Ta książka mogłaby się nie zdarzyć. Autor mógłby przecież uznać, że już nic w poezji odkryć nie może (choć nie wiadomo do końca, czy to właśnie odkrywanie i przecieranie ścieżek jest głównym założeniem jego pisarstwa) i że lepiej chyba zająć się prozą, albo krytyką, albo muzyką, albo czymkolwiek innym, jak na multitalent przystało. Jednak Szczepan Kopyt popełnił ten całkiem dobry zbiorek. Całkiem dobry, czyli nie genialny, ale raczej zjadliwy (jako „jadalny”, ale również jako „wyrażający niezadowolenie”). Dlaczego tylko tyle?
Tytuł 1: „Buch” (das), czyli książka
Książka nie jest dziś już tylko książką, zmienia się raczej w zjawisko medialne, dziwny twór, który wykracza daleko poza zwyczajowe ramy swojej dotychczasowej formy. Można podążać za tą tendencją i ochoczo przyklaskiwać wszelkim szalonym pomysłom wydawniczym, ale można też trzymać się konserwatywnej, sprawdzonej przez stulecia postaci słowa pisanego. Kopyt decyduje się oczywiście na pierwsze rozwiązanie. Jednym z zabiegów jest dołączenie do tomiku świetnej płyty współtworzonej z Piotrem Kowalskim (ale o tym za chwilę), drugim natomiast jest skonstruowanie warstwy wizualnej na sławnych znakach graficznych, rozpoznawalnych nawet bez stosownej adnotacji – mowa tu o charakterystycznej czcionce sygnującej markę Coca-Cola, wykorzystanej na okładce, oraz o logo BP, Shell i Nike, którymi opatrzone są strony tytułowe i płyta. Trzecim chwytem, zbliżającym poetę do różnorodnej i kapryśnej materii kultury ogólnej, są zapożyczenia. Kopyt pożycza tytuły, obiegowe powiedzonka, swoiste sformułowania, świetnie rozpoznawalne przez większość użytkowników mowy potocznej, lecz mimo że wplata je w swoje teksty bardzo sprawnie, samo ich wykorzystanie nie wychodzi wierszom na dobre, ponieważ tracą one autentyczność.
Od czasu udanego debiutu Kopytowi udało się stworzyć własny język poetycki. Niebanalny, gustowny i pociągający. Jest to system misternie dopracowany i każda próba wszczepienia weń nawet najmniejszego ciała obcego owocuje nadwątleniem precyzyjnej struktury materii językowej, a tym samym – rozproszeniem czytelnika i obniżeniem wartości tekstu. Przykuć ponownie uwagę mają „zwroty do adresata”, czyli irytująca maniera epistolarna, której namiętne użycie wieńczy wiersz o tytule „Inwokacja”. Jako odbiorca mogę z całą pewnością stwierdzić, że czuję się równie poruszona i wstrząśnięta tekstem również wtedy, kiedy autor nie zwraca się do mnie w trybie rozkazującym.
Tytuł 2: „Buch” (porcja dymu pobierana z tlącego się źródła. Najczęściej dotyczy skręta, ale może też odnosić się do papierosa), czyli wolność i ideologia
Świętym (a może i najświętszym) prawem artysty jest prawo do kreacji. A jeszcze świętszym niż najświętsze okazuje się to prawo właśnie dla poety, z czego Kopyt skwapliwie korzysta. Próbując odwzorować papkowatą rzeczywistość postmoderny, tworzy on pstry, ponury świat. Omiata rzeczywistość spojrzeniem, jego punkt widzenia umieszczony jest zawsze wyżej i zawsze lepiej. A jednocześnie, mimo bardzo mocno zarysowanej opozycji „ja vs. Świat”, nie tworzy wierszy egoistycznych. Zdawać by się mogło, że najważniejszym celem, przyświecającym młodemu poecie przy realizacji tomiku, jest chęć podzielenia się swoją czarną wizją rzeczywistości. Podmiot liryczny jest w jego tekstach kimś na kształt dość irytującego kapłana, który wytyka współlokatorom konsumpcyjnego świata wszystkie słabości (sam przecież również im ulega – jest „naprodukowanym humanistą”, bywa na „fejsie” i „produkuje płyty”, z wierszy poety).
Tym razem młody poeta proponuje czytelnikowi wniknięcie w swój mikrokosmos. W „swój świat równoległy”, stworzony na subiektywny obraz i podobieństwo gigantycznego tygla XXI wieku, na którego podstawowe założenia autor nie wyraża zgody. Dobrobyt zasługuje na karę. Jedyną formą bogactwa, której przyklaskuje autor, jest zamożność li i jedynie intelektualna. Kopyt jest jak guru na jasnej łące, której nie pokrywają cienie chmur składających się z „ropy, dniówek i władzy”. Idąc dalej, napisałabym, że bunt stał się wizytówką poety i że właściwie o czym by on pisał, gdyby nie pisał o tym, że nie chce pisać i żyć pod publiczkę (bo jest zbuntowany!). Gdybym dalej szukała dziury w całym, wychwyciłabym pewnie też, że bunt to prawdziwy konik Szczepana Kopyta. Konik albo nawet wierna, często odwiedzana rzeka, z której nie ma on najmniejszego zamiaru wyjść. Jeślibym wierciła jeszcze głębszą dziurę w poezji młodego poznaniaka, napisałabym pewnie, że Kopyt zasadza się na wszystkie zjawiska kultury popularnej, które akurat znajdują się w zasięgu jego wzroku (czy może lepiej: pióra), zdając sobie jednocześnie sprawę z faktu swojego uczestnictwa w mainstreamowym wyścigu.
Tytuł 3: „Buch” (jako onomatopeiczne odwzorowanie głuchego łoskotu i/lub sygnał dźwiękowy świadczący o upadku, względnie powaleniu przeciwnika na łopatki)
Dziś wiem już na pewno, że Kopyt to piękny okaz w rezerwacie poezji współczesnej. Charakteryzuje go jaskrawe umaszczenie „neologistyczne”, giętki język, przeszywająca ironia i gra z wszelkimi znanymi i nieznanymi regułami semantyki. Autor „Buchu/a” jest tak prześmiewczy, że sprawia wrażenie zamkniętego na wszelkie inne wartości niż te, które zdaje się wyznawać w swojej poezji od zawsze. Jest to jednak komplement, bo kto wie, czy zjawisko „kopytyzmu” byłoby bez tej dekoracyjnej, skrajnej postawy artysty tak mocne i (przynajmniej w obrębie Wielkopolski) wszechobecne. Gdyby Kopyt nie pisał po „kopytowemu”, jego wiersze kompletnie by się rozsypały. To świeżość i niepokorność właśnie tworzą tę unikatową aurę wyluzowania i lekkiego, studenckiego rozleniwienia, tak cenną w najnowszym, ale też we wszystkich innych dziełach poety. Bez tej szczypty nonszalancji teksty w tomiku byłyby przeciętne, wydumane i w najlepszym razie poprawne.
Powracając do wspomnianej już korespondencji sztuk… Płyta dołączona do tomiku po kilku przesłuchaniach okazuje się być gwoździem programu. Świetna muzycznie, oświetla i rumieni wiersze, które zaskakująco dobrze wpasowują się w bycie tekstami piosenek. Różnorodna i imponująca muzycznie, jak wielokolorowe targowisko w najlepszym gatunku. Bardzo prawdopodobne, że bez tego krążka tomik nie okazałby się aż tak udanym wydarzeniem kulturalnym.
Słowa: „Unio physica” – obraz wielkiego rozczarowania, czajenia się w, a może obok rzeczywistości, bez możliwości wyczucia jej fundamentów, odnalezienia się w niej, zajęcia właściwego miejsca. „Strach [faktycznie] trzyma nas za jaja”. Ani Kopyt od niego nie ucieknie swoimi „yo” i „ech”, ani ja z moją zgryźliwą krytyką, niestety.
Szczepan Kopyt, „Buch”
WBPiCAK
Poznań 2011
zdjęcie: (c) yanoshka.blogspot.com
źródło: www.myspace.com/szczepankopyt