Archiwum
02.08.2011

Horyzonty widzę ogromne

Adam Kruk
Film

Rozdęty do niemożliwości program festiwalu Nowe Horyzonty wymuszał nie tylko biegłość w sztuce wyboru, ale i umiejętności rezygnacji z kulturalnej chciwości.

Kino czy życie? Najczęściej to właśnie takie wybory musiałem podejmować podczas Nowych Horyzontów. W ogromie oferty programowej – nie tylko zresztą filmowej, ale i pośród świetnych koncertów, wystaw w przestrzeni galeryjnej czy spotkań z artystami – trzeba było się samoograniczyć. Prócz pożywki kulturalnej, trzeba było znaleźć czas na pożywienie żołądka, bycie z przyjaciółmi, wreszcie – chwilę, by odpocząć. Nowe Horyzonty co roku są testem charakteru i tym razem postanowiłem podejść do festiwalu z umiarem, rozważnie, nie zaś – jak zdarzało mi się wcześniej – romantycznie rzucać się na wszystko, co ten oferuje.

Sztukę rezygnacji wymusił już pierwszy dzień: na obu filmach otwierających Nowe Horyzonty („Rozstanie”Asghara Farhadiego i „Pewnego razu w Anatolii” Nuri Bilge Ceylana) był taki tłok, że na seans wejść nie udało się nawet części osób posiadających bilety. Był to znak tego, co spełniło się w kolejnych dniach festiwalu: deficytu biletów na pierwsze seansowe wybory, który okazał się dość powszechny i nierzadko irytujący. Dzięki niemu jednak, zamiast iść na swoje pewniaki i utwierdzać się we własnym guście, można było doświadczyć prawdziwie nowych horyzontów filmowych. Niestety nie zawsze były one odkrywcze. Pretensjonalne utwory tradycyjnie zagrzały sobie miejsce w konkursie, w którym jednak zdarzały i perełki, jak chociażby już głośny „Code Blue” Urszuli Antoniak. Ostatecznie zwyciężyła jednak Greczynka Athina Rachel Tsangari, autorka równie chłodnego, ale i hipnotyzującego filmu „Attenberg”. Znużenie budził natomiast wyróżniony w konkursie „Grabaż” Kardasa Sándora – choć interesujący formalnie, polskie napisy nie nadążały za wielogłosem tekstu Rilkego, gubiąc jego piękno – może filmowi pomógłby dubbing? Inne konkursowe seanse powodowały bądź irytację, jak antypatyczni i puści „Utopiści” Zbigniewa Bzymka, bądź ostry sprzeciw – jak błahy i mało śmieszny żart François-Jacquesa Ossanga „Dharma Guns”.

Nowe Horyzonty, które odkryły dla polskiej widowni szerokie grono nowatorskich twórców, dowodzą coraz częściej, że, wbrew idei festiwalu, awangardyzm jest już pojęciem historycznym, a horyzontowi eksperymentatorzy najczęściej jedynie epigonami dawnych reformatorów języka kina. Dalsze podążanie drogą, chociażby tą prezentowanych w tym roku w retrospektywie Jacka Smitha czy Wernera Kenesa, nie jest wyrazem buntu czy odrębności, a jedynie podpisywaniem się pod inną niż dominująca tradycją. Znów więc najlepiej sprawdzili się oryginalni twórcy, nie ogarnięci manią oryginalności – współcześni mistrzowie pokroju Andre Techiné („Niewybaczalne”), Marco Bellocchio („Siostry: nigdy”) czy Nanni Moretti („Habemus Papam. Mamy papieża”), a także ci, których nie uciska gorset powagi i wielkie artystyczne pretensje: zabawna „Moja łódź podwodna” Richarda Ayoade czy erotyk „Mężczyzna w kąpieli” Christophe’a Honoré. Twórców prezentowanych w sekcji Panorama wyróżniała unikatowa osobowość twórcza, nie zaś oszałamiająca ambicja przekroczenia rubikonu odkrywczości na siłę. Rozumiem jednak, że czasem lepiej dać szansę dziwakom i megalomanom, niż przeoczyć talent, zamykając się w akademii jakości.

Cieszy, że poprawia się poziom polskich filmów, co pokazał już tegoroczny festiwal w Gdyni. Konkursowe „Lęk wysokości” Bartosza Konopki (czyli „Erratum” w wersji delux), „Ki” Leszka Dawida czy przede wszystkim „Daas” Adriana Panka, nowe filmy Andrzeja Barańskiego czy Barbary Sass – wszystkie, mimo pewnych słabości, niosły silny przekaz autorski i budowały wciągające światy. Hipnoztyzująco zrobił to też wspomniany, wyświetlany w konkursie głównym, „Code Blue” – zrealizowany przez Polkę mieszkającą w Holandii. Także nieudani „Utopiści” to film polskiego reżysera nakręcony w Stanach. Polscy twórcy unikają coraz częściej nie tylko kategorii narodowych, korzystając z rozmaitych doświadczeń geograficznych i inspiracji, ale też środków finansowych, niekoniecznie uzyskanych w rodzimych instytucjach, nierzadko z sukcesami. Zrealizowany własnym sumptem „Z daleka widok jest piękny” Anki i Wilhelma Sasnalów zdobył główną nagrodę w kategorii filmów polskich.

Z werdyktami jury można, a nawet trzeba się nie zgadzać i forsować własne opinie. Przyjemnie jest też ponarzekać na festiwal Romana Gutka: że filmy nudne, że rozrósł się do niebotycznych rozmiarów, że z sanockiego egalitaryzmu wydryfował w stronę elitaryzmu, bankietów, wielkich nazwisk (w tym roku sam Terry Gilliam – zresztą uroczy i przezabawny). Na skargi i zażalenia można sobie pozwolić właśnie dlatego, że tak oryginalnej, opiniotwórczej i prawdziwie międzynarodowej marki, jaką są Nowe Horyzonty, nic nie jest w stanie ruszyć. Wszyscy tak naprawdę festiwalowi kibicujemy, a szpilki wbijane w ciało Guliwera stanowią rodzaj akupunktury.

11. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty
Wrocław 21–31.07.2011

fot. „Code Blue” reż. Urszula Antoniak

 

alt