dryfującą po Pacyfiku, mikroplastik w rybach i warzywach, nadprodukcję tworzyw sztucznych oraz problem światowego głodu. Z drugiej jednak – budzi wiele pytań i wątpliwości. Czy to naturalna kolej rzeczy, czy już raczej anomalia? Czy człowiek w nowym stadium aby nie przestanie być człowiekiem? A może nie tyle przestaje nim być, ile stanie się nieludzki?

Można więc potraktować „Zbrodnie przyszłości” jako swoiste best of. Cronenberg porusza w nim wszystkie ważne dla siebie tematy: ciało, tożsamość, granice człowieczeństwa. To wydeptane i znajome miejsca, ale nie widzę powodu, dla którego prawie osiemdziesięcioletni reżyser miałby się ścigać sam ze sobą, przebijać sufit i stwarzać siebie na nowo – przypominam, że w ostatnich latach zrobił filmy o Jungu, Freudzie, rosyjskiej mafii, ekranizację DeLillo, satyrę na Hollywood i ani jednego body horroru tudzież science fiction. Mnie osobiście ten powrót cieszy, tym bardziej że Cronenberg po prostu zna się na rzeczy. Mięso dobrze odchodzi od kości, wizja świata jest katastroficzna jak należy. Ludzie jedną nogą tkwią w uniwersum biotechnologicznej maszynerii, a drugą w bezpiecznym świecie analogowego otoczenia. W Krajowym Rejestrze Narządów kwitnie materialna kultura teczek i segregatorów. Reszta rekwizytów – meble, telewizory, pralki, lodówki – powstawały w czasach, które pamiętają jeszcze nasi dziadkowie. Nie ma w tym pewne nic poza gestem estetycznym, ale wcale mi to nie przeszkadza.

Film Cronenberga oglądałem na Nowych Horyzontach; widziałem tam pewnie z tuzin lepszych filmów, ale żaden nie był wykonany w sposób równie wyrazisty. Krzesła BreakFaster, sarkofagi autopsji, syntetyczne batony – to się będzie pamiętać. Reszta po prostu wyparowuje, znika. Nie ma i nigdy jej nie było. Tylko „ciało jest rzeczywistością”.

 

„Zbrodnie przyszłości”
reż. David Cronenberg
premiera: 22.07.2022