Archiwum
04.08.2011

Tuczno, Misietupodoba

Szczepan Kopyt
Felieton

Zbiorowa halucynacja (tekst ku przestrodze).

W poszukiwaniu transu, przyrody, wolnej miłości, istoty hipsterstwa, zalążków rewolucji, niezakłóconej komunikacji, nieskalanej komercją rozrywki, prawdziwków niezależnej sztuki, komitywy zmysłów i umysłów – w oczekiwaniu na synestetyczną orgietkę, syntetyki i bieganie po lesie, hektolitry słońca i gigabajty świeżych danych – w końcu: spragnieni ruchu wobec prawdy muzyki, prawdy wobec ruchów muzyków i organizacyjnej prowizorki w najlepszym tego słowa znaczeniu – wjechaliśmy pewnego wieczora w ciemny tunel drzew, poruszając się drogą krajową, która zaprowadziła nas do Tuczna.

Padało i siąpiło, więc wiele naszych oczekiwań zmiękło. Suszyliśmy je potem na krzesłach w zamku, gdzie przyszło nam łapać sen. To nie brzmi normalnie, ale i tam nie było normalnie.

O festiwalu Misietupodoba wiedzieliśmy od kogoś, kto tam był i nam powiedział. Potem kilka osób zapytało: czy wiemy o festiwalu Misietupodoba? Odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą, że niewiele wiemy o Misietupodoba. Gdy jeszcze więcej osób zapytało, czy, kurde, wiemy o tym, no, festiwalu Misietupodoba, w Tucznie, i czemu nas tam do cholery nie było – poczuliśmy się osaczeni i czekaliśmy już tylko na telefon. Przyspieszona akcja serca. Spocone dłonie. Trochę to trwało, ale telefon w końcu zadzwonił i festiwal Misietupodoba zaprosił nas do siebie.

„Czas Kultury” również musiał być nękany przez wszystkich okolicznych freaków, którzy pytali, czy słyszał o festiwalu Misietupodoba, bo jakże inaczej podjąłby się medialnego patronowania imprezie? Szaleństwo. Organizatorzy największego niezależnego, niekomercyjnego festiwalu muzycznego w Polce musieli użyć jakiegoś podstępu – nie sponsoruje ich w końcu żadne piwo, catering (tak ważny w Poznaniu!) organizuje lokalne Koło Gospodyń Wiejskich, a sprzedażą piwa mieli zająć się członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej (z pełną powagą zbierali na swoją – zapewne wywrotową – działalność). Budżet 3-dniowej imprezy oscylował w okolicach 10 najniższych pensji – to musiał być podstęp.

Najpierw więc uważnie przyglądaliśmy się ludziom. Zanotować: uśmiechnięte twarze, pogodny gwar w miejscach publicznej konsumpcji podejrzanie smacznych, wegetariańskich posiłków. Uwaga na marginesie: lekki rozgardiasz i sprawne przeniesienie imprezy z pleneru do sali gimnastycznej (zaplanowane od dawna?). Podejrzany wydał nam się szczególnie brak pogłosu w sali. Zaiste dziwna otwartość ludzi pozwalała im poruszać się z psami po sali, a co gorsze – nawet z dziećmi. Zanotować: koncerty ściągają do Tuczna setki ludzi w przedziale wieku: 0,5–55 (dane orientacyjne). Na marginesie: głośność muzyki nie miażdżyła organów wewnętrznych – wspaniale nadawała się do tańca i słuchania.

W niewielkiej drewutni odbywają się jam sessions – instrumenty na miejscu, każdy może pograć. W knajpce: ostra didżejka, gdzieniegdzie na zewnątrz bębny. Ludzie piją alkohol w miejscach do tego wyznaczonych, niekoniecznie pochodzący stamtąd. Brak mundurowej policji. Nie ma spiny przed wejściem na scenę – zespoły montują się tyle, ile chcą – publiczność spędza ten czas na rozmowach, falafelu, spacerach po lesie, zabawie z dziećmi. Zanotować: czujemy się bardzo swobodnie – podejrzewamy rozpylanie jakichś rozweselających substancji (niepotwierdzone). Zadziwia brak osób zataczających się. Wchodząc na scenę i grając, wiemy już, że to spisek – dziesiątki osób w świetny sposób udaje zainteresowanie muzyką, porusza się w jej rytm, uderza w dłonie, tak jakby naprawdę im się podobało. Podobnie reagują podczas występów innych artystów.

Drugiego dnia dawka niezidentyfikowanej psychosubstancji wzrasta. Zanotować: podejrzewamy, że zawiera ją sama muzyka, sądzimy też że setki osób, uczestnicy festiwalu, to bez wątpienia osobnicy uzależnieni od przyjmowania jej w najwyższej jakości dawkach.

Za kulminacyjny próg demaskacji spisku przyjmuję moment koncertu zespołu o absurdalnej nazwie Drewno From Las. Kołyszę się w rytm precyzyjnych, dubowych basów. Podryguję w momentach ekstatycznej, jungle’owej perkusji. Rozpływam się w sugestywnych i nieprzekombinowanych harmonicznie arpeggiach gitary. W końcu paraliżują mnie realizator (członek zespołu), scalający rzecz soczystymi pogłosami, oraz wokalistka. Myślę, że nawet Różewicz padłby na miejscu, gdyby usłyszał jej interpretację „Jak dobrze”. Ja w każdym razie padłem.

Potem wstałem i nawiązałem kontakt z towarzyszem Kowalskim. Kowalski potwierdził specyfikę zbiorowej halucynacji. Odurzenie muzyką spowodowało, że wino z kubeczka zamiast znaleźć się w ustach wylądowało na kurtce. Rozglądamy się po sali. Oczywiste oznaki manipulacji – ludzie nawiązują ze sobą kontakty, częstują nikotyną i alkoholem. Muzycy są narzędziami w rękach obcych sił infekujących najpierw jednostki nieprzystosowane, a potem całe społeczeństwo. Jeśli więc chcecie zobaczyć zepsuty świat jutra, pozbawioną hamulców bezwzględną sztukę, grzebiącą mutanta kultury niskiej i wysokiej – przyjedźcie do Tuczna. Pod przykrywką wolności czai się zło.

Kurtkę udało się uprać.

Spustoszenie w tkance społecznej pulsuje i wzmaga się z dnia na dzień.

{gallery}tuczno{/gallery}

fot. Arkadiusz Kalin

alt