Paweł Demirski wypełnił lukę w polskim dramatopisarstwie, które mówi o problemach współczesności.
Na przełomie kwietnia i maja rozgorzała w środowisku teatralnym dyskusja o poziomie polskiej dramaturgii. Teatrolog Zbigniew Majchrowski zauważył, że współcześnie dominują przedstawienia autorskie (ostatnio chociażby spektakle Krystiana Lupy i Krzysztofa Warlikowskiego). Czy zapomniał on o Pawle Demirskim? Nie, autor tekstu jednak podejrzewa, że sztuki realizowane później przez Monikę Strzępkę są „pisane na scenie”. Czy to znaczy, że są one niechlujne? Że są nierozerwalnie związane z adaptacjami żony Demirskiego? Że nie bronią się na papierze? Zbiór „Parafrazy” zawiera 6 z kilkunastu napisanych przez autora „Śmierci podatnika” dramatów, których wydanie rozwiewa wątpliwości związane z ich poziomem. Szkoda, że w książce nie znalazła się zrealizowana w Teatrze Polskim we Wrocławiu sztuka „Tęczowa trybuna 2012” (premiera: luty 2011), która językowo i konstrukcyjnie jest najdojrzalszym dziełem Demirskiego.
Każdy z dramatów zebranych w tym tomie jest nowym odczytaniem utworu już znanego. I tak mamy: „Dziady. Ekshumacie” (Mickiewicz), „Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty” (Czechow), „Ifigenia. Nowa tragedia” (Racine), „Opera gospodarcza dla ładnych pań i zamożnych panów” (Gay), „Niech żyje wojna!” (serial „Czterej pancerni i pies”) oraz „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej” (tu Demirski sparafrazował samego siebie, a dokładniej tekst „Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł”). Nie ma znaczenia, jak ważne i aktualne dzieła autor „przerabia”, ale w jaki sposób sam opowiada o polskiej rzeczywistości (nierozerwalnie związanej ze swoją krwawą historią), społeczeństwie (wykorzystywanym i pomiatanym przez rządzących), elitach intelektualnych (jak stopują rozwój kultury), pamięci (zagarniętej przez konserwatywne myślenie) i tak dalej.
Demirski wypracował przez lata i wyszkolił za granicą (stypendysta Royal Court Theatre w Londynie) metodę opisywania rzeczywistości „tu i teraz”, kojarzoną w naszym kraju co najwyżej z dziełami Bertolta Brechta. Teatr społecznie zaangażowany, który próbuje tworzyć również Jan Klata, w wydaniu Demirskiego nie ma sobie jednak równych w szczerości i przede wszystkim w krytykowaniu Polski po 1989 roku. To niejako teatr pierwszego kontaktu, w którym reakcją na problemy z naszego podwórka są błyskawiczne adaptacje na scenie, jak w przypadku „Tęczowej trybuny 2012”, gdy powstał w Warszawie gejowski klub kibica dążący do wywalczenia własnej trybuny na Euro 2012. Spektakl powstał kilka miesięcy po owej inicjatywie. Z kolei „Był sobie Andrzej…” krytykujący polskie elity intelektualne z Andrzejem Wajdą na czele powstał tylko dlatego, że reżyser „Kanału” wyszedł z innego spektaklu duetu Strzępka&Demirski pod tytułem „Był sobie Polak…”. Według tygodnika „Polityka” było to jedno z dwóch najważniejszych przedstawień roku 2010, drugim było zresztą „Niech żyje wojna!” tego samego duetu.
Chociaż w ostatnich latach nazwiska obu artystów wymienia się razem, to sporym uproszczeniem byłoby zarzucić Demirskiemu pisanie sztuk dla jednego reżysera. Współpracował on również między innymi z Michałem Zadarą („Ifigenia”, „Wałęsa”) czy Wojciechem Klemmem („Omyłka”). O ile więc łatwo obalić przywołaną w pierwszym akapicie tezę Majchrowskiego o pisaniu sztuk na kolanie, w trakcie realizacji, to jednak pytanie o sens wydawania samego tekstu jest jak najbardziej zasadne. Czy za parę lat ktoś będzie rozumiał kontekst tych dramatów? Oczywiście można to zarzucić sztukom w ogóle, ale przecież twórcy współczesnego teatru nie mogę myśleć tylko o odbiorze swoich tekstów i spektakli w przyszłości, ale w pierwszej kolejności o tym, jak widzowie reagują na nie dzisiaj. Tak właśnie tworzy Demirski. Poza tym siła jego tekstów tkwi w języku. Dramaturg wykazuje się świetnym literackim słuchem, adaptując na utwór sceniczny specyfikę języka emerytów („Dziady”), elit kulturalnych („Był sobie Andrzej…”) czy uaktualniając mowę antyczną („Ifigenia”).
Lewicujący (czy już lewacki) teatr biorący w obronę pokrzywdzonych (chociaż i wobec nich pozostający krytycznym), mimo że odnosi się do spraw bieżących (jestem ciekaw realizacji sztuk Demirskiego za 10–15 lat), nie ogranicza się tylko i wyłącznie do tego, co nas otacza. Wszak narodowe wady towarzyszą nam od zawsze i nieważne, jakich środków używamy, aby je przedstawić. Wcale nie trzeba silić się na myślenie o wielowymiarowości i przyszłej recepcji, co Demirski ciągle udowadnia. Teatr Brechta jeszcze się nie zestarzał. Zobaczymy, jak będzie u nas.
Paweł Demirski, „Parafrazy”,
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Warszawa 2011
Zobacz książkę na stronie Wydawnictwa Krytyki Politycznej.