Tercet ¿CBA? rozmawia z Dominiką Łabądź.
Dominika Łabądź: Po czasie wspominam te warsztaty raczej jako poświęcone archiwizacji. Natomiast w tamtym czasie byłam już skoncentrowana na działaniach z pogranicza sztuki – głównie tej społecznie zaangażowanej, artywizmu – i nauki. Pierwszą składową, czyli część artystyczną, miałam opanowaną. Chciałam dowiedzieć się więcej o wymiarze badawczym, zapoznać się z teorią dotyczącą badań artystycznych (BA). Do tamtej pory w działaniach twórczych kierowałam się przede wszystkim intuicją artystki-praktyczki. Na warsztaty przyszłam wyposażona w wiedzę o archiwach społecznych oraz z doświadczeniem pracy w oddolnej Galerii U, mieszczącej się w nieistniejącej już kamienicy we Wrocławiu. Razem z kuratorką i artystką Joanną Synowiec – obecną również na tamtych warsztatach – stworzyłyśmy i wydałyśmy w 2016 roku publikację ,,Ubytek”, w której wraz z zaproszonymi osobami opisujemy konteksty funkcjonowania i zniknięcia tego miejsca (w tym samym roku zaczął też pączkować pomysł na wydawnictwo selfpublishingowe o nazwie Dzikie Przyjemności). Nie byłam wtedy blisko zaznajomiona z artystyczno-badawczymi narzędziami ani metodologią.
Same warsztaty może nie, natomiast ich formuła – polegająca na wymianie wiedzy pomiędzy uczestniczkami – ukształtowała moje podejście do tematu badań artystycznych.
Być może ten model działania jest stosowany w sztuce coraz częściej, natomiast wówczas miałam poczucie, że brakuje mi platformy służącej wymianie doświadczeń w lokalnym środowisku artystycznym. Realizując „Ubytek” czy projekt „Część wspólna – archiwum społeczne”, czułam i wiedziałam, że robię coś więcej niż po prostu autorską książkę czy wystawę; że badam jakiś wycinek świata. Brakowało mi wtedy języka, odpowiedniej terminologii, którymi mogłabym to opisywać. Pomimo tego, że podczas spotkania w OP ENHEIMIE właściwie nie dostałyśmy konkretnego przepisu na konstruowanie metodologii projektów artystyczno-badawczych, było to dla mnie wartościowe. Nie wierzę w recepty na sukces, tylko w działanie.
Oduczyłam się wpojonego wyzysku i samowyzysku w kolektywnej pracy. Nie chciałam robić doktoratu cudzym kosztem – potrzebowałam więc rozwiązać dylemat używania innych osób, z którym mierzy się sztuka partycypacyjna. Wszystko po to, aby pielęgnować relacje i odczuwać przyjemność z realizacji projektu.
Przyjemność to motor dla działań. Potrzeba bycia wśród ludzi nadaje dynamikę projektom. BA porządkują i mówią o procesie twórczym w nierestrykcyjny naukowo sposób. Dostarczają poczucia spokoju i wolności. Z drugiej strony, w nawiązaniu do problematyki kolektywności, trzeba też wspomnieć o innego rodzaju przyjemności. Nie potrafię czerpać radości z tego, że potrafię namalować ładny obraz; kluczowy jest impakt społeczny, czyli wytwarzanie wiedzy, która ma służyć publiczności.
Doktorat był pracą dla mnie samej. Miał pomóc mi uporządkować wiedzę i ułożyć się z dotychczasowym dorobkiem artystycznym oraz podejściem do nauczania o sztuce.
Praca nad projektem doktorskim była zdecydowanie bardziej świadoma pod względem badawczo-artystycznym, ale wciąż poznaję narzędzia i język. Teraz wiem, że jednym z moich celów była autoetnografia i zmierzenie się z osobistymi doświadczeniami artystycznymi. Natomiast wiedzę o BA czerpię z najbliższego otoczenia: z nawiązanych współprac z zaprzyjaźnionymi osobami, jak ze wspomnianą już Joanną Synowiec; z praktyk osób uczestniczących w konferencji „Czy badania artystyczne?”; z wiedzy zebranej w leksykonie ,,Z krajobrazu badań artystycznych”, który opracowałyście. Dużo zawdzięczam też partnerskiej pracy z Pawłem Jarodzkim, moim promotorem. W światowym obiegu ważnym nośnikiem informacji jest Research Catalogue, czyli narzędzie porządkujące, archiwizujące i eksponujące zarazem. Nauczyłam się w nim publikować, ale też dzięki niemu rozwijać wiedzę dotyczącą tego, jak pracuje się nad doktoratami na innych akademiach i uniwersytetach.
Na studiach doktoranckich miałam zajęcia z estetyki prowadzone przez Agnieszkę Bandurę, które okazały się pomocne w pracy intelektualnej. W sferze artystycznej zawsze miałam wsparcie ze strony Pawła Jarodzkiego. Jego podejście anarchizujące, w dużej mierze oparte na samodzielnym zdobywaniu wiedzy, było dla mnie przekonujące, a rozmowy „naokoło” dawały najwięcej, bo prowadziły do uruchomienia samodzielnego myślenia. Natomiast instytucja jako taka nie dała mi żadnego wsparcia w rozwijaniu warsztatu metodologicznego czy też ogólnie w prowadzeniu świadomego działania badawczego, którego rezultatem byłoby tworzenie wiedzy. Muszę jednak zaznaczyć, że nie oczekiwałam pomocy od instytucji, ponieważ to dla mnie w pewnym sensie transakcja wiązana. Kojarzy mi się z parametryzacją, a nawet formą wyzysku w postaci dodatkowych obowiązków poza godzinami pracy dydaktycznej.
Uczelnia nauczyła mnie, jak stworzyć „materialne” dzieło sztuki. Pozostałą wiedzę – tak jak wspomniałam – czerpałam „partyzancko” z najbliższego otoczenia. Infrastruktura uczelni właściwie nie była mi potrzebna. Kluczowe stały się niewidzialne zasoby: rozmowy/konsultacje, wymiana wiedzy, intuicji i doświadczeń z innymi. Wiele dała mi kolektywna praca we wrocławskim środowisku kultury niezależnej w oddolnej Galerii U. Podczas realizacji jej programu towarzyszyło mi poczucie, że lepiej jest budować własne, pozainstytucjonalne przestrzenie do pracy. Wtedy też oduczyłam się indywidualistycznego podejścia do praktyki artystycznej, które stanowi jedną z podstaw akademickiego przekazu o tym, jak być profesjonalną i ,,dojrzałą” artystką. Po tych doświadczeniach naturalnym wyborem było zaangażowanie się w kolejną kolektywną formę działania, jaką była książka „Happy ending story”, do której zaprosiłam ponad 70 twórców i twórczyń z całej Polski.
Pierwszym celem było przyjrzenie się różnorodnym strategiom samoorganizacji – w jaki sposób różne osoby i grupy konstytuują się oddolnie w obliczu współczesnych kryzysów. Chciałam zebrać w jednym miejscu różne sposoby na kolektywne radzenie sobie z nimi. Już na pierwszym etapie wyobrażałam sobie powstałe scenariusze w formie publikacji. Chciałam stworzyć miejsce dialogu i oddać głos ,,wszystkim” – wypowiedź miała być wolna. Dlatego zorganizowałam open call i nie narzuciłam jednej formy: książka zawiera zarówno teksty, jak i reprodukcje prac, rysunki i fotografie – wiele form ekspresji artystycznej różnorodnych osobowości.
Raczej było to realizowane spontanicznie, a wywodziło się z wypracowanego przez lata modelu pracy stricte artystycznej czy aktywistycznej. Wykorzystałam intuicję – tak samo jak robiłam wcześniej; mimo że badania artystyczne i moja wiedza o nich się rozwijają. Można powiedzieć, że działając na pograniczu sztuki, aktywizmu oraz działań postartystycznych, znalazłam własną partyzancką metodę. Nowa wiedza była dodatkiem, który być może w przyszłości pomoże stworzyć wspomniane przez was scenariusze współprac czy narzędzia naprawcze. Ale nie czuję konieczności, aby zastosowane modele porządkować czy nazywać – wtedy idzie to w kierunku inżynierii społecznej. Dla mnie kluczowe są demokratyzacja nowo powstałej wiedzy i inkluzywność.
Nie mam poczucia, żebym odkryła coś nowego; już to wiedziałam. Wiedza, którą pozyskałam, wiązała się z wieloletnią pracą artystyczną; chodziło bardziej o jej performowanie i przekazanie publiczności. Nowy jest z pewnością kapitał społeczny, który by istotny przy „Happy ending story”. Czułam się odpowiedzialna za zaproszone osoby, które zdecydowały się udostępnić swoje prace i refleksje. Odkryciem może była też potrzeba troski. Nie wystarczy zaprosić do wspólnego działania; należy pielęgnować powstałe relacje i współprace. Tak jak wspominałam wcześniej, w murach instytucji wzajemne współzależności opierały się niekiedy na wyzysku i nierównomiernym podziale obowiązków, a są to z mojej perspektywy złe praktyki.
Notuję najczęściej w zeszytach. Jeden projekt udaje się zazwyczaj zakończyć w zamkniętej formie spiętych kartek. Pojawia się dużo haseł i map. Więcej piszę, niewiele szkicuję. Przetwarzam to, czego doświadczyłam, i osadzam w szerszym, często teoretycznym kontekście – stąd przewaga tekstu. Jest moment na refleksję – wtedy czytam, słucham, piszę i notuję. Później przychodzi czas na wprowadzanie pomysłów w życie: ogłaszam open call czy produkuję książkę. Najważniejszym elementem jest upublicznianie – zapominam wtedy o notatkach, panuje chaos.
Chodzi o prezentację wiedzy w przystępnej formie. Obiekt czy wystawa to aranżacja – ma zwiększać widoczność działania, prowadzić do uwidocznienia koncepcji artystycznej. W przypadku „Happy ending story” nakład wynosi raptem 100 sztuk, z czego 60 egzemplarzy trafi do uczestniczek i uczestników, a tylko 40 egzemplarzy do sprzedaży. W efekcie powstanie więc dość elitarna publikacja, dlatego też chcę udostępnić wydawnictwo, stworzyć bibliotekę, pracować w kontrze do konceptu tworzenia kolekcjonerskich książek artystycznych będących ekskluzywnym towarem. Założeniem tego projektu jest publikacja na zasadzie licencji copyleft, jako ogólnodostępnej formy wiedzy, więc jest ona możliwa do wglądu również w RC. Tworzę obiekty, które zapraszają do spotkania i interakcji, dezalienującego działania, performatywnej wymiany wiedzy i doświadczeń, wejścia w proces troskliwego wytwarzania relacji. Są to więc przedmioty, które pozwalają zadziać się procesowi, ukierunkować kolektywną energię i pracę. A ostatecznie są potem z jednej strony artystyczną prezentacją efektów, ale też narzędziami do dalszych badań – nadal uważnie przyglądam się tej sprawczości.
– artystka wizualna, artywistka, zainteresowana badaniami artystycznymi, kuratorska i animatorka kultury. W swojej pracy chętnie opiera się na kooperacji i działaniach grupowych, umożliwiających cyrkulację pomysłów. W latach 2009–2015 współtworzyła we Wrocławiu niezależną przestrzeń Galeria U. W 2012 roku była członkinią nieformalnego, niezależnego i niehierarchicznego kolektywu „69 sekund na ucieczkę”. W 2016 roku wraz z Joanną Synowiec zapoczątkowała projekt „Część wspólna – archiwum społeczne” i Grupę Roboczą Archiwum Społecznego; od 2018 roku współtworzą wydawnictwo Dzikie Przyjemności. Od 2020 roku współpracuje z Galerią ArtBrut we Wrocławiu. Stypendystka IAM (2014) oraz MKiDN (2015 i 2019). Brała udział w wielu wystawach w kraju i za granicą.