Jak może wyglądać kino czasu koronawirusa? Gdy trzeba zachowywać dystans społeczny, siedzieć w domach, trzymać się rygorystycznych obostrzeń? Być może szansą jest powrót do źródeł filmu, do nieskrępowanego eksperymentu, czystej fascynacji ruchem i rejestracji codzienności. Gdy plany zdjęciowe pozostawały zamknięte, a filmowcy, jak wszyscy inni, siedzieli w domach, jedynym wyjściem było sięgnięcie po telefony komórkowe, zaangażowanie bliskich i wykorzystanie jako scenografii własnych mieszkań. Właśnie w ten sposób powstały dwa cykle antologii krótkich filmów. Oba powstały – co nie jest przypadkiem, a wręcz stanowi ważną cechę kina czasu pandemii – dla platform streamingowych. Międzynarodowe „Homemade” można oglądać na Netfliksie, a polskie „W domu” na HBO GO.
Branża filmowa była jedną z najmocniej poszkodowanych przez wirus. Zamknięte kina, plany zdjęciowe, odwołane festiwale zdruzgotały cały przemysł – od kiniarzy, przez dystrybutorów i producentów, aż po szeregowych pracowników planu. Ale byli również zwycięzcy, wielcy rynkowi gracze, którzy od kilku lat wchodzą w coraz bardziej zaciętą walkę z kinami: platformy streamingowe, oferujące pozbawioną w tym czasie konkurencji rozrywkę milionom ludzi zamkniętych w domach.
Jest więc ironią losu, że to właśnie dla nich powstały oba cykle. Z jednej strony platformy, które wygrały na lockdownie, dodatkowo wykorzystały go, by pomnażać zyski. Z drugiej strony oba projekty przy odrobinie dobrej woli można byłoby interpretować jako wyciągnięcie ręki do tych, którzy na pandemii stracili – do reżyserów. Tylko czy to faktycznie ci ostatni są największymi przegranymi? Są przecież uprzywilejowanymi członkami ekip – znacznie gorzej przedstawiała się sytuacja wózkarzy, szwenkierów, asystentów scenografów czy statystów. A oni zatrudnienia przy krótkometrażówkach nie otrzymali – co zresztą w przypadku „Homemade” zostało odpowiednio podkreślone. Każdy film kończy deklaracja artysty o warunkach jego powstawania. Wspomina się, że filmy powstały przy zachowaniu wszystkich zasad dystansu społecznego i były realizowane jedynie w gronie domowników. Operatorami/kami, aktorami/kami, kompozytorami/kami czy montażystami/kami stali się mężowie, dzieci, babcie czy matki twórców. Międzyzawodowa solidarność filmowców legła w gruzach.
Stopień zaangażowania profesjonalistów i techniczny poziom wykonania jest zresztą tym, co odróżnia od siebie oba projekty. Netfliksowa antologia jest bardziej chałupnicza od wersji z HBO. W polskich filmach niejednokrotnie obraz jest nieskazitelny, zarejestrowany profesjonalnymi kamerami, ze specjalnie skomponowaną muzyką, zawodowymi aktorami, poprawnym montażem – dzięki czemu sprawiedliwiej podzielono wpływy z projektu. Gdyby nie tematyka, można byłoby zapomnieć o kontekście ich powstania, a tym samym zwątpić w sensowność – bo filmy z obu antologii mają wartość jedynie jako zapis twórczości domowej, obciążonej wieloma ograniczeniami.
W tym przypadku profesjonalizm okazał się kulą u nogi, niepozwalającą na uwolnienie pełni kreatywności. W filmach wyprodukowanych przez Netliksa najlepsze okazały się te, w których najbardziej widać piętno restrykcji. Paolo Sorrentino aktorów zastąpił figurkami, a z własnego domu stworzył posiadłości Watykanu. Ladj Ly wykorzystał dron bohatera swojego pełnometrażowego debiutu, by ponownie odwiedzić przedmieścia Paryża. Ana Lily Amirpour zabrała nas na wycieczkę rowerową po opustoszałym Hollywood, co pozwoliło na zachowanie odpowiedniego dystansu. Niektórzy, jak Pablo Lorrain, ratowali się Zoomem, inni tworzyli filmy na Messengerze albo rozpisywali scenariusz na jednego aktora, jak Kristen Stewart czy multiplikujący się Sebastian Schipper. Większość jednak zdecydowała się na formę osobistego dziennika, rejestrując covidową codzienność swoją i swojej rodziny.
Właśnie te osobiste filmy miały w sobie najwięcej szczerości i budowały najściślejszą więź między twórcami a publicznością. Nie jest przypadkiem, że najważniejsze role odgrywały w nich dzieci i w zdecydowanej większości podpisane zostały przez kobiety. Jak pod lupą widać w nich, skąd się biorą płciowe nierówności w branży – i to nie tylko filmowej. Twórczynie – Rachel Morrison, Natalia Beristein, Nadine Labaki, Gurinder Chadha – musiały z trudem łączyć role matki, żony, organizatorki życia domowego z byciem filmowczyniami. To z pewnością sprawiło, że jedyną formą, po jaką mogły sięgnąć, był dokumentalny zapis ich codzienności. Wszystkie one bowiem opowiedziały o zamkniętych w czterech ścianach dzieciach, o tęsknocie za bliskimi, o domowym rozgardiaszu, o trudnym budowaniu nowej normalności. To właśnie te obrazy najlepiej unaoczniają, że wszyscy żyliśmy i do pewnego stopnia wciąż żyjemy w tej samej rzeczywistości. Tak samo jak reżyserki zastanawialiśmy się, jak organizować pracę w domu, jak wspomagać dzieci w ich zdalnej edukacji, jak przetrwać całodobowe wspólne życie w izolacji. Bardzo ważną funkcją tych filmów jest wytwarzanie wspólnoty zamkniętych – wskazywanie, że wszyscy, na całym świecie, borykamy się z dokładnie takimi samymi okolicznościami.
Szczególnie urokliwy był dla mnie film podpisany przez Nadine Labaki i jej męża Khaleda Mouzanara. Powstał dzięki czystej fantazji i podczas bezpretensjonalnej zabawy, podobnej do tej, która towarzyszy tworzeniu domowych amatorskich teatrzyków. Jedyna bohaterka, kilkuletnia córka autorów, zaimprowizowała spektakl zarejestrowany przez ojca w jednym ujęciu. Ta krótkometrażówka jest esencją „kina covidowego” – pokazuje codzienność zamknięcia, wykorzystuje kreatywną potencję tej sytuacji, bierze zastane okoliczności i twórczo je przetwarza.
Podobną rodzinną, chałupniczą energię czuć w krótkim horrorze Antonio Camposa, który zamienił członków swojej rodziny i przyjaciół w niemalże profesjonalnych pracowników planu, by świetnie się bawiąc, stworzyć niepokojący, bardzo udany film – zresztą jedyny, który w żaden sposób nie nawiązywał do pandemii. Z kolei Gurinder Chadha zrobiła użytek z materiałów, które i tak stworzyła, zanim otrzymała propozycję od Netfliksa.
Właśnie takie obrazy – wynikające z samego zamknięcia, wykorzystujące i przetwarzające okoliczności, najlepiej wpisywały się w konwencję narzuconą przez Netliksa i HBO.
Zamkniecie jako szansę, a nie ograniczenie potraktował w filmie z polskiej antologii Paweł Łoziński, tworząc zdecydowanie najlepsze dzieło z zestawu. Okazało się, że do stworzenia znakomitego dokumentu wystarczą balkon, kamera i mikrofon na wysięgniku. Dokumentalista mieszka na parterze, z własnego balkonu zagadywał więc kolejnych przechodniów, pytając, jak żyje im się w czasie pandemii. Tak powstał film kruszący pancerz naszych dusz, zdradzający obawy, lęki, przemyślenia, rozterki, które koronawirus jedynie spotęgował. Jednocześnie powstało dzieło o budowaniu międzyludzkiej więzi w trudnych czasach, o sąsiedzkiej życzliwości i potrzebie kontaktu – nie tylko w chwilach zagrożenia.
W pozostałych polskich filmach nie uświadczy się ekstrawagancji chałupniczej kreatywności. Nikt nie zastępuje aktorów figurkami, nie zamienia rozmowy z internetowego komunikatora w film, ani nie rejestruje własnych dzieci improwizujących domowe przedstawienie. Polscy twórcy bali się wymuszonej paździerzowości, starając się zachować pozory normalności i wykazując się rzemieślniczym kunsztem – udowodnili, że nawet w zamknięciu potrafią kręcić w pełni profesjonalnie. Powstały w efekcie filmy, które ani nie dokumentują tego niezwykłego czasu, ani go nie interpretują, ani nie stają się dla niego komentarzem. Są to po prostu mniej lub bardziej udane krótkometrażówki, w których gdzieś na marginesie pojawia się temat wirusa. Przez to stają się mało istotne.
Są jednak chlubne wyjątki – jak oryginalny komentarz Jerzego Skolimowskiego, który zestawił pustkę ulic małego sycylijskiego miasteczka z dźwiękami tych samych miejsc sprzed pandemii. Tak powstał obraz o miejskiej pamięci, przestrzeni nawiedzanej przez duchy przeszłości. Jak melancholijny autobiograficzny dokument Jacka Borcucha, opowiadający o samotności lockdownu, w którym obrazowi krzątającego się po pustym mieszkaniu reżysera towarzyszy odsłuch życzeń nagranych przez bliskich na pocztę głosową. Miniatura jak żadna z pozostałych w antologii mówi o tęsknocie za „normalnością”, którą jest spotkanie z drugim człowiekiem.
Wszystkie te filmy – z obu zestawów – łączy wspólnota ducha. Poczucie życia w dziwnych czasach, odczuwanie niepokoju, strachu przed tym, co nadchodzi. Dlatego tak chętnie twórcy sięgali po stylistykę kina science-fiction i horroru. Ale także w zapisach dokumentalnych, nawet w tych, w których – jak u Jana P. Matuszyńskiego – starano się zastępować lęk nadzieją, niepokój jest zauważalny. Oglądając krótkie metraże, możemy poczuć wspólnotę emocji i odkrywać, jak podobne były nasze doświadczenia. Takie pocieszenie niosły przede wszystkim najprostsze, najbardziej amatorskie filmy, w których najmocniej odcisnęła się nowa normalność.
Choć oba projekty można uznać za cyniczne pogłębianie dystansu powstałego między przegranymi kinami i zwycięskimi platformami streamingowymi; choć szczególnie filmy z Netfliksa skutecznie podkopywały zawodową solidarność filmowców, faworyzując znanych reżyserów, a marginalizując rolę mniej wyeksponowanych członków ekip; choć polskie filmy niepotrzebnie bały się chałupniczości – oba projekty należy uznać za ważne na zupełnie innym poziomie. Ich najważniejszą rolą było bowiem budowanie wspólnoty twórców i widzów, którzy odczuwają ten sam niepokój. Poziom tego lęku ma charakter klasowy – ale to już temat na zupełnie inny film.
„Homemade”
reżyserzy i reżyserki: Ladj Ly; Paolo Sorrentino; Rachel Morrison; Pablo Larraín; Rungano Nyoni; Natalia Beristáin; Sebastian Schipper; Naomi Kawase; David Mackenzie; Maggie Gyllenhaal; Nadine Labaki & Khaled Mouzanar; Antonio Campos; Johnny Ma; Kristen Stewart; Gurinder Chadha; Sebastián Lelio; Ana Lily Amirpour
Netflix
2020
„W domu”
reżyserzy i reżyserki: Jacek Borcuch, Andrzej Dragan, Krzysztof Garbaczewski, Renata Gąsiorowska, Magnus von Horn, Paweł Łoziński, Jan P. Matuszyński, Tomek Popakul, Jerzy Skolimowski, Krzysztof Skonieczny, Małgorzata Szumowska & Michał Englert, Mariusz Treliński, Anna Zamecka & Sung Rae Cho, Xawery Żuławski
HBO
2020