Z profesorem Michałem Pawłem Markowskim, Dyrektorem Artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada, rozmawia Rozalia Wojkiewicz
Międzynarodowy Festiwal Literatury, którego patronem jest Joseph Conrad odbywa się w Krakowie po raz drugi. Z czego wynika niewielka ilość tego typu festiwali w Polsce? Czy dlatego, że ludzie nie czytają?
Dlaczego jest mało festiwali? Ponieważ jest mało pieniędzy, to jest najprostsza odpowiedź. Poza tym chyba mało jest ludzi, którzy mogliby uwierzyć, że ktokolwiek może jeszcze przychodzić na spotkania z literaturą. Efektem wielkiego tąpnięcia kulturowego, charakterystycznego dla naszych czasów, jest spadek czytelnictwa. My sami byliśmy pełni obaw w zeszłym roku (przy pierwszej edycji) czy znajdą się chętni na spotkania z pisarzami. Bo wydawać by się mogło, że to jest formuła już przebrzmiała, to znaczy, że spotkania z pisarzami nie są w stanie ściągnąć tłumów. Okazało się jednak, że w zeszłorocznej edycji Festiwalu wzięło udział około 10 tysięcy osób. To przekonało nas, że taka formuła jest bardzo potrzebna. Formuła świątecznego obcowania z literaturą, które to święto nie będzie nas odciągało od świata, ale raczej do niego zbliżało.
A czy „świąteczne obcowanie z literaturą”, które ma miejsce w miastach uhonorowanych tytułem Miast Literatury UNESCO, na przykład na Book Festival w Edynburgu czy Writers Festival w Melbourne, zainspirowały Kraków?
Nie bezpośrednio. W tym roku gościmy delegację z jednego z największych festiwali na świecie, mianowicie z Festiwalu w Dżajpurze w Indiach. Hindusi są zachwyceni tym, że w Polsce odbywa się festiwal, który jest tak żywy, tak dynamiczny i na którym są przeważnie młodzi ludzie. Ani Edynburg, ani Berlin nie były naszymi wzorcami. Chcieliśmy wypracować własną formułę.
A gdyby miał Pan Profesor wskazać najistotniejsze składniki tej formuły?
Polega ona, po pierwsze, na tym, że literatura nie zajmuje wyjątkowego miejsca w skoncercie sztuk. Po drugie, literatura nie jest odseparowana od żywego doświadczenia, ale raczej o nim mówi, próbuje je na swój sposób wysłowić. Wreszcie ten festiwal ma formułę in progress, to znaczy jest to festiwal w toku. „Tygodnik Powszechny”, który jest odpowiedzialny za organizację Festiwalu, przeprowadza przez cały rok „Lekcje czytania”. Z okazji Festiwalu wydawane są w „Tygodniku Powszechnym” co kwartał dodatki conradowskie, które przybliżają sylwetki pisarzy oraz problematyzują nasze tematy. W związku z Festiwalem powstał także nowy magazyn literacki, którego obecność jest coraz bardziej dostrzegalna. To wszystko się ze sobą łączy. To nie jest tylko festiwal trwający przez tydzień i koniec. To jest raczej kulminacja pewnego ciągu wydarzeń, które właśnie między 2 a 7 listopada nabierają intensywniejszego tempa.
Czyli jest to dobry powód, dla którego Kraków powinien zostać Miastem Literatury?
Można na to pytanie odpowiadać na dwa sposoby….
To bardzo proszę o oba…
…na sposób metafizyczny i sposób pragmatyczny. Metafizyczny sposób odpowiedzi na to pytanie polega na tym, że Kraków jest Miastem Literatury. W związku z tym jest oczywiste, że powinien mieć taką funkcję. A pragmatyczny sposób jest taki, że po prostu w Krakowie znaleźli się ludzie, których połączyła pewna idea, i ta idea nie jest ideą naturalną. Jest ideą, którą wymyśliliśmy: Kraków nie jest z natury miastem literackim, Kraków jest z wymyślenia miastem literackim. Festiwal Conradowski stwarza warunki, dzięki którym stanie się naturalne, że tutaj kulturalne sposoby organizowania rzeczywistości wyprzedzają naturę.
Kto jest adresatem Festiwalu?
Między innymi ludzie, którzy zostali członkami „rodziny festiwalowej”, liczącej obecnie na Facebooku tysiąc osób, podążającej za pewną ideą. Uwierzyli oni, że Festiwal wprowadził do życia pewną ideę – zrezygnowaliśmy z myślenia o literaturze i kulturze w sposób jednolity. Zależy nam na tym, aby pokazywać różne punkty widzenia.
Zacytuję jedną z Pana wypowiedzi: „Wschód dyskutuje z Zachodem, literatura wysoka z niską, filozofia z kulturą popularną, co pokazuje dobitnie, że poróżnienie nie jest klęską, lecz warunkiem wstępnym wszelkiej prawdziwej rozmowy”. Filozofią Festiwalu jest właśnie Inność, obcość, rozmaitość. Tegoroczna edycja odbywa się pod hasłem „Inne światy, inne języki”…
…głównie po to, żeby pokazać, co jest szczególnie istotne w Polsce. Chciałbym bardzo mocno podkreślić, że nie ma jednej nadrzędnej ideologii mówienia o literaturze. Dlatego pisarze, których zaprosiliśmy, są tak różni, mówią różnymi słowami, różnymi środkami wyrazu, ale nie oznacza to, że jest to przypadkowy zbiór pisarzy. Można odnaleźć łączące ich podskórne linie. W tym roku taką linią jest wątek celanowsko-bachmanowski, dlatego Herta Müller jest tak ważną postacią Festiwalu. Poza tym, że jest wielką pisarką nagrodzoną literacką nagrodą Nobla, to jej doświadczenie pokazuje doświadczenie wyobcowania i jednocześnie przynależności. Marjane Satrapi – irańska pisarka, która mieszka w Paryżu, Rabih Alameddine – libański pisarz, który odnosi sukcesy w Ameryce. O każdym z naszych głównych gości możemy powiedzieć, że są to ludzie z jednej strony wykorzenieni, a z drugiej, zakorzenieni. Pozbawiając się jednego języka nabywają inny język, mieszkają więc gdzieś między dwoma językami, które określają ich życie, między różnymi kręgami kulturowymi. Jurij Andruchowycz – wielki pisarz ukraiński, bardzo dobrze znany w Polsce, Aleš Debeljak – poeta słoweński wykładający w Ameryce, intelektualista europejski. Wszystkie te postaci wychodzą ze swoich lokalnych ograniczeń, uniwersalizują swoją lokalność jak tylko mogą.
Czyli pomnażamy inność, żeby ją oswoić? W jaki sposób radzi sobie z tym literatura?
Powiedziałbym tak: literatura nie oswaja. Naszym zamiarem nie jest oswojenie inności, tylko jej pokazywanie. Oczywiście, stosunek do inności może przybierać rozmaite formy – mówił o tym między innymi Sven Lindqvist, którego wykład o eksterminacji jest dowodem na to, że próby oswojenia inności mogą się kończyć w sposób bardzo dramatyczny i gwałtowny. Przemoc jest jedną z odpowiedzi na inność i to też chcemy pokazać – inność jest niepokojąca… Tego praktycznie dotyczy każdy tekst Josepha Conrada.
…„jednego z najpilniejszych eksploratorów inności w nowoczesnej kulturze Zachodu”, kim jest Joseph Conrad w roli patrona Festiwalu?
To jest właśnie dziwne. Dla naszych gości zagranicznych nie ulega wątpliwości, dlaczego Conrad jest patronem naszego Festiwalu. Oni w ogóle o to nie pytają, dla nich jest to zupełnie oczywiste. Natomiast mniej oczywiste jest w Polsce to, dlaczego Conrad, który jest pisarzem angielskim, jest patronem naszego Festiwalu. Otóż właśnie z tego powodu! Conrad był Polakiem, który wybrał karierę pisarza angielskiego. Jako jeden z niewielu pisarzy na świecie (prawdopodobnie jedyny) nie napisał ani słowa w swoim języku. Pamiętajmy, że te filtry inności u Conrada były niesłychanie gęsto rozsiane, od dzieciństwa przede wszystkim posługiwał się językiem francuskim. Więc właściwie jego językiem macierzystym był język francuski, polski w tym wszystkim jakoś się zagubił. Ale to właśnie z Krakowa Conrad ruszył w świat – o tym nie można zapominać – tutaj kończył szkołę, był na wychowaniu u swojej rodziny, tu wsiadł w pociąg i pojechał do Marsylii.
Kolejny symbol: wyjazd z Krakowa w świat…
Dla nas takie wyjście w świat i powrót do Krakowa jest jedną z głównych idei festiwalowych.
W ramach Festiwalu odbywają się „Lekcje czytania z…” Panem, Ewą Kuryluk czy Piotrem Pazińskim. Spotkanie, które Pan dzisiaj poprowadził, poświęcone zostało lekturze niezwykle trudnej „Rozmowy w górach” Paula Celana, tuż po niej wyświetlono − jako efekt dialogu różnych „języków” − film Matthiasa Caduffa pod tym samym tytułem. W jaki sposób „Lekcje czytania” mają zachęcić młodych ludzi do twórczego obcowania ze słowami?
To jest pomysł, który przyszedł nam do głowy rok temu. Postanowiliśmy zorganizować akcję społeczną, której sens polega na spotkaniach z licealistami w całej Polsce. Organizują je nauczycielki, nauczyciele, którzy dzwonią do „Tygodnika Powszechnego” i bardzo chcą, żeby przyjechał do nich albo ten profesor, albo ta pisarka. Lekcje wyglądają w ten sposób, że spotyka się grupa ludzi zaciekawionych literaturą, czyta wspólnie tekst i rozmawia na jego temat. Tę akcję rozpoczęliśmy na Festiwalu. Cieszyła się takim powodzeniem, że późnej nie mogliśmy nadążyć z „obsługą” wszystkich tych imprez. I rzeczywiście, od Suwałk po Bełchatów, od Szczecina po Przemyśl, w ciągu roku odbyło się 60 spotkań. Profesorowie i pisarze jeżdżą do różnych miast, dyskutują, rozmawiają. Na stronie „Tygodnika Powszechnego” można zobaczyć zarejestrowane lekcje, spisane fragmenty. Wydawało się, że nauczyciele mogliby czuć się nieswojo, bo nagle przychodzi ktoś i podważa ich metody nauczania. Okazuje się jednak, że jest wielu wybitnych, otwartych nauczycieli, którzy decydują się podjąć ryzyko.
Obserwowałam dzisiejszą lekcję uważnie i licealistów najbardziej zadziwiło Pana wyznanie o tym, że nie rozumie Pan analizowanego tekstu…
Uczniowie nigdy się nie spodziewają się takiego wyznania. Uważają, że oni mają prawo nie rozumieć literatury, natomiast wykładowca wszystko musi rozumieć. Gdy jednak wyznaję swoje nierozumienie (co jest prawdą: któż powie, że rozumie Celana?), zacieram granicę między nimi i sobą. I wtedy zaczyna się prawdziwa rozmowa, z której można wybrać coś niesłychanie wartościowego. Jeśli chodzi o lekcje to pojawiają się tu dwa podstawowe problemy: pierwszym jest ich onieśmielenie, problem onieśmielenia uczniów jest problemem szkoły. Czasami nie pozwala się im wypowiadać, nie kształtuje się ich sposobu mówienia, a od tego powinna być szkoła. Druga sprawa: bardzo często uczniowie mówią strasznym językiem, to jest po prostu nie do zniesienia. Jest to język naklejony, język odziedziczony, język utwardzony niejako przez szkołę. Onieśmielenie i sztywność języka to są dwie największe przeszkody. Czasem jest tak, że dopiero na końcu lekcji potrafię rozluźnić tę straszną gumę, która ich spowija.
Podsumowując, jak ocenia Pan drugą edycję wobec pierwszej?
Druga edycja Festiwalu odbyła się, ponieważ pierwsza udała się znakomicie. W przeciwnym razie nikt nie dałby nam pieniędzy. Ministerstwo Kultury, samorząd ani miasto nie postawiliby na nas, gdyby nie widzieli, że im się to opłaca. Biorąc pod uwagą zarówno Program jak i frekwencję Festiwalu, jestem głęboko przekonany, że druga edycja jest lepsza od pierwszej. To jest już stała impreza, chcielibyśmy, żeby więcej o niej wiedziano w Polsce. Dlatego cieszę się, że „Czas Kultury” chce o tym napisać, bo w Krakowie jest ona rozpoznawana i jest czymś oczywistym…
Dzisiaj, czwartego dnia Festiwalu ukazuje się Pana nowa książka, zbiór esejów wydany nakładem Wydawnictwa Czarne. Na zakończenie naszej rozmowy proszę o kilka słów na jej temat.
Tytuł książki „Słońce – możliwość – radość” wziął się z eseju o malarstwie Edwarda Hoppera, który drukowałem w „Tygodniku Powszechnym”. Wydaje mi się, że w ponurych czasach trzeba przyjąć całkiem odmienną perspektywę, która jest moją własną, to znaczy perspektywę bardziej afirmacyjną [śmiech]. Należy się cieszyć z tego, że można mówić o literaturze, o sztuce, o fotografii, ale też można mówić o własnym życiu, nie udając kogoś innego.
5.11.2010, Muzeum Narodowe, Kraków