Poznajcie Kurta. Kurt ma 23 lata, sympatyczną twarz Joego Keery’ego (znanego z serialu „Stranger Things”) i olbrzymi apetyt na sławę. Chłopak prowadzi kanał Kurt’s World w mediach społecznościowych, na którym publikuje porady, recenzje e-papierosów i obuwia, wydarzenia ze swego życia oraz, jak sam mówi, „wszystko to, co sprawia, że świat jest fajny i zabawny”. Filmiki nie wyróżniają się niczym szczególnym, liczba subskrybentów nie przekracza wartości dwucyfrowej. Po dziesięciu latach istnienia kanał nadal jest kompletną niszą, co jednak nie przeszkadza jego autorowi w realizacji kolejnego pomysłu na osiągnięcie sukcesu. Kurt zatrudnia się jako kierowca Spree, firmy taksówkarskiej bazującej na aplikacji mobilnej, instaluje w służbowym aucie kamery i zaczyna livestream pod nazwą „Lekcja”, w którym instruuje odbiorców, jak stać się gwiazdą internetu. Jego przepis na błyskawiczną popularność polega na… likwidowaniu pasażerów.
Nawet po tak pobieżnym opisie łatwo się zorientować, że „Spree” Eugene’a Kotlyarenki jest satyrą na cywilizację uzależnioną od fejsa, insta, snapa, tiktoka i innych serwisów zebranych pod wspólnym parasolem mediów społecznościowych. W rzeczywistości wymienione narzędzia są skrajnie antyspołecznościowe, bo wykorzystywanie ich prowadzi do erozji więzi międzyludzkich, polaryzacji politycznej, prymatu natychmiastowej gratyfikacji, zaburzeń rozwoju u młodzieży, stereotypizacji na podstawie wieku i innych rodzajów szeroko pojętej dyskryminacji. To wszystko coraz częściej znajduje swoje odzwierciedlenie w badaniach naukowych (przykład pierwszy, drugi, trzeci, czwarty i tak dalej).
Niszczycielski wpływ social mediów trudno pokazać na kinowym ekranie, o czym niedawno przekonała się Gia Coppola, kręcąc „Króla internetu”. Słabość tamtego filmu polegała na złym rozłożeniu akcentów, oskarżycielskim tonie skierowanym w stronę widzów oraz na powierzchowności czarno-białych zarzutów. Kotlyarenko uniknął podobnych pułapek, choć to wcale nie oznacza, że „Spree” stanowi wielopoziomową krytykę internetu i jego najbardziej prominentnych użytkowników (na takową w kinie przyjdzie nam jeszcze poczekać). Przede wszystkim jednak film ukraińskiego reżysera – w przeciwieństwie do niezbornego dzieła Coppoli – jest spójny stylistycznie. Większość materiału powstała przy użyciu smartfonów, kamer GoPro i telewizji przemysłowej, dzięki czemu całość przypomina przerażającą transmisję z poczynań seryjnego mordercy, dla którego lajki są ważniejsze niż ludzkie życie. Jest to również obraz czystszy gatunkowo: krwawy horror podszyty kulturową krytyką, zjawisko znane w kinie co najmniej od czasu „Nocy żywych trupów” George’a A. Romero.
Kotlyarenko nie próbuje moralizować ani tym bardziej usprawiedliwiać swojego antybohatera, choć gdzieniegdzie sugeruje (bez osądzania) możliwe przyczyny jego obłędu: wychowanie w rozbitej rodzinie, kumpelska relacja z infantylnym ojcem, uzależnienie od gier wideo, presja rówieśników, zazdrość o sukces młodszego kolegi oraz ekspozycja na przemoc od najmłodszych lat, z kulminacją w postaci konkretnego wydarzenia historycznego, czyli oglądania relacji z ataków na World Trade Center w 2001 roku – uderzających w wieżowce samolotów i ludzi wyskakujących z płonących budynków. Kurt ma również innych ojców, fikcyjnych i rzeczywistych. To między innymi niewydarzony komik Rupert Pupkin z „Króla komedii” Martina Scorsese (do którego niedawno nawiązywał inny antybohater-morderca, czyli Arthur Fleck/Joker z filmu Todda Phillipsa), morderca-mizogin Elliot Rodger, maniacy z Dniepropietrowska, Jason Brian Dalton, czyli zabójca za kierownicą Ubera oraz Nietzscheański Übermensch – stojący ponad prawem i moralnością Nadczłowiek.
Nie ma tutaj żadnych pozytywnych postaci. Kurt jest nie tylko namolnym patostreamerem, ale i klinicznym psychopatą; jego ojciec Kris to nieudacznik pracujący jako podrzędny dyskdżokej w zapyziałym barze ze striptizem; Bobby, młodociany gwiazdor social mediów, stanowi klasyczny przypadek narcyza (trzyma w domu swoją kartonową podobiznę naturalnych rozmiarów). Równie odrażający są pechowi pasażerowie Kurta: arogancki rasista, toksyczny podrywacz, próżna didżejka skoncentrowana wyłącznie na autopromocji oraz trójka irytujących imprezowiczów napędzanych kokainą. Wszyscy są maksymalnie skupieni na sobie i zrobią niemal wszystko dla kontentu, przy czym Kurt doprowadza tę tendencję do zabójczego ekstremum. Nawet utalentowana komediantka Jesse, która w pewnym momencie deklaruje zerwanie z mediami społecznościowymi, okazuje się hipokrytką cynicznie zbijającą kapitał na ekscesach Kurta.
Pod koniec seansu forma i treść „Spree” zaczynają nieco męczyć, lecz jeśli twórcy chcieli w ten sposób przekazać doświadczenie przeładowania sensorycznego wynikającego z wielogodzinnego poruszania się po sieci, to trzeba przyznać, że cel został osiągnięty. I chociaż film nie opowiada o niczym zabawnym, to kilka scen wywołuje śmiech – na przykład moment, gdy butny kobieciarz zostaje ośmieszony przez Jesse i pokonany swoją własną bronią (smartfonem). Wcześniej pyszałek nazywa Kurta incelem; pod koniec filmu dowiadujemy się, że kult krwiożerczego kierowcy, który wystawił swoich pasażerów na działanie trucizny, wiertarki i wygłodniałych psów, przetrwa w serwisach kojarzonych z subkulturą mimowolnego celibatu, takich jak Reddit i 4chan. Inspiracji i informacji na tym drugim portalu poszukiwał chociażby sprawca strzelaniny w nowozelandzkich meczetach w 2019 roku, który transmitował rzeź na Facebooku.
„Spree” nie ukazuje czujnemu widzowi nic, czego ten by nie wiedział: influencerzy mają niewiele do powiedzenia i jeszcze mniej do zaoferowania, walka o zasięgi to strategia atencjuszy z potężnymi deficytami psychicznymi i emocjonalnymi, a fantazje w rodzaju „fuck, marry, kill” powinny być traktowane nie w kategoriach niegroźnej gry, lecz jako przejaw niedojrzałości czy wręcz umysłowej aberracji. Mimo to film ogląda się z niepokojem, ponieważ portret pokolenia, które wyraża siebie za pomocą memów i emoji, jest trafny, nawet jeśli chwilami mocno tendencyjny. Nie każdy aspirujący youtuber sięga po pistolet, żeby zostać viralową sensacją, ale wspomnianych wcześniej przykładów prawdziwych zbrodniarzy jest aż nadto, żeby uznać obraz Kotlyarenki za wydumaną fantazję. To raczej zjadliwy głos w dyskusji o zagrożeniach zdigitalizowanego świata. Ale zarazem można z niego wyczytać prostszą przestrogę: trzymać się z daleka od samochodów Ubera i od Übermenschów.