O ile recepcja prozy Michela Houellebecqa często grzęźnie w społeczno-politycznych dywagacjach, czyniąc z powieści kość niezgody, o tyle jego poezja daje oddech, wolność i ciszę. Oto miejsce uprzywilejowane dla szczerego banału, prostolinijności wprawiającej w zakłopotanie. Czy jest przez to nudno? Nie. Jest inaczej. Czujemy słodko-gorzki posmak ironii znany przecież z powieściowej twórczości, ale z historii wypreparowano pornograficzny nerw, usunięto zalążki skandalu. Sarkastyczną ripostę na liberalny projekt Zachodu zasnuwa powolne, melancholijne westchnięcie. I chociaż cały zbiór idealnie koresponduje z przesłaniem powieści, Houellebecq tym razem nie daje pretekstu do światopoglądowych sporów.
Na pierwszy rzut oka w centrum „Antologii osobistej” staje, znów, uprzywilejowany, syty świat pełen beznadziejnej tęsknoty za miłością i sensem. Kolejne spojrzenie odsłania jednak innego bohatera – sam wiersz. „Każdy wers jest słowem samym w sobie. Jest nierozerwalny […]. Wersy są słowami wyższego rzędu” – wspominał kiedyś autor. I z takim właśnie namaszczeniem Houellebecq układa kompozycje słów-wersów, zanurza się w znaczące przestrzenie między nimi i pociąga nas za sobą. Najciekawsze jest nie to, „o czym” autor opowiada, ale „jak” i dlaczego akurat w ten sposób. Nie można w pełni zrozumieć „Antologii…”, wyczuć jej ciężaru, bez poznania Houellebecqowskiej teorii poezji. Autor wyraził ją najpełniej w eseju „Rester vivant. Méthode” (1991), chociaż później wielokrotnie dzielił się swoimi kolejnymi spostrzeżeniami w wywiadach dla francuskiej prasy. Jestem skłonna zaryzykować tezę, że Houellebecq-poeta i teoretyk trafniej tłumaczy świat niż Houellebecq-powieściopisarz, mimo że to ten ostatni został namaszczony na „przenikliwego krytyka współczesnej kultury”.
Zacznijmy jednak od początku.
„Antologia osobista”, która dla francuskiego czytelnika jest zwieńczeniem poetyckiego dorobku pisarza, w Polsce funkcjonuje jako zapowiedź „zupełnie nowego Houellebecqa”. Tymczasem to właśnie z poezji twórca się wywodzi: liryka była jego pierwszym językiem artystycznej ekspresji, na długo przed wydaniem debiutanckiego „Poszerzenia pola walki” w 1994 roku.
Pierwsze poetyckie próby Houellebecq – a właściwie Michel Thomas, bo wtedy jeszcze nie używał pseudonimu – podejmuje w latach 70., w czasie studiów w Institut National Agronomique Paris-Grignon. W 1984 roku dołącza do amatorskiej grupy poetyckiej skupionej wokół czasopisma „Echange poésie”. „Niezwykłość i siła czytanych przez Michela tekstów od razu poruszała uczestników. Użycie aleksandrynu do opisania miejskiej przemocy było pociągające. Słuchaczy intrygowało rozczarowanie, a nawet mizantropia, jakie wyzierały z jego poezji. Nie wiedzieli jednak, czy uważać go za rewolucjonistę, czy reakcjonistę”[1] – wspomina jedna z uczestniczek poetyckich spotkań organizowanych przez grupę. Lata 80. są okresem informatycznej kariery Thomasa i intensywnych poszukiwań artystycznych. Przełomowym wydarzeniem staje się publikacja przez Michela Bulteau, redaktora „La Nouvelle Revue de Paris”, serii utworów pod tytułem „Quelque chose en moi”. To właśnie na łamach „NRP” w 1988 roku Thomas debiutuje: i jako poeta, i jako „Houellebecq”.
Trzy lata później niszowe, paryskie wydawnictwo Editions de la Différence drukuje esej „Rester vivant” i tomik poetycki „La Poursuite du bonheur”. Trudno nazwać te premiery medialnym wydarzeniem, ale kunszt Houellebecqa od razu przykuwa uwagę krytyków i zostaje doceniony przez jury ważnej francuskiej nagrody poetyckiej Prix Tristan-Tzara.
Nowy, poetycki głos nie pozostaje bez echa. W 1992 roku André Velter, eseista, poeta i dziennikarz radia France Culture, zaprasza Houellebecqa do swojego autorskiego programu „Poésie sur Parole”. Velter tak wspomina pierwsze spotkanie z „La Poursuite du bonheur”:
Na początku lat 90., kiedy otwierasz tomik rozpoczynający się od „Hipermarket – listopad” i natrafiasz na wers „Zaraz przy samym wejściu wleciałem na chłodnię”, a później, od razu na następnej stronie, czytasz początek kolejnego wiersza: „Mój ojciec był samotnym i wulgarnym wałem”, to masz wrażenie, że odkrywasz zupełnie nowy świat, a przynajmniej słyszysz rzeczy, których nie słyszano od bardzo dawna. To wszystko natychmiast wzbudziło moją czujność: nie przypominało niczego; pisał jak w XIX wieku, ale pozostając spontanicznie i instynktownie zakotwiczonym w dzisiejszym świecie, korzystając ze słownictwa nieużywanego w poezji, gdzieś na antypodach formalizmu[2].
Owa śmiałość skojarzeń traci dzisiaj dawną wyrazistość. Nadal jednak poezja Houellebecqa urzeka zuchwałą prostotą i precyzyjnie dobraną formą.
Chociaż od publikacji pierwszej głośnej powieści dzieli nas jeszcze klika lat, we francuskim środowisku literackim zaczyna się już szum. „Po audycji we France Culture – opowiada Velter – rozmawiałem o Houellebecqu z Michelem Bulteau, Alainem Jouffroy i Alainem Bosquet. Wszyscy trzej zareagowali identycznie: masz rację, to UFO. Właśnie ta osobliwość mnie uderzyła: osobliwość tekstów, osobliwość w sposobie bycia, osobliwość w mnożeniu wierszy”[3].
Postać Veltera powraca po latach przy okazji „Niepogodzonego”. W 2014 roku postanawia on opublikować wiersze Houellebecqa w ramach prestiżowej francuskiej kolekcji wydawniczej Poésie/Gallimard. Do antologii wchodzą wybrane utwory ze wszystkich czterech tomików: „La Poursuite du bonheur” (1991), „Le Sens du combat” (1996), „Renaissance” (1999), „Configuration du dernier rivage” (2013). Selekcją wierszy i ich układem zajmuje się sam Houellebecq. „Tytuł całości narzucił się sam. Można powiedzieć, że wciąż nie pogodziłem się z tym coraz bardziej zdepoetyzowanym światem, pomimo rzadkich chwil spokoju, których czasem zakosztuję”, mówił „Le Figaro”. Publikację opatrzono obszerną przedmową, której niestety nie włączono do polskiego tłumaczenia.
Houellebecqa rozsławiła proza. Przyniosła mu prestiżowe wyróżnienia (m.in. Nagrodę Goncourtów, Austriacką Nagrodę Państwową, Order Narodowy Legii Honorowej), zapewniła miejsce we francuskim kanonie literackim i mocną pozycję „jednego z najbardziej znanych współczesnych pisarzy”. Wobec tego dorobku skromna objętościowo poezja może brzmieć jak zaledwie liryczny komentarz, dodatek. Nic bardziej mylnego: to z twórczości poetyckiej energię czerpie każda Houellebecqowska powieść. Francuska literaturoznawczyni Agathe Novak-Lechevalier zwraca uwagę, że cały prozatorski styl Houellebecqa opiera się na poetyckim warsztacie, jak choćby wtedy, gdy autor opisuje świat, zderzając ze sobą prozaiczność i metafizykę, abstrakcję i konkret. Lub gdy – jak w idealnie wyważonym aforyzmie – zamyka w jednym zdaniu całą esencję swojej myśli. Proza Houellebecqa jest mocno ukorzeniona w poetyckiej wrażliwości, a sam pisarz nie ukrywa, z którym rodzajem literackim czuje się bardziej związany: „Myślę, że najlepsze, co do tej pory zrobiłem, to trzecia część »Możliwości wyspy«. A wie pan dlaczego? Sprawiłem, że triumfuje tam poezja!”.
Prawdopodobnie w tym okrzyku skupia się cała literacka ambicja francuskiego pisarza. Houellebecq poezję ukochał, zrozumiał, potraktował bardzo serio.
Większość utworów z „Antologii…” ma formę klasycyzującą. Houellebecq-poeta często gra z tradycją sonetu, opowiada współczesny świat aleksandrynem lub ośmiozgłoskowcem. Historię układa w tercety lub tetrastychy, z przejrzystym układem rymów. Świadomie odmawia pisania pod dyktando nowoczesności. Sięga do tradycji XIX-wiecznych, a nawet jeszcze wcześniejszych, co sprawia, że w jego utworach pobrzmiewają echa najlepszej francuskiej poezji lirycznej: Lamartine’a, Baudelaire’a, Ronsarda…
Wykorzystanie klasycznej oprawy wychodzi daleko poza formalny chwyt. „Uwierz w strukturę. Uwierz też w dawną wersyfikację. Jest ona potężnym narzędziem, które uwalnia życie wewnętrzne […]. Jeżeli nie potrafisz wyrazić swojego cierpienia w ściśle określonej strukturze, masz przerąbane. Ból pożre cię żywcem, od środka, zanim zdążysz cokolwiek napisać”[4] – ten mocny postulat z „Rester vivant” wskazuje, że według Houellebecqa jedynie w skrupulatnie złożonych wersach twórca znajduje ocalenie. Tworzenie poezji przypomina zatem raczej walkę o przeżycie niż fascynację językowym eksperymentem.
Rym i rytm nie tylko trzymają poetę w ryzach. Pomagają mu – niemal dosłownie – wyrazić się. „Rym pozwala ci zapisać to, o czym nigdy byś nie pomyślał, że napiszesz. […] To słowa, a nie myśli, przywołują następne słowa”[5]. Stąd być może, według Houellebecqa, po ułożeniu dobrego wiersza pojawia się w poecie wrażenie „odnalezienia go”. Tak jakby istniał już gdzieś w języku, w przedmaterialnej formie, i jedynie czekał na spisanie.
Kiedy mówię o „teorii Houellebecqa”, używam oczywiście tego zwrotu potocznie. Niemniej intuicje francuskiego pisarza interesująco współbrzmią z poszukiwaniami niektórych badaczy literatury. Clare Cavanagh, amerykańska krytyczka literacka, zakłada, że „wiersze liryczne biorą swój kształt nie z jakiegoś ustalonego i skończonego repertuaru skamieniałych form poetyckich, lecz z tego samego nierozstrzygającego impulsu do tworzenia porządku, który przenika nasze niekończące się poszukiwanie zwyczajnego w życiu codziennym”. Badaczka rozpracowuje poezję liryczną w świetle rozważań Michaiła Bachtina i przypomina etymologię dwóch kluczowych słów – „poeta” i „strofa”. Grecki poietes to wytwórca, stanza (strofa) zaś oznacza z włoskiego „miejsce postoju” lub „pokój”, co z kolei wywodzi się od łacińskiej stantia, czyli „miejsce zamieszkania”.
Jeśli zestawi się te dwie etymologie, wynikiem będzie coś zasadniczo odmiennego od Bachtinowskiego poety archetypowego, podejmującego swe „utopijne” dążenie, by „mówić w sposób pozaczasowy” z „rajskiego świata” „oddalonego od mało ważnej rutyny życia codziennego”. Ów poeta nie jest uciekinierem z rzeczywistości. Jest raczej „budowniczym domu” czy „domo-twórcą”, który sztukuje zwrotkę do zwrotki, pokój do pokoju w swym niekończącym się poszukiwaniu form adekwatnych dla ludzkiej egzystencji na ziemi.
Czytając wiersze Houellebecqa, czujemy, że piszący je autor mocuje się ze światem, szukając prawd mięsistych, bliskich, zupełnie nierajskich. Jak w przypadku „Chmur nocą”:
Obrazy z wilgotnych oczu
Ciekły mi jeden po drugim,
Wąski wydawał się otwór,
Przykrycie zaś było grube.Wiem, powinienem był myśleć
O swej przyszłości inaczej,
A ja dwa lata już piję
I jestem kiepskim kochankiem.Trzeba więc siedzieć po nocach
I wyczekiwać, aż cicha
Śmierć przyjdzie sama, powolna,
Żeby nam oczu dotykać;Gdy będzie na nie napierać
Jak zwłoki na stół do sekcji,
Czas rozproszone pozbierać
Bóstwa; trup będzie wylewny (s. 53).
„Pisanie powieści jest trudne, ale w przypadku wiersza – albo napiszesz go od razu, albo wcale. Możesz oczywiście próbować, chociaż to na nic. Z powieścią jest natomiast tak, że jeśli siedzisz za biurkiem wystarczająco długo, to w końcu coś stworzysz”[6]. O ile zatem proza sprowadzałaby się do sumiennej pracy rzemieślnika, o tyle poezja przypomina zryw do morderczego sprintu. Jest szybkim sprawdzianem dla ducha i ciała, w którym nie ma czasu na pozór i kłamstwo. „Poezja to w dużej mierze kwestia kondycji fizycznej. Na przykład nawet opłakany aleksandryn wymaga odrobiny kondycji; do tworzenia dwunastozgłoskowca potrzebujesz więcej sił niż do tworzenia ośmiozgłoskowca. Sam to zauważyłem: kiedy jesteś apatyczny, ośmiozgłoskowiec przychodzi łatwiej. Aleksandryny lub dłuższe wersy wymagają energii; choćby negatywnej, ale jednak energii”[7]. Poezja nie znosi kompromisów i wymaga od twórcy szczególnej dyspozycji. Potrzebuje sił witalnych, a przynajmniej determinacji, jeśli ma spełnić swoje zadanie. Narrator z „Rester vivant” przykazuje poetom: „Waszą najważniejszą misją jest drążenie Prawdy. Jesteście grabarzami i trupami. Jesteście ciałem społeczeństwa. Jesteście odpowiedzialni za ciało społeczeństwa. […] Prawda jest skandaliczna. Ale bez niej wszystko jest nic niewarte. […] Mówcie prawdę; mówcie po prostu prawdę, ni mniej, ni więcej”[8].
Jeśli zatem spojrzeć na „Antologię…” przez pryzmat teorii Houellebecqa, okazuje się, że to hołd złożony poezji. Temu „najstarszemu bóstwu”, jak ją kiedyś nazwał Houellebecq, które tchnie duszę we wszystko – niebo, morze, rzeczy, jeśli tylko potrafimy właściwie je przyjąć.
„Niepogodzony” przypomina o mocy poetyckiego języka: w rękach czujnego, silnego artysty, wreszcie prawdziwie nazywa świat i przynosi ulgę.
W kuchni umyte drobne rzeczy
Są jak niebytu znak wymowny.
Z sercem, co nie chce się zaleczyć,
Czekam, aż zjawisz się ponownie.Na łóżku, otulona kocem,
Jesteś jak gorsza ma połowa,
Spędzamy razem podłe noce;
Boję się ciebie. Lecz cię kocham.W którąś sobotę, przed wieczorem,
Samotnie chodzę po bulwarach.
Pośród hałasu mówię sobie:
Życie to bardzo rzadka sprawa (s. 28).