Pierwszy zarejestrowany na wideo występ Beatlesów został nagrany 22 sierpnia 1962 roku w klubie The Cavern – a przez dziesięć lat istnienia zespół wystąpił tam prawie 300 razy. Na czarno-białym nagraniu czterech chłopaków w identycznych ubraniach i fryzurach wesoło potrząsa głowami w rytm własnej, niezbyt wymagającej muzyki. Scena jest mała, stylizowana na wnętrze jaskini, a atmosfera tak gęsta, że ciaśniejsze od niej są chyba tylko kołnierzyki koszul muzyków. Rozstawieni po bokach sceny gitarzyści i stojący między nimi basista nie są stremowani, ale wyraźnie sztywni, jakby stłamszeni rutyną występu. Frajdę z gry zdaje się czerpać tylko perkusista. Sześć dni temu zespół zwolnił jego poprzednika, Pete’a Besta. Nieustannie uśmiechnięty Ringo Starr – takim pseudonimem posługiwał się Richard Starkey – nawet nie wie, jakim jest szczęściarzem. Niebawem ta niepozorna czwórka zmieni oblicze światowej muzyki.
Niecałe siedem lat później The Beatles wystąpili razem po raz ostatni. Na zarejestrowanym 29 stycznia 1969 roku nagraniu w stojących na dachu londyńskiego budynku długowłosych i brodatych mężczyznach trudno rozpoznać niewinnych muzyków z klubu w Liverpoolu. Basista Paul McCartney jako jedyny znów ma na sobie garnitur, ale nie jest już uznawany za niepozornego „grzecznego chłopca” – to orędownik marihuany i LSD, rozprawiający w wywiadach o poszerzaniu świadomości. John Lennon, zasłużenie lub nie, stał się wzorem antysystemowca, a George Harrison – propagatorem medytacji i kultury Wschodu. Budynek, na którego dachu stoją, położony jest w Mayfair (jednej z najdroższych dzielnic świata) i jest siedzibą ich firmy Apple Corps.
Rozstawieni luźniej Beatlesi mają nad sobą tylko niebo, jakby wreszcie byli wolni od ograniczeń. Trochę z boku siedzi, celowo usunięty z niektórych nagrań i zdjęć, klawiszowiec Billy Preston. To stary znajomy członków zespołu, którego Lennon chciał włączyć do grupy. Sprzeciwiał się temu McCartney, argumentując swoje stanowisko wystarczająco trudnymi do zgrania osobowościami czterech członków zespołu. Piąta osoba, kim by nie była, wprowadziłaby jeszcze więcej zamieszania i jeszcze bardziej rozluźniła więzi między nimi.
To właśnie więź, rozumiana nie jako przyjaźń czy nawet koleżeństwo, lecz wzajemne, instynktowne zrozumienie, sprawiła, że piosenki pisane przez duet Lennon/McCartney – po śmierci Lennona McCartney walczył, by mówiono o nich „McCartney/Lennon” –były tak dobre. To właśnie o tej relacji, nici porozumienia czy chemii między nimi jest dokument Petera Jacksona „The Beatles: Get Back”. Trwający blisko osiem godzin, podzielony na trzy części film został skompilowany z 60 godzin materiału filmowego i 150 godzin audio nagranych podczas prac nad albumem „Let It Be” przez Michaela Lindsaya-Hogga w 1969 roku. Lindsay-Hogg pierwotnie chciał zarejestrować przygotowania Beatlesów do koncertu telewizyjnego, mającego być kulminacją jego dokumentu. Gdy grupa porzuciła ten pomysł i przeniosła się do studia, by pracować nad nowymi utworami, kamery podążyły za nią. Rezultaty swojej pracy Lindsay-Hogg zawarł w trwającym 80 minut filmie „Let It Be” (1970).
Upływ czasu pozwala najlepiej zrozumieć fenomen Beatlesów i to właśnie czas przyczynił się do ich rozstania. Chodzi zarówno o dekadę, którą naznaczyli, jak i godziny, spędzane wspólnie, a później osobno. Dorastający w robotniczym Liverpoolu członkowie zespołu byli pierwszym pokoleniem, które ledwo pamiętało wojnę – najstarszy z nich, Starr, urodził się w 1940 roku – ale doskonale wbiła mu się w pamięć potrzeba odbudowy i samostanowienia; wolność rozpatrywano w kategoriach nie ideologicznych, lecz ekonomicznych. Bezpieczeństwo finansowe, własny dom, rodzina – tak wyglądały aspiracje ówczesnej młodzieży. Lata 60. obnażyły kruche podstawy czasów prosperity, które objawiły się rosnącymi nierównościami i rachunkiem, jaki społeczeństwo musiało zapłacić za życie w państwie opiekuńczym.
Początki kontrkultury można jednak datować już na rok 1957. W Stanach Zjednoczonych ukazała się powieść Jacka Kerouaca „W drodze” – apoteoza wszystkiego, czemu nie hołdowało zachodnie społeczeństwo, stawiająca nomadyzm ponad przywiązanie do miejsca, jakie narzucało bycie częścią nuklearnej rodziny. Opublikowany w tym samym roku esej Normana Mailera „Biały Murzyn” przedstawiał młodych egzystencjalistów, będących również bohaterami wczesnej prozy Kerouaca, jako nadzieję na wyrwanie się Ameryki z rąk sterylnego liberalizmu. Zdaniem obu należało porzucić bezpieczeństwo przedmieść i skupić się na przeżywaniu życia w konkretnym momencie. 6 lipca 1957 roku stało się jeszcze coś, pierwotnie nieistotnego, mającego jednak nieporównanie większe konsekwencje dla światowej kultury niż publikacje Kerouaca i Mailera.
Na tyłach kościółka w Liverpoolu, podczas lokalnego festynu poznało się dwóch młodych muzyków: John Lennon i Paul McCartney. Pierwszy miał siedemnaście, drugi piętnaście lat. Wkrótce Lennon włączył McCartneya do swojej grupy, The Quarry Men, nazwanej tak od liceum Quarry Bank, do którego uczęszczał. Rok później dołączył do nich piętnastoletni wówczas George Harrison. To jednak partnerstwo dwóch pierwszych, od początku zgodnych co do dzielenia się kredytami kompozytorskimi, zmieniło skifflową grupę w światowy fenomen, który w 1963 roku „Daily Mirror” nazwał beatlemanią.
W „Get Back” Jackson streszcza to zjawisko w pięć minut, co może wydawać się zaskakujące ze względu na długość dokumentu. Ale właśnie wzięcie popularności muzyków za pewnik pozwala na głębszą eksplorację nie tylko konsekwencji ich sławy, ale także jej przyczyn. W filmie obrazuje je dobrze współpraca duetu Lennon/McCartney, ich podświadome porozumienie i radość, jaką czerpią ze wspólnego grania. Obydwaj reagują na własne sugestie, porozumiewając się półsłówkami, powoli wznosząc kolejne majestatyczne dźwiękowe budowle, gdy w tle pogrywają Starr i Harrison. Podczas pracy nad tytułowym „Get Back” stoją naprzeciwko siebie, jakby istnieli tylko oni. Pomimo konfliktów, do jakich dochodziło podczas nagrań poprzednich albumów, kreatywnych różnic i rozchodzenia się ich wspólnych dróg, to „coś” między nimi wciąż unosi się w powietrzu.
Beatlesi nie koncertowali razem od dwóch lat. Wspólne trasy koncertowe były męczące, a czasem także niebezpieczne dla członków popularnej grupy. Pół roku przed nagraniem dokumentu na kilka dni opuścił zespół Starr, podczas prac nad filmem to samo zrobił Harrison. Starr miał dość napięć w zespole, Harrison od początku nienawidził popularności, chciał po prostu tworzyć muzykę. Obserwujemy rosnącą w nim frustrację, gdy kolejne z jego pomysłów są odrzucane, a jego kontrybucje ogranicza się do grania tego, co każe McCartney – i w świetle tych scen jego odejście staje się zrozumiałe. Nie zrobił tego w spektakularny sposób, po prostu wstał i wyszedł.
Film Jacksona i Lindsaya-Hogga dość zdecydowanie rozprawia się z mitem, jakoby to Yoko Ono przyczyniła się do rozpadu grupy. McCartney kilkakrotnie mówi, że relacje Lennona to jego prywatna sprawa, a raz żartobliwie zwraca się do swojej partnerki per „Yoko”, gdy ta zabiera głos na temat zespołu. Fakt, że wciąż przebywała z zespołem, musiał być frustrujący dla pozostałych Beatlesów, ale sama Ono wielokrotnie mówiła, że tak chciał Lennon. Obecność Ono stanowiła katalizator dla chorobliwej zazdrości i skrywanego braku pewności siebie muzyka. O wiele poważniejszą przeszkodą w utrzymaniu zespołu w ryzach było uzależnienie od heroiny, z którym zmagał się w tym czasie Lennon. Gdy spóźnia się na próbę i mówi o braku szacunku dla swojego ciała, bagatelizuje problem uzależnienia, przez które Lennon nie może czynnie uczestniczyć w życiu zespołu. Jego przygaszenie i zaskakująca kompromisowość podczas prób to wynik działania narkotyków i obecności kamer, nie nagłego spokornienia.
Bardziej przetrwaniem zespołu niż dobrym nastrojem jego członków zainteresowany jest McCartney. Nie jest to cynizm: dla niego obydwie kwestie wydają się łączyć, jakby nie rozumiał, że nie dla każdego bycie Beatlesem musi być podstawą tożsamości. Po śmierci menedżera zespołu Briana Epsteina półtora roku wcześniej McCartney z własnej woli wszedł w buty nauczyciela próbującego opanować chaos w klasie. Lennon miał na tym etapie twórczości dość autorytetów – co nie tylko stanowiło jedną z płaszczyzn konfliktu, ale było także powodem założenia z resztą Beatlesów wytwórni płytowej Apple. Ta jednak traciła pieniądze, a zażegnanie kryzysu wymagało kompromisów. W ten sposób znów, choć zupełnie inaczej, wolność powiązana została z niezależnością finansową. Zestawienie pierwszego i ostatniego zarejestrowanego występu grupy wyraźnie pokazuje, jak wyrwała się ona choreograficznej uniformizacji. Konsekwencją wyswobodzenia się był jednak rosnący między muzykami dystans, który w ciągu zaledwie siedem lat stał się niemożliwy do nadrobienia, szczególnie gdy odkładali instrumenty. Legendy każdego z członków zespołu urosły tak bardzo, że The Beatles stali się przedsięwzięciem, którego po prostu nie można było uratować.
We wrześniu 1969 roku Lennon poinformował kolegów o odejściu z zespołu, a w kwietniu 1970 McCartney publicznie obwieścił koniec grupy. Parę miesięcy później wytoczył proces sądowy reszcie Beatlesów. Po tym, jak przestali istnieć, Lennon powiedział: „Rozpadł się zespół rockowy i tyle. Nic wielkiego”.