Twórcy i twórczynie spektaklu Polskiego Teatru Tańca zatytułowanego „Walka o ogień i wzrost gospodarczy” budują sceniczną wizję procesu ewolucyjnego, nie zawężając jej do gatunku ludzkiego: ich opowieść obejmuje nie-ludzką perspektywę kreacji, którą choreograf Michał Karczewski nazywa „wizualną podróżą przez różne motoryki ewolucyjne”. Prezentacja miliardów lat transformacji form życia na Ziemi rozpoczyna się od symbolicznego podziału materii na trzy grupy. Odniesienia do liczby 3 – oznaczającej świętość, harmonię, wzrost i świadomość – pojawiają się w spektaklu wielokrotnie, wpływając na organizację przestrzenną poruszających się ciał. Tancerze ubrani w identyczne, sportowe spodenki (korpus pozostaje nagi lub „nagi” – biusty kobiet zasłaniają cieliste topy), wyglądają jak uczniowie na zajęciach WF-u. Ale – wbrew tradycji znanej ze szkół czy zajęć sportowych – binarny podział płciowy nie interesuje twórców spektaklu.
Spektakl opiera się na nieustannym ruchu piętnastu aktorów, którzy poprzez pracę mięśni, nie szczędząc potu i ryzykując otarciami skóry, opowiadają wielką historię świata. Pozycją wyjściową „Walki o ogień i wzrostu gospodarczego” jest swobodne leżenie na podłodze. Spokój oczekiwania na niewiadomy impuls zakłócają nieregularne ruchy organicznej materii. Artyści wypychają biodra w górę, w miednicach bowiem kryje się sekret przetrwania gatunków. Płodność funkcjonująca jako synonim żywotności nie jest regulowana przez żadne statuty i orzeczenia. Z zasady spontaniczna i daleka od centralnego zarządzania stanowi fundament ewolucji. Tak jak nieprzerwanie pozostajemy w ruchu, tak też zawsze jesteśmy seksualni, a nasze ciała nie mogą być traktowane jak temat tabu.
Nad coraz bardziej aktywnymi tancerzami unosi się smuga dymu. Słabo oświetlona scena jest praktycznie pusta (w tle widoczne są jedynie czarne poduchy kształtem przypominające walce). Ewolucja i wzrost nie potrzebują dopracowanej scenerii. Natury nie uda się zamknąć w ramach spektaklu – powstaje poza możliwościami kreacji, to autonomiczne dzieło bez stwórcy.
Przestrzeń nowej siedziby Polskiego Teatru Tańca staje się ekosystemem dla tancerzy. Skomponowana przez Kamila Tuszyńskiego warstwa audialna dopełnia prezentację ewolucji, nie zagłuszając jednak niezwykle istotnych brzmień wyzwalanych przez ciała tancerzy. W spektaklu „Walka o ogień i wzrost gospodarczy” nie pojawia się mowa. Wszystko jest tu opowiadane i komentowane przez obecność i ruch piętnaściorga tancerzy i tancerek. Wybrzmiewają uderzenia o podłogę, upadki, podskoki, oddechy, gwizdy. Choć obecni przed ekranami – jesteśmy bardzo blisko żywych ciał.
Tancerze pozostają w ciągłym ruchu – choć czasem przemieszczają się jedynie nieznacznie, zawsze dokądś zmierzają. Nie chcą pozostawać w miejscu, bo materia, która osiada, skazana jest na zagładę. Życie to ruch. Ciała wykonawców przeszywają dreszcze. Fale prądu przemieszczają się pomiędzy mięśniami. Dłonie trzepoczą, próbują oderwać się od podłogi. Zbliżenie ukazuje szczegóły w zawężonym kadrze. Tę sposobność daje spektakl online – wspaniałe wrażenie wywołuje możliwość przyjrzenia się mikrospięciom tworzącym na skórze ruchomy fresk. Wraz ze zwiększającą się intensywnością ruchów zmienia się oświetlenie. Kiedy zimne światło zastępowane jest krwistą czerwienią, wrasta natężenie dźwięku wygrywanego przez ciała, a muzyka potęguje poczucie chaosu. Nadchodzi przełomowy moment.
Kiedy tańczącym udaje się oderwać od podłogi, rozpoczyna się wspólna walka o pion. Im dalszy etap rozwoju, tym obraz staje się dziwniejszy, bardziej monstrualny. Słychać mlaski, warczenie, ciężkie oddechy. Nie widać głów, tylko sklejone ze sobą nogi, ramiona, stopy, dłonie i krocza. Mimo chaotycznej wielości scenicznych zdarzeń, w choreografii Mikołaja Karczewskiego udaje się odnaleźć wspólny rytm. Tańcząca wspólnota, zanim wstanie, wielokrotnie musi upaść. W tej opowieści, jak w każdej innej o narodzinach świata, nie obędzie się bez bólu. Ciała tancerzy i tancerek PTT ukazują niezwykle żmudną pracę, jaką przez miliardy lat wykonała ewolucja. Przez niecałą godzinę spektaklu tańczący narażeni są na ogromną liczbę otarć i obić. Ich poczucie fizycznego dyskomfortu staje się pasem transmisyjnym dla mitu początku. Naturalne odruchy, reakcje i działania ciał performerów stają się pełnoprawnym spektaklem tańca. Obserwacja scenicznego mikrokosmosu pozwala zachwycać się różnorodnym pięknem ewolucji.
Brzmienia wytwarzane przez pracujących artystów współgrają z audialną opowieścią Kamila Tuszyńskiego. Nierzadko na linii choreografia – muzyka podejmowana jest swoista gra współbrzmień i opozycji. Czasem taniec jest ekspresyjny, dziki, chaotyczny, a muzyka się uspokaja i wycisza. Audialność spektaklu Kaczmarka to nieustanna zabawa, nie sugerująca jednoznacznych sensów, ale wymagająca uważności i czułości na detale. Zachwyca muzyczny zwrot, zainicjowany w połowie spektaklu, kiedy kompozycja staje się bardziej ludzka. Słychać wówczas chóralne głosy i szczątki muzyki orkiestrowej (talerze, wiolonczela i kontrabas). Kaczmarek i Tuszyński obrazują w ten sposób nowy rozdział w historii świata – erę człowieka, który nieustannie coś wytwarza albo nadaje znaczenia istniejącym bytom. Dwunożni już bohaterowie początkowo poruszają się niezdarnie z ramionami uniesionymi zbyt wysoko. Patrzą w oko kamery ze zdziwieniem i strachem. Warczą na siebie. Zdarza się, że podgryzają ramiona i uda innych osobników. Uczą się własnej cielesności powoli i nieporadnie. Inny, nie-ja – to obiekt wymagający gruntownego przebadania. W miarę upływu kolejnych minut ciała poruszają się coraz sprawniej. U dwunożnych zwierząt rozwija się umiejętność naśladownictwa, a z czasem autorskiej kreacji. Piruety i szpagaty to pierwsze sygnały inwencji. Jeden z tancerzy buduje sobie prowizoryczną widownię z czarnej poduchy. Po chwili dołączają do niego inni: siadają i przyglądają się nieobecnym przed nimi w czasie transmisji online widzom. Nagle muzyka się urywa, a światło rozbłyska na środku sceny. Ciężar zainteresowania przenosi się na tańczącego w świetle mężczyznę. Kiedy do tańca dołącza kobieta, on siada i przygląda się jej. Rozpoczyna się sztafeta: tańczącą zastępują kolejni tancerze i kolejne tancerki. To etap krótkiego monologowania noszącego znamiona nienaturalnej autoprezentacji.
Tańczący i tańczące opowiadają o sobie, nie dostrzegając otaczających ich istot. W efekcie szybkiej ewolucji nie poruszają się już tak naturalnie i spontanicznie jak wcześniej – odgrywają ruch, a ich indywidualne opowieści wypierają wspólną historię. Mam wrażenie, że to znak postępującej samozagłady – wynika ona z faktu, że zagadaliśmy siebie na śmierć. Światła gasną. Czy to koniec? Na ścianie pojawia się świetlny prostokąt – swoisty ekran filmowy bez obrazu. Grupa ucisza się. Ludzie znów są blisko siebie, powoli łapią wspólny rytm. Kolejne, krótkie rozjaśnienie – tylko po to, aby zapadła ostateczna ciemność. Niczego więcej nie będzie.
Z ludzkiego punktu widzenia pandemia i zmiany klimatyczne są sygnałami apokalipsy. Jednak z wykorzystanej w spektaklu nie-ludzkiej perspektywy Ziemia doświadczyła już – zgodnie z obliczeniami naukowców – pięciu wielkich wymierań, właśnie trwa szóste. Jako współtwórcy i ewentualne ofiary szóstego wymierania nie możemy uważać się za ostateczną formę ewolucji. Słodko-gorzkie przesłanie spektaklu sugeruje, że chociaż my wymrzemy, natura – wraz z pracującą na jej rzecz ewolucją – poradzi sobie świetnie. Były ery przed człowiekiem, będą ery po człowieku.
Roztańczoną historię świata można interpretować jako rodzaj „neutralizacji” przewinień gatunku ludzkiego. Jednak czy o to tu chodzi? Traktując „Walkę o ogień i wzrost gospodarczy” jako swoistą lekcję pokory, możemy bardziej świadomie postrzegać nasz czas – erę antropocenu – w perspektywie obszernej historii ewolucji. Ziemia nie jest nam podległa. Nie jest też nam niczego winna. Skąd zatem pomysł, że to nam należy się największy jej kawałek i większość zasobów? Nie sądzę, aby ambicją twórców była pochwała straceńczych popędów późnego kapitalizmu, zwłaszcza że omawiany spektakl powstaje w roku, w którym pracy Polskiego Teatru Tańca towarzyszy idiom „Człowiek – Roślina”.
Bez angażowania spektakularnych zabiegów inscenizacyjnych udaje się Kaczmarkowi, Żelisławskiemu, Migdałek, Tuszyńskiemu oraz tancerzom i tancerkom Polskiego Teatru Tańca stworzyć poruszającą opowieść o narodzinach i zmierzchu znanego nam świata. Spektakl odbierać można jako trening dla widzów, mających uczyć się nowego sposobu patrzenia. To performatywna próba wyjścia poza antropocentryczną wizję rzeczywistości i otwarcia na inną niż ludzka wrażliwość i motorykę. Twórcy i twórczynie uciekają przed tym, co oczywiste, ukazując to, co bizarne i inne. Ale jedna oczywistość jest nad spektaklem nadpisana: życie przejawia się w ruchu.