W dniach od 9 do 12 lutego już po raz osiemnasty odbył się we Wrześni Ogólnopolski Festiwal Sztuki Filmowej „Prowincjonalia”. Impreza ta skupia się na prezentowaniu filmów, których tematyka oscyluje wokół problematyki szeroko pojmowanej prowincji.
Nieporozumieniem jednak byłoby szukanie jakiejś wspólnej tendencji, którą filmy wyświetlane w ciągu tych kilku dni miałyby potwierdzać. Co prawda, jak stwierdziła po projekcji swojego filmu „Komeda – muzyczne ścieżki życia” jego autorka Claudia Buttenhoff-Duffy, wszystkie filmy są w pewnym sensie o miłości. Z drugiej jednak strony, jest to ten poziom uogólnienia, który uniemożliwia refleksję nad różnorodnością obecnych w programie utworów. Jakkolwiek była ona znaczna, za bardzo ciekawe doświadczenie uważam możliwość śledzenia interakcji, w które wchodziły ze sobą poszczególne filmy poprzez poruszanie, często w zupełnie odmiennych tonacjach, tych samych wątków i motywów.
Przykładem takiego właśnie dialogu między dwoma utworami, szczególnie wyrazistego, gdyż oba filmy sąsiadowały ze sobą w repertuarze, jest potraktowanie wątku imigrantów w obrazie „Jutro będzie lepiej”Doroty Kędzierzawskiej i „Dwóch ogniach” Agnieszki Łukasiak. Utwór Łukasiak opowiada o kobiecie (w tej roli nagrodzona na festiwalu za najlepsza rolę kobiecą Magdalena Popławska), Polce żyjącej w skrajnej biedzie na Białorusi, z mężczyzną, który nie stroni od alkoholu, a córkę swojej partnerki jest w stanie sprzedać stręczycielowi za zwitek banknotów. Bohaterka podejmuje decyzję o ucieczce do Szwecji, w jej wyobrażeniu urastającej niemalże do symbolu ziemi obiecanej, gdzie zresztą już wcześniej wyjechała znajoma z tej samej wsi, teraz przysyłająca zdjęcia dokumentujące jej dostatnie życie. Film, jakkolwiek podejmuje ważny, „gorący” temat, grzęźnie na mieliźnie zbyt banalnej symboliki (już sam wzrost adwokata głównej bohaterki sugeruje, że nie jest on w stanie nic wskórać) czy dość nieprawdopodobnych rozwiązań fabularnych (dlaczego główna bohaterka tak bardzo dziwi się, że w ośrodku dla imigrantów, gdzie gwałty nie należą do rzadkości, jej współlokatorka śpi z nożem pod poduszką?; inną, mogącą budzić zdumienie okolicznością jest fakt, że żadna z przebywających tam osób nie ma większych problemów z porozumiewaniem się po angielsku). Film Kędzierzawskiej natomiast przedstawia historię trzech rosyjskich, bezdomnych chłopców, którzy pewnego dnia wyruszają w świat w poszukiwaniu własnego w nim miejsca, dość abstrakcyjnie pojmowanego „domu”, chociaż to pragnienie ani razu nie zostaje wyrażone wprost. Podróż chłopców zostaje ukazana jak beztroska przygoda, a młodzi bohaterowie przywodzą na myśl galerię postaci stworzonych przez Marka Twaina: Tomka Sawyera czy Hucka Finna. Tym bardziej boleśnie odczuwa się końcowe łzy chłopców – wyrażające całe ich rozczarowanie i zawiedzione nadzieje związane z ich ziemią obiecaną, którą tym razem była Polska. Oba filmy ukazują kondycję imigranta – uprzedmiotowionego i zepchniętego na margines przez system, w imię dobra obywateli, nieczułego na jednostkowe dramaty.
Innym wątkiem przewijającym się w festiwalowych projekcjach było wykluczenie i walka z nim. Motyw ten pojawia się w dokumencie Joanny Frydrych i Tiago Alexandre „Pięć rund”, historii Gerarda Lindera, mężczyzny realizującego się na wielu polach – jako ojciec, bokser oraz muzyk. Mężczyzna jest Romem, a dążenie do przełamania stereotypów na temat członków jego społeczności stanowi dla niego istotny motor działań. Bohater z ogromnym zaangażowaniem traktuje zadanie odbudowania poczucia godności Romów. Jego sukces na ringu – zdobycie mistrzostwa świata w kick-boxingu – staje się w deklaracjach mężczyzny zdarzeniem symbolicznym, potwierdzeniem własnej wartości w imieniu całej mniejszości etnicznej, dostarczeniem pozytywnego wzorca, który ma zmobilizować innych Romów do walki o możliwość realizowania się, dowieść im, że sukces jest możliwy. Odmienne podłoże ma zepchnięcie na margines społeczeństwa bohaterów dwóch innych prezentowanych we Wrześni filmów: otwierającego festiwal fabularnego „Linczu” Krzysztofa Łukaszewicza i dokumentu Julii Ruszkiewicz i Karoliny Bielawskiej „Warszawa do wzięcia”. W obu utworach to czynniki ekonomiczne i miejsce zamieszkania – wieś pojmowana jako miejsce przeklęte – determinują życie ludzi.
W przypadku filmu Łukaszewicza całe wydarzające się zło jest niejako odpryskiem stygmatyzacji jednostki i całej grupy społecznej. Starzec terroryzujący wieś jest recydywistą, który nie potrafi znaleźć swojego miejsca, będąc człowiekiem wolnym. Postać ta stanowi niejako oskarżenie systemu wymiaru sprawiedliwości, nie potrafiącego pomóc w powtórnej socjalizacji byłych więźniów. Natomiast wiejska ludność dopuszczająca się bestialskiego morderstwa, jest ofiarą grzechu zaniechania „ludzi z miasta” – policjantów i lekarza, odmawiającego wykonania obdukcji. Nie inaczej dzieje się w życiu trzech młodych dziewczyn sportretowanych w „Warszawie do wzięcia”. Wszystkie pochodzą z terenów popegeerowskich i decydują się wziąć udział w projekcie, który ma im ułatwić aktywizację zawodową w Warszawie. Żadnej z dziewcząt nie udaje się realizacja marzeń o lepszym życiu. Balast wyniesionego z domu doświadczenia, tkwienie w zaklętym kręgu niemocy i brak zrozumienia dla zasad funkcjonowania na rynku pracy okazują się barierami na stałe oddzielającymi je, podobnie jak całe ich środowisko, od chociażby nadziei na szansę samorealizacji i normalnego, dostatniego życia. Problematyka przedstawiona w filmie znalazła swoje rozwinięcie podczas dyskusji z reporterem „Gazety Wyborczej”, Włodzimierzem Nowakiem, od lat zajmującym się zjawiskiem biedy i jej mentalnych skutków, szczególnie widocznych u osób zamieszkujących wsie po były PGR-ach.
Kolejnym istotnym tematem tegorocznych Prowincjonaliów były więzy rodzinne, ich powolny rozkład, lub wręcz przeciwnie – niewzruszona siła, nadająca życiu sens. Filmem, który w niezwykle bezpretensjonalny, szczery sposób ukazuje relacje międzypokoleniowe jest 12-minutowa „Wycieczka” Bartosza Kruhlika. Obserwujemy w nim dwójkę bohaterów: dziadka i wnuczkę, którzy pewnego letniego dnia, zgodnie ze swym zwyczajem, wyruszają skuterem w jednodniową podróż za miasto. W tak krótkim utworze autorowi udało się uchwycić całą paletę uczuć, które żywią dla siebie bohaterowie. Ze strony dziadka są to: lęk o przyszłość dziecka, chęć przekazania mu pewnej życiowej prawdy w obliczu, być może tylko chwilowego, przeczucia zbliżającej się śmierci. U młodej bohaterki z kolei, od początku obserwujemy zdystansowanie wobec pomysłu wyprawy oraz niezbyt dobrze ukrywane pobłażanie w stosunku do dziadka. Film prezentuje jednak autentyczną bliskość i miłość pomiędzy członkami rodziny. Daleko mniej optymistyczny wizerunek wyłania się z utworu „Takie życie” Daniela Zielińskiego, którego bohaterem jest starszy mężczyzna, mieszkający ze swą zniedołężniałą matką i samodzielnie znoszący trud opieki nad nią. Uwagę przykuwa ogromne przywiązanie syna, jego wysiłek na co dzień maskowany przed kobietą uśmiechem. Mężczyzna żywi jednak głęboki żal do swego rodzeństwa o to, że odsunęli się od matki, a ich obecność przy niej zastępują już tylko swoiste protezy bycia razem: kartki przysyłane z podróży, którymi wypełnione jest mieszkanie oraz okazjonalne odwiedziny.
Skutki kryzysu relacji rodzinnych festiwalowi widzowie mieli okazję obserwować także w znakomitym krótkometrażowym filmie fabularnym Kuby Czekaja „Twist & Blood” (Jańcio Wodnik dla najlepszego krótkometrażowego filmu fabularnego). Tutaj historia snuta jest z punktu widzenia dziecka, cierpiącego z powodu niedopasowania do wyobrażeń rodziców. Ich dążenie do posiadania normalnego (czytaj: szczupłego) dziecka staje się celem zastępczym w obliczu rozpadającego się małżeństwa. Brak zrozumienia ze strony rodziców oraz wyobcowanie z grupy rówieśniczej chłopiec odreagowuje zachowaniami autoagresywnymi.
Tematyka kryzysu rodziny w najbardziej skrajnej formie została chyba poruszona w „Matce Teresie od kotów” Pawła Sali. Film podejmujący temat matkobójstwa, unika pokusy szukania jednoznacznych przyczyn takiego zdarzenia. Autor ucieka się więc do tego samego sposobu snucia narracji, który zabrania Michaelowi Haneke podsuwania widzom w swoich filmach łatwych wytłumaczeń, przyjmując fakt, że prawdziwe wyjaśnienie i tak jest zbyt skomplikowane, by mogło zamknąć się w ramach standardowego czasu trwania projekcji. Wszystko, co otrzymujemy od reżysera, to niemalże behawioralna obserwacja bohaterów. Pozwala ona zauważyć, co w ich rodzinie potoczyło się nie tak jak powinno, lecz jednocześnie potwierdza, że prawdziwe przyczyny zbrodni są splotem wielu okoliczności, którym często nie potrafimy w odpowiednim momencie zapobiec. Zimny, pozbawiony gatunkowych schematów fabularnych sposób snucia historii, w żaden sposób nie uspokaja widza, co więcej, daje mu to jasno do zrozumienia, że historia taka jak ta może przydarzyć się każdemu.
Festiwal we Wrześni odnosi się do pojęcia prowincji na wielu poziomach – zarówno jeśli chodzi o miejsce, gdzie on się odbywa, jak i kryterium selekcji zgłaszanych filmów. Sądzę, że swego rodzaju „prowincjonalność”, całkowicie jednak pozbawiona lekceważącego wydźwięku, którym często słowo to jest obciążane, charakteryzuje także samą atmosferę festiwalu – niezwykle kameralną i przyjazną. Sprawiła ona, że ciągu tych czterech lutowych dni każdy miłośnik X muzy we wrzesińskim kinie Trójka mógł poczuć się jak w domu. Jako powrót do korzeni należy także potraktować werdykt festiwalowej publiczności. Statuetką Jańcia Wodnika dla najlepszego filmu fabularnego uhonorowała ona „Wenecję” Jana Jakuba Kolskiego, reżysera, w którego wyobraźni zrodziła się postać duchowego patrona Prowincjonaliów.
XVIII Ogólnopolski Festiwal Sztuki Filmowej PROWINCJONALIA
Września, Kino Trójka
9–12.02.2011
http://prowincjonalia.com.pl