Co tu się odjazzowiło?! W młodym polskim jazzie doczekaliśmy się klęski urodzaju.
Od kilku sezonów na polskiej scenie jazzowej trwa zmiana warty, a co za tym idzie, jazzowego paradygmatu. Młode pokolenie przejmuje stery, wyznacza kurs i odświeża konwencje, odwołując się jednocześnie do buntowniczej tradycji gatunku. Elegancko skrojona i pełna rozmachu estetyka idzie w parze z kulturowym przekazem, wpisując się przy tym w globalny nurt jazzowego revivalu.
Ostatnie lata regularnie przynoszą serię znakomitych wydawnictw, których sława coraz częściej sięga poza granice kraju. Tylko w ciągu pierwszego półrocza bieżącego roku mogliśmy cieszyć się nowymi nagraniami Błota, Pokusy, Śliny, Sneaky Jesus, czy Jaubi (pakistański kolektyw wspierany przez Marka Pędziwiatra z EABS, wydany przez rodzimy label Astigmatic). Jeśli do tego zestawu dodać zjawiska, które w ostatnich latach eksplodowały na firmamencie (nie tylko) krajowej sceny – EABS, Immortal Onion, projekty Piotra Damasiewicza, Jerzego Mączyńskiego, Emila Miszka, Kuby Więcka, Franciszka Pospieszalskiego, Kamila Piotrowicza, Tomasza Chyły, Szymona Gąsiorka, Jędrzeja Łagodzińskiego – to śmiało możemy mówić o jazzowym tsunami.
Fala nowego polskiego jazzu zbiegła się w czasie z globalnym jazzowym wzmożeniem. „Brytyjską inwazją”, której najbardziej rozpoznawalnym ambasadorem jest Shabaka Hutchings, oraz rozkwitem sceny amerykańskiej, obwieszczonym światu muzyką Kamasiego Washingtona, który kreuje się na nowego proroka gatunku. Za sprawą wizjonerów pokroju tego pierwszego, jazz stał się na powrót zjawiskiem żywym, dynamicznym, multikulturowym i zaangażowanym. Dzięki charyzmie tego drugiego z kolei zjawiskiem modnym i przyciągającym uwagę nowych słuchaczy. Od dawna już jazz nie był, poza swoim fandomem, tak szeroko komentowanym gatunkiem muzycznym. Dziś jest muzyką komunikatywną i przystępną, uwolnioną z karbów wtajemniczenia, wychodzącą poza obszar zarezerwowany jedynie dla snobistycznych melomanów smooth jazzu bądź fanatyków free jazzowej awangardy, gatunkiem przebojowym i natchnionym popowym wigorem.
W kulturowym tyglu tego wszechstronnego i niejednorodnego zjawiska mieszczą się zarówno odwołania do multikulturowości, spirytualizmu oraz kontrkulturowych korzeni gatunku, jak również popkulturowe ambicje i gwiazdorskie pokusy. Wspólnym idiomem wydaje się jednak wyraźne odwołanie do współczesności, potrzeba grania jazzu po nowemu i dla nowego pokolenia słuchaczy. Punktem wyjścia są zatem hip-hop i muzyka klubowa: wiodące w globalnym nurcie gatunki, będące znaczącym odniesieniem dla nowych interpretatorów jazzowej tradycji. Wyrazisty groove sekcji rytmicznej; wyeksponowany bas i bębny, wywiedzione wprost z parkietowych, miejskich gatunków, to mechanizm napędowy nowej charyzmatycznej jazzowej ekspresji. O sile współczesnego, zarówno światowego, jak i krajowego jazzu, stanowi również jego zaangażowany charakter, odwołujący się do wolnościowych idei gatunku. Nowy jazz wrze niczym otaczająca go rzeczywistość. Na sztandary wróciły polityczne i kulturowe deklaracje oraz wolnościowe postawy; tolerancja, egalitaryzm, inkluzywność, wyeksponowane w nazwach, tytułach, manifestach i deklaracjach.
Równie istotne dla ekspansji gatunku, szczególnie jeśli chodzi o rodzimą perspektywę, wydaje się to, do czego polscy twórcy nie przywiązywali dotąd dużej uwagi. Mam na myśli marketing i promocję – narzędzia, bez których nie byłoby dzisiejszych sukcesów polskiego młodego jazzu; wydawania w zachodnich labelach, recenzji w ogólnoświatowych mediach, obecności na playlistach prestiżowych DJ-ów i rozgłośni radiowych, wysokich miejsc na listach sprzedaży Bandcampa i przede wszystkim wyprzedanych nakładów. W zakresie tego działania kryje się zarówno skuteczny menedżment, budowanie długofalowej strategii wydawniczej, współpraca z mediami, ale również inwestycja w zaplecze intelektualne, pozwalające na budowanie interesujących narracji i mitologii. Praca u podstaw i holistyczne spojrzenie przynoszą rezultaty, o czym najlepiej świadczą dokonania Astigmatic Records.
Na mapie polskiego jazzu pałeczkę pierwszeństwa aktualnie dzierży Wrocław. Tu właśnie swoją siedzibę ma wspomniany Astigmatic, label będący na dobrej drodze, aby już wkrótce stać się globalnym graczem na scenie nowego jazzu (dwie ostatnie premiery labelu zanotowały – jeszcze w przedsprzedaży – najlepszy wynik na Bandcampie, a ich recenzje ukazały się dotąd m.in. w Guardianie czy na Pitchforku). Stolica Dolnego Śląska okazuje się niezwykle żyznym gruntem dla formowania się młodego jazzowego środowiska. Z powodzeniem dyskontuje ono artystyczny i medialny sukces kolektywu EABS, aby prezentować swoje kolejne muzyczne dokonania. Znakomitym tego przykładem są premierowe wydawnictwa wrocławskich zespołów Ślina i Sneaky Jesus, które niemal równocześnie ukazały się wiosną. Oba łączy osoba zjawiskowej saksofonistki Matyldy Gerber (jej solowy debiut ukazał się z kolei w ubiegłym roku na kasecie w Szarej Renecie).
W przypadku zespołu Sneaky Jesus mamy do czynienia z debiutem i to od razu zagranicznym. Płyta „For Joseph Riddle” ukazała się w londyńskiej wytwórni Shapes of Rhythm. Londyn nie jest lokalizacją przypadkową. Swoje miejsce na jazzowej mapie światowej metropolii zdążyła zaznaczyć wcześniej sama Matylda Gerber, będąc członkinią rotującego składu London Improvisers Orchestra. W wywiadzie udzielonym radiowej Dwójce saksofonistka wyjawiła, że w Anglii miała możliwość współpracy między innymi z Sarathym Korwarem: pochodzącym z Indii perkusistą, jednym z najciekawszych artystów współczesnej multikulturowej sceny na Wyspach, twórcy, którego muzyka pojawia się również w kontekście wyżej opisanej „brytyjskiej inwazji”. Z kolei jeszcze we Wrocławiu Gerber jazzowe szlify zdobywała w zespole Kolega Doriana, w którym awangardowe eksperymenty stanowiły kanwę dla jej saksofonowych improwizacji.
Sneaky Jesus jest zespołem zorganizowanym wokół zupełnie odmiennej formuły grania, opartej na wyrazistej strukturze i instrumentalnym rozmachu.
Pierwsze trzy kompozycje z albumu „For Joseph Riddle” określają ramy, w jakich porusza się grupa. Wyrazista fraza głównego motywu, sygnalizowana najczęściej przez charakterną partię saksofonową Gerber oraz pełną wigoru perkusję Filipa Baczyńskiego, już na wstępie precyzuje dynamikę i temperaturę jazzowej narracji. A ta jest zdecydowanie gorąca i krewka: odzwierciedla to także mocno zrytmizowana gitara Macieja Forreitera, który chwilami przejmuje obowiązki Gerber w snuciu melodycznych wątków i wychodzi mu to doprawdy znakomicie. Na koloryt jego gitarowych fraz mają również wpływ subtelnie użyte efekty. Całą konstrukcję gęstym ściegiem zszywa bas Beniamina Łasiewickiego. W efekcie charyzmatyczne, wpadające w ucho frazy oraz zwięzła i uporządkowana budowa utworów nadają muzyce Sneaky Jesus niezaprzeczalnego uroku przebojowości. Wszystko zagrane jest tu jak pod linijkę, emanując kolektywną energią i zachwycając znakomitym zgraniem instrumentalistów.
W porównaniu z pierwszymi, garażowymi utworami zespołu, opublikowanymi na początku 2020 na Bandcampie („Dungeon Sessions”), trudno nie zwrócić uwagi na gigantyczny progres, jaki dokonał się w podejściu do realizacji materiału i jego brzmienia. Za miks i mastering odpowiada, również pochodzący z Wrocławia, Michał Kupicz – jeden z najzdolniejszych i najbardziej doświadczonych realizatorów dźwięku w kraju. „For Joseph Riddle” oczarowuje słuchacza kolorytem poszczególnych instrumentów, ich rozplanowaniem w przestrzeni, subtelnością detali, jak i klarownością współbrzmień. Potwierdzeniem mojej opinii niech będzie fakt, że premierowy odsłuch albumu odbył się w audiofilskim klubie Brilliant Corners w Londynie.
Krzywdzące byłoby napisanie o trzech otwierających płytę kompozycjach jako o przystawce do dania głównego. Jednak finałowe „Minneapolis – Police Game” ze swoją monumentalną strukturą, instrumentalną werwą, licznymi niuansami, partiami improwizowanymi, zaskakującymi zmianami tempa i dramaturgii, a także pozamuzycznym kontekstem, siłą rzeczy pełni na płycie rolę dominanty. Już na wstępie czuć, że mamy do czynienia z kompozycją większego kalibru: inicjują ją marszowy werbel perkusji oraz drapieżna fraza saksofonu. Wtórują im klawisze Mariano de Ona Martineza, wespół z gitarą wprowadzają wyrazisty motyw melodyczny, jeden z kilku, które pojawiać się będą w trakcie tej niemal trzydziestominutowej suity. Trzeba przyznać, że Sneaky Jesus mają niezaprzeczalny talent do wymyślania zwięzłych, wpadających w ucho melodii. Pojawiają się one cyklicznie, przeplatane temperamentnymi solówkami i nastrojowymi wyciszeniami. Tutaj też po raz pierwszy na płycie słyszymy rozmyte brzmienia Rhodesa, nostalgicznie zaplatane przez wspomnianego już Martineza. Zresztą każdy z muzyków ma tu swoje pięć minut. Scenariusz solowych popisów jest ten sam: przejście od nastrojowych impresji aż po ogniste kulminacje. Zmiany dramaturgiczne są częste i spektakularne, co zapewnia słuchaczom wiele wrażeń, a także zaskakująco płynne, co z kolei wskazuje na dyscyplinę formalną i doskonałe ogranie zespołu, mającego pod kontrolą dynamikę i organizację materiału.
Wkrótce po wstępie pojawiają się również odgłosy policyjnych syren. Wprowadzają one słuchacza w pozamuzyczny kontekst nagrania: utwór odnosi się bowiem do ubiegłorocznych zamieszek w Minneapolis, wywołanych zabójstwem George’a Floyda. Muzycy Sneaky Jesus wyrażają swoją solidarność z ruchem Black Lives Matter, ale również dedykują utwór uczestniczkom i uczestnikom protestów w obronie praw kobiet, które ubiegłej jesieni przetoczyły się przez Polskę.
Finał „Minneapolis – Police Game” zasługuje na osobny komentarz. Sygnał do natarcia daje piorunujące saksofonowe przedęcie Matyldy Gerber. Później nie następuje jednak, standardowy dla free jazzowych kulminacji, zgiełkliwy jazgot instrumentów. Utwór niespodziewanie nabiera funkowej werwy, aby w końcówce eksplodować porywającym tanecznym rozmachem. Owe zwieńczenie to kolejna na tej płycie wizytówka kolektywnego zgrania formacji. Ujawnia ona najmocniejsze strony wrocławskiej grupy: aranżacyjny polot, zdyscyplinowanie formalne, finezję w poruszaniu się między estetykami, kreowanie dramaturgii oraz wreszcie wykonawczy wigor, charyzmę i przebojowość. Pozostając pod wrażeniem pomysłów i instrumentalnej swobody zespołu, trudno uwierzyć, że ma się do czynienia z twórcami, którzy są dopiero na początku swojej muzycznej przygody.
Śmiem twierdzić, że od dłuższego czasu nie mieliśmy w polskim jazzie do czynienia z równie spektakularnym debiutem. Debiutem, który zaskakuje dojrzałością muzyczną i który z pełną twórczą świadomością eksponuje potencjał drzemiący w kolektywności.